Ja, Ty i Mamusia
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: na swoim podwórku każdy musi sprzątać sam, inny może mu najwyżej uczynnie podać miotłę i potrzymać szufelkę, by łatwiej było wymieść śmieci. Niestety, ułożenie stosunków z rodzicami Twojego ukochanego należy wyłącznie do niego, a jemu się, jak widać, nie pali.
Droga Margolu,
Będę następną, która się zastanawia nad swoim związkiem, a właściwie nad jego przyszłością. Mam 24 lata, mój partner tyle samo, kochamy się i – choć czasem pojawiają się problemy większe i mniejsze – chcemy ze sobą być…
Na czym polega mój problem? Ktoś kiedyś mądrze powiedział: „jak traktuje swoją rodzinę, tak i ciebie będzie traktował w przyszłości”. Zatem obserwowałam… Wszystko ładnie, pięknie: wzorowa rodzinka, ludzie wykształceni, na stanowiskach, przemądrzałe rodzeństwo, któremu od maleńkości nakładziono do głowy, że kariera i kontakty są w życiu sprawą podstawową. Rodzina ważna, tyle że o zakładaniu własnych rodzin przez młodsze pokolenie w domu się nie rozmawia. To powinnam była potraktować jako pierwsze ostrzeżenie, wiadomo jednak jak to jest w miłości. Z biegiem czasu, kiedy nasz związek się rozwijał, zaczęły się problemy, których źródłem była ingerencja jego matki. Ciągle wobec niego nadopiekuńcza, mnie docina zawsze żartem, jest sprytna, o wszystkim musi wiedzieć, żeby jej coś przypadkiem nie zaskoczyło. Syna „bierze” na płacz.
W decydujących sytuacjach to jego rodzina wygrywa, a wtedy płaczę, jestem zła na niego, bo zdaję sobie sprawę, że to jego wina, że on nie chce i nie umie być w pełni ze mną i po mojej stronie. Wtedy słyszę, że pojedziemy na weekend kiedy indziej, ale nie mogę uzyskać odpowiedzi, kiedy dokładnie. Doszło do takiej sytuacji, że on nie może mi nic obiecać, bo się trzęsie, czy rodzicom się to spodoba. Na moje zarzuty, że jest zbyt od nich zależny, pojawiły się nawet argumenty, że moi rodzice się mną nie interesują, skoro nie ingerują tak daleko w moje życie, nie dyktują mi, co mam robić. Prawdą jest, iż moi rodzice zawsze pozwalali mi na dużą samodzielność, a gdy mówiłam: „Mamo, jadę na weekend tu i tam” nie zabierali głosu. Fakt, pochodzę z rodziny, w której nie było problemów z pieniędzmi, jednak ja znam ich wartość, bo od małego było mi to uświadamiane.
Minęły trzy lata, a rodzice wciąż są obecni w naszych sprawach. Jedyna argumentacja przeciw każdemu wyjazdowi: nauka i ciąża! Myślę sobie “bez przesady”, panuję nad sytuacją, czasy się zmieniają, są metody zapobiegania ciąży, dawno temu wybrałam najlepszą. Nie widzę jednak powodu się z tego nikomu tłumaczyć. Co mówi mój ukochany? Że trzeba słuchać starszych, oni maja więcej doświadczenia. A mi to pasuje jak psu kaganiec, czuję się ograniczana, czuję, że ktoś stara się sterować naszym życiem, a muszę przyznać, że tego nie toleruję i odkąd pamiętam, zawsze byłam na tym tle uczulona. To było takie wewnętrzne „nie”, kiedy ktoś dorosły chciał mi coś narzucić i tak mi zostało. Czy to jest tylko silna potrzeba chronienia prywatności, własnego życia czy może coś innego?
Wpadłam na odpowiedź i chce się poradzić, czy to może być tak, że oni nie mogą się pogodzić z upływem czasu, z faktem, iż ich syn dorasta, a – jakby tego było mało – są zaborczy, chcą go zatrzymać jak najdłużej, robią wszystko, żeby się nie usamodzielnił? Czy dlatego są nadopiekuńczy na każdym kroku?
Zadaję sobie pytanie, czy (mimo że nie jesteśmy jeszcze małżeństwem) nie mamy prawa mieć własnego, wspólnego życia? Skoro odkładamy sobie pieniądze, żeby wyjechać na weekend, to dlaczego on się pyta rodziców, czy może jechać, czemu po prostu ich nie poinformuje? Może jestem samolubna, ale uważam, że do „prywatności związku” mamy prawo!
I najważniejsze — czy w ewentualnym małżeństwie mam szanse być dla niego najważniejsza, bądź choćby na równi z rodzicami? Jak powinnam postępować?
Bardzo proszę o odpowiedź i pozdrawiam.
Paulina
***
Droga Paulino,
Napiszę szczerze, że nie bardzo wiedziałam, co myśleć o dwudziestoczterolatku, który do tego stopnia zależny jest od rodziców. Całkiem trafna jest Twoja diagnoza niektórych aspektów tej sytuacji. Zapewne rodzice nie chcą pozwolić synkowi na usamodzielnienie, zapewne z trudem znoszą myśl o utracie nad nim kontroli, co utożsamiają z zaufaniem i troską. To wszystko jest bardzo prawdopodobne. Ale pewne jest jedno: problem nie tkwi w rodzicach. Problem tkwi w Twoim mężczyźnie. On nie chce dorosnąć, bo się boi. On nie umie wyrazić własnego zdania, bo się boi. Nie przetnie pępowiny, bo się boi. Po prostu się boi! Owszem, możesz go w tym wesprzeć. Ba, możesz go do tego pchnąć! Zastosowawszy w dodatku podane Ci na tacy metody: szantaż emocjonalny, łzy, nacisk. Tylko po co Ci mężczyzna, który bezwolnie daje sobą kierować, w dodatku nieprzewidywalnym jest, w której strefie wpływów znajdzie się w danym momencie? Po co Ci ktoś, o kogo musisz walczyć z jego własną, zaborczą, niedojrzałą do dorosłości syna, matką? Po co Ci wahanie na fali i choroba morska?
Żeby Twój ukochany dorósł, coś go musi w tym kierunku pchnąć. Na razie mu dobrze i wygodnie. Mnie to się wydaje dziwne, bo gdyby mi ktoś wyjechał z argumentem, że na wyjeździe weekendowym zrobię dziewczynie dziecko, dotknąłby mnie do żywego (jako i Ty poczułaś się dotknięta sugestią, że miałabyś nieodpowiedzialnie uprawiać seks). Przypuszczalnie mamy po prostu poczucie własnej wartości i zaufanie do siebie we właściwym miejscu. Gorzej z tym u Twojego, rzekłabym nieco na wyrost, mężczyzny. Mamusia mu potrzebna, boi się mamusi urazić, dla mamusi rezygnuje z własnych poglądów i własnych decyzji. Dzieweczko, ja Tobie radzę, wiej. Miłość miłością, ale wiej. Nawet kościół katolicki takich mamincyków nie uznaje za dojrzałych do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich i dopuszcza, że istnieje pewien stopień niedojrzałości, który wyklucza działanie wolnej woli. Wiej.
W końcu zawsze można wrócić. Tylko daj mu czas na ochłonięcie i ustawienie priorytetów. Gdzie on, gdzie mama, gdzie jego życie, gdzie jego dom rodzinny, gdzie jego dzieciństwo, a gdzie dorosłość. W tej sprawie jego życie leży w jego rękach, a Twoje w Twoich. Jeśli zdecydujesz się spleść te dwa życia na tym etapie, to pamiętaj, że jego życie nie jest prostym sznureczkiem, ale wieloskładnikową nicią, po której trudno dotrzeć do kłębka i z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że próba splatania skończy się poplątaniem.
To jedna strona medalu. Drugą jesteś Ty: czemu właściwie chcesz być ważniejsza niż jego rodzina? Skąd ta potrzeba stawania w szranki? Dałaś się wplątać w to głębiej, niż byś chciała. Widzisz? Tak może wyglądać reszta Twojego życia. Chcesz?
Poddaję Ci to wszystko pod rozwagę. Rzadko doradzam stanowcze kroki, ale są chwile, gdy terapia wstrząsowa jest jedyną, jaka wydaje mi się skuteczna. I niestety, tak jest w tym przypadku.
Mam nadzieję, że Twój chłopak wyrośnie na wspaniałego mężczyznę. Zastanów się tylko, czy masz ochotę czekać na to ładnych kilka lat, bez gwarancji, że się uda…
Pozdrawiam,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze