Jak zostałam au pair, czyli wszystko od początku
JUSTYNA • dawno temuCzy ktoś jeszcze nie słyszał o programie umożliwiającym naukę języka obcego za granicą w zamian za opiekę nad dziećmi, ukrytym pod wdzięczną nazwą Au Pair? Takie pomysły nigdy mnie specjalnie nie pociągały. Ja i opieka nad dziećmi? Nigdy w życiu! Mam na imię Justyna. Jestem au pair.
Czy ktoś jeszcze nie słyszał o programie umożliwiającym naukę języka za granicą w zamian za opiekę nad dziećmi, ukrytym pod wdzięczną nazwą Au Pair? Takie pomysły nigdy mnie specjalnie nie pociągały. Ja i opieka nad dziećmi? Nigdy w życiu!
Mam na imię Justyna. Jestem au pair.
Wszystko zaczęło się od niezobowiązującej, luźnej rozmowy. Jechałam z przyjaciółką Kaśką; dwie studentki trzeciego roku turystyki, siedzące w nocnym pociągu do Katowic. Ot, rozmowa o wszystkim, aby nie zasnąć. Dyskutowałyśmy o planach na przyszłość, co nas czeka po skończeniu studiów. Od słowa do słowa, temat zszedł na wyjazd do Ameryki w charakterze opiekunki do dziecka. Uznałyśmy, że wyprawa za Ocean jest kuszącą perspektywą. “No, ale okrągły rok? I opieka nad dziećmi..?” – powątpiewałam. “Szybko minie, a ile możemy zobaczyć…” – przekonywała mnie Kaśka, zapalona miłośniczka podróżowania. Padały coraz to nowe argumenty i ostatecznie postanowiłyśmy zasięgnąć w niedalekiej przyszłości trochę informacji o tego typu wyjazdach.Kiedy wspomniałam o tym w domu, rozpętała się burza: “Życie w Ameryce? Zapomnij o tym”. Ale byłam już zdecydowana. Dowiadywałam się, czytałam i ściągałam z Internetu prawie wszystko, co wiązało się z tym programem. Ostatecznie i rodzina pogodziła się z moimi planami.
Pod koniec roku pojechałyśmy na spotkanie orientacyjne. A potem zaczęło się: wypełnianie stosu aplikacji, podań, dokumentów… I wreszcie potwierdzenie: wasze dane znajdują się w głównym biurze Bostonie, za jakiś czas rozpocznie się poszukiwanie rodzin. Byłyśmy bardzo podekscytowane. Czy poradzimy sobie z rozmową telefoniczną, jaka będzie rodzina, gdzie będziemy mieszkały przez najbliższy rok…
Pierwszy telefon był do mnie. Szok. Zrozumiałam większość rzeczy, całkiem przyjemne wrażenie. Niestety dzwoniący okazał się wdowcem z adoptowaną córeczką. Za duża odpowiedzialność. Z ciężkim sercem odmówiłam. Telefon do Kaśki. Panika. Rodzina z piątką dzieci. Odrzucona. Poszukiwania trwały.Ostatecznie obie znalazłyśmy pasujące nam rodziny przy drugim podejściu. Ja zdecydowałam się na rodzinę z Pensylwanii. Dwie dziewczynki, 5 i 10 lat, ich matka przez telefon brzmiała bardzo sympatycznie, byłam dobrej myśli. Kasia wybrała azjatycką rodzinę z dwójką chłopców w wieku podobnym do moich dziewczynek w sąsiednim stanie New Jersey. Potem wizyty w konsulacie. Jedna, druga… Hurra! Dostałam wizę!
Dzień wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami. Waliza większa ode mnie, kupiona specjalnie na tę podroż, czekała. Dziwne uczucie żegnać się z rodziną i przyjaciółmi przed wyjazdem na druga półkulę, na tak długo. Zazwyczaj wyjeżdżałam na tydzień, dwa, a tu cały rok. W głowie kłębiło się mnóstwo stereotypów i cudzych opinii na temat Ameryki – jaka będzie naprawdę?
Potem już tylko migawki: podróż do Warszawy (czy walizka zmieści się do bagażnika?), rodzina na lotnisku (tylko nie róbcie wstydu, nie płaczcie przy ludziach), rozmowy z innymi au pair z grupy (gdzie masz rodzinę, ile masz dzieci…?), lot przez Atlantyk, lądowanie w Newark i: “Panie i Panowie, witamy w Stanach Zjednoczonych”. Mój pobyt w Ameryce właśnie się rozpoczął.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze