„2 dni w Nowym Jorku”, Julie Delpy
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPamiętacie 2 dni w Paryżu? Urokliwą komedię wyreżyserowaną przez popularną aktorkę, Julie Delpy? Film odniósł spory sukces, zgarnął kilka nagród, był swoistą odtrutką na głupotę standardowej, amerykańskiej komedii romantycznej. Kontynuacja opiera się na odwróceniu znanego z „jedynki” schematu. Mamy do czynienia z klasycznym, odgrzewanym kotletem. A jednak – ogląda się to nad wyraz miło.
Pamiętacie 2 dni w Paryżu? Urokliwą komedię wyreżyserowaną przez popularną aktorkę, Julie Delpy? Dla przypomnienia: obserwowaliśmy tam perypetie zamieszkującej Nowy Jork francuskiej fotografki, Marion (Julie Delpy) i jej partnera, Amerykanina Jacka (Adam Goldberg). Oboje, dla ratowania przechodzącego kryzys związku udawali się w podróż po Europie. I szło im wyśmienicie, póki nie trafili do Paryża. Tam musieli skonfrontować się nie tylko ze zwariowaną rodziną Marion, ale także z całą armią jej „byłych”.
Film odniósł spory sukces, zgarnął kilka nagród, był swoistą odtrutką na głupotę standardowej, amerykańskiej komedii romantycznej. Kontynuacja opiera się na odwróceniu znanego z „jedynki” schematu. Kilka lat później Marion mieszka z nowym chłopakiem, popularnym komikiem radiowym, Mingusem (Chris Rock). Razem wychowują dzieci z poprzednich związków. Ona przygotowuje się do wernisażu autorskiej wystawy, on zabiega o wywiad z Barackiem Obamą itd. Pozornie niedopasowani (Mingus to w gruncie rzeczy stateczny ojciec rodziny, Marion – jak pamiętamy z „jedynki” – zwariowana neurotyczka) tworzą harmonijny, szczęśliwy związek. Owe szczęście zostanie niebawem poddane ciężkiej próbie: najbliżsi Marion nie zamierzają przegapić jej wystawy. I tak w ciasnym, nowojorskim mieszkaniu naszych bohaterów zjawiają się rubaszny, ekscentryczny ojciec fotografki, wiecznie skłócona z Marion jej młodsza siostra, nimfomanka Rose, a także jej obecny chłopak, jak się okazuje: jeden z licznych „byłych” Marion.
Łatwo krytykować 2 dni w Nowym Jorku bo faktycznie: mamy do czynienia z klasycznym, odgrzewanym kotletem. Delpy powtarza chwyty znane z poprzednich 2 dni. I tak głównym paliwem komizmu ponownie są różnice kulturowe. Wraz z Francuzami pojawia się zapach marihuany, dobiegające z toalety odgłosy szybkiego seksu i w ogóle: anarchistyczny duch obyczajowego rozprężenia. Purytańscy Amerykanie są zszokowani, zwłaszcza, że obserwują to ich dzieci. Do tego dostajemy galerię ekscentrycznych postaci, humor oparty na błędach i nieporozumieniach językowych, wartkie tempo. Wszystko to już było (w Paryżu). W dodatku nowe 2 dni sprawiają wrażenie spontanicznego zlepku rozmaitych gagów, brakuje im konsekwentnie poprowadzonej fabuły. Finał opiera się na dość topornym uproszczeniu, czuć, że zabrakło pomysłu na sensowne rozwiązanie akcji itd.
A jednak – ogląda się to nad wyraz miło. Delpy zgrabnie gra podtekstami, jest dobrą obserwatorką, celnie punktuje absurdy nie tylko związków damsko-męskich, ale też realiów życia w wielkiej metropolii. Jest tu też udany (i oczywiście ironiczny) portret pokolenia trzydziestokilkulatków, jest odrobina staroświeckiej elegancji, dzięki której mocno rozerotyzowane dowcipy nie żenują, a przeciwnie: autentycznie śmieszą. Równie zabawne okazują się cudowne sceny zbiorowe (czyli pełne ekspresji rodzinne kłótnie na wiele głosów). Delpy wygrywa (podanym oczywiście z przymrużeniem oka) realizmem. Bo ostatecznie kto nie zna smaku wspomnianych rodzinnych kłótni czy specyficznego chaosu towarzyszącego najazdowi rodziny naszej drugiej połowy? Delpy portretuje to wszystko nad wyraz celnie; nalega, byśmy śmiali się z samych siebie. W dodatku cały obecny tu sarkazm i ironia nie rozpraszają nastroju lekkiej, wakacyjnej rozrywki. Gdyby jeszcze nie wszechobecne (i uszyte zdecydowanie na wyrost) porównania do Woody Allena… Ale obejrzeć i tak warto.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze