"Simpsonowie", reż. David Silverman
DOROTA SMELA • dawno temuNajpopularniejszy w dziejach amerykańskiej telewizji serial, program i komedia w jednym ma 20 lat, czyli więcej niż bijące wszelkie rekordy opery mydlane. I wciąż, co najdziwniejsze, ani nie obniża lotów, ani nie przestaje bawić. To już nie jest zwykła kreskówka, a nawet nie kultowa kreskówka. To fenomen kulturowy!
W ciągu swego wyjątkowo długiego żywota Simpsonowie trafili na "Hollywood Walk of Fame" i do Księgi Rekordów Guinnessa, a nawet zakradli się do przemówienia G.W. Busha, oczywiście jako przestroga przed Ameryką, której prawdziwy patriota powinien się wstydzić. Ale to jeszcze nic: są emitowani w kilkudziesięciu państwach, a od niedawna nawet w krajach islamskich, gdzie zostali ocenzurowani. Wycięto piwo, wieprzowinę i bary, czyli ulubione rozrywki bohaterów. Przypomina to trochę chińskie google, które tylko udają wyszukiwarkę, i świadczy o tym, ze ten śmieszny filmik zaiste zawojował świat.
Jeśli komuś z ignorancji wzięło się przekonanie, że to nie dla niego, powinien natychmiast wybić sobie z głowy wszelkie uprzedzenia. Bo nie jest to wbrew pozorom bajka dla dzieci, ale przewrotne kino dla myślącego widza w każdym wieku. Owszem, myślącego, bo choć bekanie i inne slapstickowe kawały są tu konieczne dla podtrzymania poziomu niepoprawności, Simpsonowie to przede wszystkim zajadła satyra społeczno-polityczno-obyczajowa.
Prostaccy i rażąco głupi w swych poczynaniach bohaterowie sagi są skrojeni na wzór przeciętnych Amerykanów. Ale ostatecznie to nie w nich wymierzone jest ostrze bezlitosnej krytyki. Jakkolwiek ciemni, Simpsonowie mają niezawodny instynkt moralny, który pod koniec każdego odcinka podpowiada im, jak wybrnąć z kłopotów i odkupić wszystkie grzechy. To bezduszna międzynarodowa polityka wielkich korporacji, globaliści, kapitaliści i inne podejrzane indywidua są na celowniku twórców serialu. Nic dziwnego, że kreskówka nieprzerwanie prowokuje i inspiruje intelektualnie: powstają prace magisterskie i habilitacyjne oraz wszelkiego rodzaju opracowania poświęcone ludzikom z wyłupiastymi oczami.
Dla niewtajemniczonych — choć takim wstyd być powinno (odsyłam ich do oglądania Canal+ od poniedziałku do piątku o 20.10) - kilka informacji wstępnych. Od 400 odcinków bohaterowie nie zmienili się ani na jotę, nie urośli o centymetr ani nie postarzeli się o jeden dzień. Słynna rodzina mieszka w trudnym do zlokalizowania Springfield (USA) i składa się z pięciorga członków. Patriarcha rodu to półidiota Homer — leniwy i niewiarygodnie lekkomyślny pracownik elektrowni atomowej. Jego żona to Marge — najbardziej ekscentrycznie ufryzowana w środkowych Stanach gospodyni domowa, a ich dzieci to zbuntowany Bart, nad wiek rozwinięta idealistka Lisa i cicha woda — niemowlę Maggie.
Niezrozumiałe i dla większości fanów karygodne, że dopiero po dwóch dekadach przygody żółtych poczciwców doczekały się wersji szerokoekranowej. Kinowi Simpsonowie to nie tyle zwykły rozciągnięty do rozmiarów filmu pełnometrażowego odcinek. To znacznie bardziej epicki i bogatszy w detale, specjalny odcinek, czyli gratka zarówno dla początkujących simpsonologów, jak i najbardziej fanatycznych wielbicieli serii.
A skoro już mowa o fanatykach: Flanders, zatwardziały katolik i sąsiad Simpsonów, niepostrzeżenie wkrada się w łaski Barta. Chłopiec zmęczony głupotą i zdziecinnieniem ojca zaczyna nieświadomie marzyć o nudnych, tradycjonalistycznych objęciach sąsiada. Zwłaszcza że jego własny ojczulek całymi dniami tuli uratowaną z uboju świnię. Tymczasem Marge łamie sobie głowę nad dziwacznym proroctwem dziadka, które ku ogólnej konsternacji wyskoczyło z ust staruszka podczas niedzielnej mszy. Być może wspomniana w nim apokalipsa ma coś wspólnego z nowym pupilem Homera i cysterną pełną świńskich odchodów, stojącą w ogrodzie. Podobnego zdania jest Lisa, która jako jedna z nielicznych mieszkanek Springfield zdaje się zauważać alarmująco wysoki poziom zanieczyszczenia pobliskiego jeziora. Fakt ten zwraca również uwagę rządu USA, który wysyła na przeszpiegi specjalną organizację ekologiczną.
Reszty domyślcie się sami albo jeszcze lepiej — dowiedzcie się, idąc do kina. Bo prócz wyjątkowo rozbudowanej intrygi dostaniecie całą masę soczystych gagów, prześmiewczych nawiązań popkulturowych, niepoprawnych politycznie dowcipów i porażających głupotą akcji głównych bohaterów. I nie dręczcie się zbytnio pytaniem, które na samym początku zada wam Homer Simpson: po co płacić za coś, co można mieć za darmo w TV?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze