„Łono”, Benedek Fliegauf
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilm zaskakuje. Fliegauf serwuje spokojny, kameralny dramat psychologiczny, ciekawy i odważny. Hipnotyzujący, czarodziejski obraz miłości doskonałej to jeden z głównych atutów. Reżyser dotyka wielu tematów. Opowiada o traumie prowadzącej do szaleństwa, o nieumiejętności pogodzenia się ze stratą. Analizuje konflikt człowieka i natury. Przepiękne, chłodne zdjęcia Szatmari’ego, statyczny montaż, doskonale dobrane plenery, oszczędna scenografia. Wszechobecny, podskórny niepokój. Kapitalne aktorstwo Evy Green.
Łono zaskakuje. Bo jeżeli zapoznać się ze streszczeniem, można odnieść wrażenie, że oglądać będziemy horror z domieszką science fiction. Tymczasem Fliegauf serwuje nad wyraz spokojny, kameralny dramat psychologiczny. Czy udany, to już inna sprawa. Ale z pewnością ciekawy. I odważny.
Mała Rebeka spędza wakacje u dziadka. Poznaje syna sąsiadów, rudowłosego Tommy’ego. Pomiędzy dziećmi rodzi się specyficzna więź. Niedługo potem dziewczynka musi wyjechać wraz z przeprowadzającą się na stałe do Tokio matką. Dwanaście lat później dorosła Rebeka (Eva Green) powraca, by zamieszkać w domu dziadka. Wciąż pamięta o Tommy’m. Ich ponowne spotkanie wyzwala silną, wzajemną fascynację. Ale i tym razem los nie daje młodym kochankom zbyt wiele czasu: po kilku dniach gwałtownego romansu Tommy (Matt Smith) ginie w wypadku samochodowym. Zrozpaczona Rebeka zwraca się o pomoc do kontrowersyjnego „Departamentu Replikacji Genetycznej”. Pomimo obaw związanych z konsekwencjami rodzice Tommy‘ego zgadzają się przekazać Rebece próbkę jego DNA. Naukowcy klonują płód i wprowadzają go do (tytułowego) łona bohaterki. I tak Rebeka wpierw rodzi, a później wychowuje dawnego ukochanego.
Ale początek nie zapowiada tak drastycznych rozwiązań. Zarówno dziecięcą, jak i dorosłą miłość bohaterów Fliegauf ukazał w niezwykle przekonujący sposób. Pełen delikatności, nieuchwytnej poezji. Chwilami przywodzi to na myśl pamiętnych Kochanków z kręgu polarnego. Hipnotyzujący, czarodziejski obraz miłości doskonałej to jeden z głównych atutów Łona. To co dzieje się dalej, cóż… reżyser rzuca się na głęboką wodę. Jego film raz bywa fascynujący, kiedy indziej najzwyczajniej irytuje. Bo Fliegauf nie kończy na dylematach etycznych towarzyszących dynamicznie rozwijającej się dziś nauce. Dotyka wielu tematów. Opowiada o traumie prowadzącej do szaleństwa, o nieumiejętności pogodzenia się ze stratą. Analizuje odwieczny konflikt człowieka i natury, akcentuje obszary, w których chcielibyśmy naginać granice rzeczywistości. Towarzyszy temu bardzo sugestywna i wewnętrznie spójna forma: przepiękne, chłodne zdjęcia Szatmari’ego, statyczny montaż, doskonale dobrane plenery, oszczędna scenografia. Wszechobecny, podskórny niepokój. I kapitalne aktorstwo Evy Green.
A jednak w całości trudno uznać Łono za dzieło udane. Reżyser ewidentnie przeszarżował. Początek jest mocny, ale z czasem Fliegauf zaczyna zadawać pytania, na które sam nie zna odpowiedzi. I byłaby to wyśmienita prowokacja, gdyby nie szkolne wręcz błędy. Przede wszystkim scenariuszowe. Dla przykładu: o klonowaniu po raz pierwszy słyszymy, kiedy Rebeka wprowadza w życie swój plan. Co z kolei czyni całe zagadnienie bardzo mało wiarygodnym. Gdyby reżyser na początku powiedział nam, że widzimy przyszłość, w której istnieje już taka możliwość. Gdyby bohaterowie (a wraz z nimi widzowie) zetknęli się z tym choćby słuchając radia, czy oglądając telewizję. Ale nie: olśniony własnym pomysłem reżyser nie zadał sobie trudu, by go wiarygodnie sprzedać. I to na wielu płaszczyznach: Green praktycznie się nie starzeje. Oczywiście Fliegauf nie dysponował budżetem takim jak np. twórcy Ciekawego przypadku Benjamina Buttona. Nie mógł równie efektownie odmładzać i postarzać swoich bohaterów. Postawił na umowność.
Problem w tym, że Fliegauf zbyt mocno (i zbyt często) zasłania się ową umownością. Sięga po nią wszędzie, gdzie czegoś nie potrafi. W efekcie Łono jest dziełem, owszem, zdolnego, ale jednak megalomana. Faceta, dla którego pomysł jest ważniejszy niż wiarygodna realizacja. Własna wizja zbyt ważka, by pochylać się jeszcze nad percepcją widzą. Być może z czasem Fliegauf dojrzeje, bo potencjał ewidentnie ma. Póki co ofiarował nam film, który chwilami fascynuje, ale znacznie częściej zwyczajnie nudzi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze