Wielki i mały człowiek
MARGOLA&KAZA • dawno temuCiekawe, jak to jest być kimś WIELKIM. Np. Wielkim Aktorem. Budzić się, jak wszyscy, z zapuchniętymi oczami. Ale jakimi oczami! Wielkimi, jak sądzę.... Siadać do porannej kawy przygotowanej czułą ręką gosposi. Wielki Aktor musi mieć gosposię. Powiedzmy, że ten, którego sobie wyobrażam, ma. Oddana i starsza, bo młodsza mogłaby uchodzić w oczach dziennikarzy i wielbicielek za Tajemniczą Kobietę u jego boku, co oznacza po prostu kochankę. Zatem sączyć tę kawę i od niechcenia przeglądać poranne gazety. Tu jestem, tu jestem, źle wyszedłem na zdjęciu, o, tu mnie ma!? Dlaczego? Dostać lekkiego kołatania serca ze zdenerwowania. Zażyć tabletki. Wielki Człowiek nosi wielkie brzemię sławy i musi coś zażywać...
Kazeczko moja,
Wpadła do mnie Bibianna (ta od kępki włosów nad nadgarstkiem), wyleczona pół roku temu z nieudanej fascynacji erotyczno-uczuciowej, i od progu plecie rozpromieniona. Szczebiocze, gestykuluje, zatyka ją z przejęcia. „Nie uwierzysz, Margola, co mi się zdarzyło! On, sam On!” – wyrzuca z siebie jednym tchem. Patrzę na nią z niepokojem. Otóż, Kazo, Bibianna od miesięcy żyje w świecie wyobraźni. Wszystko przez jednego aktora. Bóg obdarzył go ponadprzeciętnym talentem, a on skutecznie nim administruje, z pożytkiem i ku uwielbieniu publiczności. Wśród publiczności – Bibianna. I jej marzenie – że komponuje muzykę filmową. „Nie wiem, co jest w jego grze, że tak dla niego zmartwychwstała moja wyobraźnia, ale mnie się, Margola, nutki mnożą jak króliki! Wystarczy, że widzę scenę z jego udziałem, że wyświetlę sobie w wyobraźni film, i sypią mi się melodie jak wióry z heblowanej właśnie deski mojego talentu, ha, ha!”. Wyznam Ci, Kazo, że emocjonalność mojej poetycznej przyjaciółki kiedyś mnie niepokoiła, teraz – przywykłam? Poznałam ją bliżej i odetchnęłam z ulgą, widząc, że zapalają jej się emocje, ale nie czadzą umysłu i serca. Te, jak były krystalicznie świeże, takie pozostają mimo Bibianny smutnych przypadków miłosnych. I dobrze, niechaj się dziewczyna emocjonuje aktorami, bo ma zwyczaj trafiać kulą serca w płot.
Poszłyśmy sobie z Bibianną do teatru w końcu, bo mnie namówiła, żebym go sobie też obejrzała. Nie muszę Ci mówić, że i na mnie wrażenie zrobiło to wszystko niesłychane, plejada gwiazd na scenie, muzyka, światło, zapach kulis… Spektakl niezły, z uznaniem muszę przyznać. Trochę się grzebałyśmy z wyjściem, w końcu wylądowałyśmy przed teatrem, zbierając się do teatralnej kawiarni i nagle Bibianna zamarła. Obok nas, o dwa-trzy metry stanął Wielki On, pożegnał się z koleżanką sceniczną i poszedł. Gdybyś Ty, Kaza, widziała Bibiannę… „Wiesz, Margola, to takie zabawne, jestem za duża, żeby się w nim rozkochać na amen, i za mała, żeby on się we mnie rozkochał, więc mogę tylko wielbić aktora, wielbić talent!” – szczebiotała przejęta. Wyrzucała sobie, że nie zdobyła się na odwagę, żeby mu powiedzieć, jak bardzo jedna z jego ról odmieniła jej świat, jak obudziła dawno uśpione pragnienia… „No to biegnijże za nim!” – popchnęłam ją życzliwie. Wahała się, w końcu podjudzana przez naszą wredną babską gromadkę – pobiegła. Dopadła go, wybąkała te swoje podziękowania, on uścisnął jej dłoń i pół wieczoru dziewczyna była pod wrażeniem, że taki skromny, taki serdeczny, że tak miło ją potraktował…
Zauważyła jednak, że w tym spektaklu coś nie grało – i on był słabszy, i reszta zespołu… „Publiczność!” – zawyrokowała. Przyjęłam werdykt, bo Bibianna w końcu liznęła w życiu trochę sceny. Postanowiła pójść na spektakl jeszcze raz i zrobiła to – wyobraź sobie – wariatka jedna, nazajutrz. I w przerwie napisała mi SMS: „To jest to! Żałuj, ze nie dałaś się namówić. Dziś między publicznością a sceną aż iskrzy!”. Tu wymieniła kolejno, co lepiej w której kreacji (aż dziw, że dostrzegła na scenie aż tylu aktorów, hi hi). Po spektaklu zadzwoniła do mnie. Przejęta, zdyszana, cała w skowronkach, recenzowała spektakl i nagle powiedziała: „Przepraszam, coś się wydarzyło, muszę kończyć”.
Wiesz, co się wydarzyło?
Wielki Aktor skłonił się Bibiannie, która, nie wierząc własnym oczom, nie wzięła tego do siebie. Skłoniwszy się po raz wtóry, spytał, jak tym razem się spodobało, i wdał się z nią w dyskurs o wyższości publiczności owego dnia nad publicznością w dniu poprzednim. Dyskurs krótki, ale dla Bibianny stał się być może punktem zwrotnym w życiu.
Bibianna spoważniała. Bibianna nie wzdycha już po pensjonarsku. Potraktowana przez Mistrza z szacunkiem przerastającym jej skromną rolę publiczności, postanowiła realizować swoje marzenia. Powiedziała: „To wielki człowiek. Można to poznać po jego stosunku do maluczkich, jak ja. I dlatego, dla niego, w hołdzie, zrobię to nareszcie”. Siedzi i komponuje. Ma już, zdaje się, niemal całą partyturę…
Wiesz, co mi się ciśnie na usta? Znów: jak to trzeba uważać, żeby nie przegapić…
Margola
***
Margolu,
Poza tym wszyscy w tym środowisku zażywają. No i nie można sobie pozwolić na chwilę wahania, zwątpienie żadne. Sprawdzić SMS-y i nieodebrane połączenia, które nadeszły w nocy. Tylko liczbę… dużo. To w porządku. Pamiętają. Nie czytać i nie odsłuchiwać. Jak będzie coś ważnego, zadzwonią po raz drugi. Ubrać się w coś markowego, np. dżinsy i markowy rozciągnięty szary sweter (wszystkie piękne aktorki chodzą na co dzień w szarych swetrach i dżinsach, aktorzy też), i ruszyć w stronę miejsca pracy… A, nie, przepraszam, w stronę samochodu z przyciemnianymi szybami. Samochodem dopiero dalej, między flesze, światła rampy, w pole widzenia kamery.
Grać i być, jak zwykle, fantastycznym. Może dziś trochę mniej, ale to wina publiczności (Gdzie moje tabletki?). Zbierać gratulacje, komplementy, owacje na stojąco. Spotkać kogoś równego sobie. Jakąś inną Wielką Gwiazdę. Zamienić parę słów, odkrywając po raz kolejny, że albo nie ma nic do powiedzenia, albo się wymądrza. Uśmiechnąć się parę razy w stronę wszechobecnych paparazzich. I ruszyć na kolejne zdjęcia… Na wywiad może jakiś z wystraszoną młodą dziennikarką z kobiecego pisma. Rzucić parę wyświechtanych złotych myśli, tu i tam klejnocik dowcipu, perełkę z dzieciństwa: „Byłem takim brzydkim chłopcem, nikt nie chciał się ze mną bawić, więc musiałem zacząć udawać kogoś ładnego, ha ha…”. W świetle studia telewizyjnego, a może na sesji zdjęciowej pobłyszczeć trochę, na przekór grubej warstwie pudru na twarzy. Wypaść fantastycznie na zdjęciach do reklamy. Zebrać kolejną partię gratulacji, komplementów, owacji na stojąco. Ukłonić się szarmancko jakiejś rozognionej fance.
„Ach, mam świetny kontakt z publicznością” – pomyśleć, patrząc, jak na jej twarzy maluje się doskonale znany Wielkiemu Aktorowi wyraz: „Ja taka mała, a On taki skromny, taki serdeczny…”. Przebalować resztę nocy wśród komplementów, gratulacji, uścisków dłoni, owacji na stojąco… Kreując trendy, odwiedzając miejsca, w których „się bywa”.
Cudoooooowny dzień. Jak dobrze być Wielkim Aktorem.
Kaza nieczuła na celuloidowe autorytety
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze