Prawy prostacki
MARGOLA&KAZA • dawno temuChamstwo jest, proszę pani Margoli, chorobą popularną i niestety zaraźliwą. Jak się człowiek zarazi chamstwem, to prątkuje dalej w tłum zdrowych ludzi. Z chamstwem można się zetknąć i zarazić nim w miejscach publicznych głównie, ale nie tylko, o czym później.
W tłumie na przykład z człowieka wychodzi cham, i tłum się robi przez to większy i dotkliwszy od razu. W lokomocyjnym tłumie, w tramwaju, który z przyciągania ziemskiego sobie kpi, możesz wpaść na chama, możesz mu z uprzejmym uśmiechem powiedzieć „przepraszam”, a on Ci odpyszczy, za pomocą słów ogólnie uważanych za obraźliwe, albo złośliwie Ci na nogę nadepnie przy wysiadaniu, patrząc w oczy chamsko i bezczelnie. Pierwszy taki cham zawsze wbija w ziemię. No bo jak to? Dlaczego? Ale wkrótce nauczysz się… i nadejdzie taki czas… dzień taki nadejdzie, Twój może gorszy, kiedy rykniesz na kogoś niewinnego, jeszcze w niewyszukany sposób z błotem go mieszając, siarczyście, na odlew słowem grubiańskim waląc po chamsku nareszcie, jak reszta świata. I raz, i drugi, aż się w tym rozsmakujesz i sama sobie dasz usprawiedliwienie: „Ja sobie w kaszę nie dam dmuchać!” I jeszcze się Darwinem zasłonisz, bo w chamskim świecie człowiek musi być chamem, żeby przetrwać! Jak Ty nie zjesz, to Ciebie zjedzą!
Nieprawdą jest, jakoby chamstwo się wywodziło z nizin społecznych i z braku wykształcenia. Wszyscy to wiedzą, bo wszyscy spotkali w swoim życiu co najmniej kilku chamów z wyższym wykształceniem i prezesowskim tytułem, jeśli nie – to spotkają, jak tylko rozpoczną pracę zawodową. Jeszcze jednym mitem jest to, że z chamstwem nierozerwalnie związana jest tak zwana łacina stosowana czy też język ofensywny. Owszem, dodaje chamstwu taka k…, czy taki ch… wyrazistości odpowiedniej, jak przyprawa w zupie, ale nie jest warunkiem koniecznym do istnienia chamstwa, bo chamstwo czasem występuje w białych rękawiczkach, upudrowane, od fryzjera prosto, w świetle jupiterów…
Wieczór wtorkowy, dajmy na to, w domu siedzę bezpieczna. Telewizor nastawiony na kanał Kultura, jakiś pan z jakąś panią rozmawiają na tle półki z książkami, zapachy wykwintne z kuchni dobiegają, dziecię palcówki ćwiczy przed środowymi lekcjami gry na fortepianie, Francja-elegancja po prostu. Autentyczny Eidrigevicius, duma moja i pociecha krzywo wisi, poprawiam i siadam z powrotem w pluszowym fotelu i nagle bach! – nieuważnie przełączam na “Najsłabsze ogniwo” z panią Kazimierą. Przyglądam się i nie poznaję zrazu. W biały dzień ta szalenie skądinąd kulturalna pani obrzuca stekiem niekulturalnych złośliwości Bogu ducha winnych ludzi. Jak się który biedaczyna odszczeka, to pani zmienia temat, bo się przecież nie będzie zniżać do poziomu chama, który się stara ją obrazić na wizji. Przecieram oczy ze zdumienia, raz za razem, aż mi się czerwone od tego pocierania robią i piekące, a po plecach mi dreszczyk żenady wte i wewte przebiega… Rozumiem — reality show, rozumiem – Doda, ale pani Kazia?
Kurczę blade, to ja już wolę być ostatnim ogniwem w łańcuchu pokarmowym niż najsilniejszym ogniwem pani Kazimiery.
Kaza
***
Bo widzisz, droga moja skądinąd Kazimiero, inteligencja też jest na sprzedaż. Byle po wierzchu się błyszczała. Wszystko na sprzedaż, a nie wiadomo czemu publiczność traktuje się jak stado wołów-przeżuwaczy, co to tylko nażreć się, wypierdzieć i uwalić gdzieś spać w barłogu potrzebuje. Chociaż właściwie, niechaj się inteligencja wali w pierś, aż zadudni, wiadomo dlaczego. Spójrz sama. Skoro ludzie inteligentnymi się mieniący przed kamerami z własnej woli błyskotliwych prostaków z siebie robią, wałów bezkrytycznie samosięuwielbiających… Mięsem rzuca prawie całe kino polskie, na scenach beka się i turla bez ubrania… Największą oglądalność ma ten, co przywali przeciwnikowi tak, że języka w gębie zapomni, a jeśli nie zapomni, to i tak nie odda ciosu, bo kindersztubę odebrał odpowiednią… A cham się tylko utwierdza w przekonaniu, że drugiego tak inteligentnego i wyrafinowanego dowcipnisia w całej Rzeczpospolitej nie znajdziesz.
Dlatego też w fotel pluszowy, gdybym go miała, zapadałabym się raczej z książką, i to taką bliżej klasyki, dostosowaną do wrażliwości przeciętnego czytelnika starej daty. Cóż rzec. Patrzy się na takie Kazimiery bezinteresownie zjadliwe, Kubusiów rozmówcę po kostkach kopiących pod pretekstem wywiadu w telewizji (widziałam program każdego z nich po razie i mi wystarczy) i cóż? Najpierw rękami opadłymi powłócząc po ziemi mamla się pod nosem jak mantrę „I jak tu dzieci chować?”, a potem się siły odzyskuje, budować od podstaw zaczyna. Na fali moralnej odnowy idzie się do księgarni kolejną książkę nabyć i do przepełnionej dziecięcej półeczki wieczornych lektur dodać, z powiewem świeżej nadziei, że choć na własnym podwórku, choć w swoich pieleszach… I co? I się bierze w dłoń kolorową książeczkę o krecie, z zabawnymi obrazkami, zaczyna się czytać i włos jeżący się pod czapką nerwowo trzeba upychać, bo oto książeczka opiewa perypetie zwierzaczka, który poszukuje tego, kto narobił mu na głowę i w ostatniej scenie triumfalnie celuje domniemanemu sprawcy nieszczęścia kupą w jego psi nos. To nie żart, Kaza. To druzgoczący autentyk.
Chamstwo jak fala wody kloacznej przetacza się przez nas. Trzeba się kurczowo kręgosłupa moralnego chwycić i przeczekać. I znów chwytać, z falą kolejną, ten kręgosłup moralny z morale nadwątlonym, i znów z szufelką pełną odchodów uwijać się nim następna fala przyjdzie.
Mit o Syzyfie w moralnym syfie tworząc nowy, kreślę się z szacunkiem.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze