„Razem”, a jakby nawet nie do kupy
SONIA LIPSCHITZ • dawno temuZapewne wszyscy się orientują, że pism nie robi się ot tak. Pomijając już poniesione koszta, warunkiem koniecznym jest określenie profilu odbiorcy. Nie ukrywam, że bardzo chciałabym się dowiedzieć, do jakiego profilu czytelnika chce trafić obecny wydawca pisma „Razem”. O ile kiedyś było to jedno z nielicznych na rynku pism dla młodych ludzi, o tyle dziś, w dobie tak ogromnego zróżnicowania i sprofilowania na rynku prasowym, chęć wydawania magazynu w stylu „szwarc, mydło i powidło” może być wyjątkowo kosztowną rozrywką.
Spróbujmy zgadnąć, jakiego rodzaju magazynem jest „Razem” i do kogo jest kierowany. Zacznijmy od otwierającego numer 11/2005 felietonu. Sidney Polak, znany ze swoich ostatnich dokonań muzyczno-wokalnych, gdzie śpiewa o otwieraniu wina ze swoją dziewczyną oraz o urokach jednego z warszawskich osiedli, zamieszcza tu zapis rozmowy na czacie internetowym, podczas której udaje mu się umówić na seks z fryzjerką z Ursynowa. Wniosków – brak. Sensu też jakby niewiele.
Kolejna strona – Maciej Stuhr, aktor piękny i zdolny, pisze o muzyce. Ściślej — pisze, że się nie zna, poprzednich nagrań wykonawców wspomnianych w tekście nie kojarzy, ale nowe płyty są fajne i warto posłuchać. Taka szczerość jest rozbrajająca, ale czy pan Stuhr nie mógł napisać o czymś, na czym zna się lepiej?
Docieramy do tematu miesiąca, czyli artykułu o seksie w wielkim mieście. Nie jest to streszczenie fabuły znakomitego skądinąd serialu o czterech paniach – a szkoda. Może wtedy dałoby się to czytać. A tak, czytelnik ma wątpliwą przyjemność styczności z artykulikiem na poziomie szkolnego wypracowania egzaltowanej nastolatki. Zaczyna się od stwierdzenia, że strój nas określa i że z uwagi na pewne jego elementy można być szufladkowanym jako reprezentant tej czy innej subkultury. Tu przytoczona jest wypowiedź anonimowego autora artykułu w jakimś serwisie internetowym, który ubolewa nad faktem, że dyrektorka jego szkoły, widząc chłopaka z kolczykiem w uchu, zaliczyła go do „subkultury homoseksualistów”. Na litość boską, czy „Razem” to gazetka szkolna?
To dopiero początek artykułu. O wypowiedź poproszono kilkoro tzw. celebów, czyli postaci poniekąd znanych i poniekąd trendy – mamy tu didżejkę Novikę, aktora Mohra, aktorkę Grochowską oraz literata Shuty’ego. Każde z tych państwa przekazuje jakąś myśl związaną z wielkim miastem, z pominięciem seksu – i każde z nich usiłuje zabrzmieć filozoficznie. Novika wspomina o tym, że nie wolno zapominać o rodzinie i przyjaciołach ze szkolnej ławy, Mohr zauważa, że życie jest krótkie, Grochowska uważa, że ludzie w Polsce są konserwatywni i dziwią się, kiedy ktoś wygląda inaczej od reszty, a Shuty chwali się, że jemu miasto nie szkodzi w nawiązywaniu głębokich relacji z ludźmi.
Autorka przechodzi wreszcie do sedna sprawy i ujawnia, że osoby chodzące do klubów uprawiają często seks bez zobowiązań. Zauważa też, że w małych miasteczkach dziewczyny częściej są wypytywane przez rodzinę o chęć zamążpójścia. Cały artykuł kończy się kolejnym cytatem z anonimowego forum internetowego, na którym niejaki gregor pisze, że ważne jest, aby w miejskim tłumie znaleźć przyjaciela.
Po lekturze tego artykułu czytelnik ma totalny mętlik w głowie – o seksie było wszystkiego trzy zdania, za to o zagrożeniach i kosztach życia w wielkim mieście – aż za dużo. Czyżby autorka pochodziła z Ryczydołu Dolnego i napisała ów artykuł po pierwszej wizycie w Warszawie? Dodatkowo, niepokój u czytelnika może wywołać autorska pisownia niektórych imion i nazwisk. Bohaterka powieści Helen Fielding ma na imię Bridget, nie Bidgert, a dwie z czterech bohaterek serialu „Seks w wielkim mieście” to Carrie i Samantha, nie Carry i Samatha.
Skorośmy już poczytali o seksie w wielkim mieście, czas na coś prawdziwie kontrowersyjnego. Jerzy Urban, redaktor naczelny tygodnika „Nie”, od jakiegoś czasu przestał być ignorowany przez media – przeciwnie, pojawia się gdzie popadnie, jako etatowy diabeł z pudełka. Magazyn „Razem” nie mógł być gorszy. Tyle tylko, że albo trafiło akurat na zły dzień red. Urbana, albo starszy pan poczuł się zniechęcony namolnym lizusostwem red. Figurskiego. Na wszystkie pytania odpowiada bowiem krótko i średnio uprzejmie, ucinając wywody przepytującego go dziennikarza. Dodatkowo, wywiad kończy się wysoce niecenzuralnym sformułowaniem, które red. Urban rzekomo chciałby wygłosić do św. Piotra. Sądzę jednak, że adresował je też do swojego rozmówcy. Całe szczęście, że ten numer pisma „Razem” kupiłam chyba tylko ja – inaczej Rada Etyki Mediów mogłaby dosolić grzywnę redaktor naczelnej tego periodyku.
Seks był, kontrowersje były… Czas na przegląd filmów. Czy raczej – przegląd wiedzy pana o filmach piszącego. Pan recenzent przechodzi do pierwszych konkretów nt. filmu „Mechanik” w szóstym akapicie swojego artykułu i rozwija temat aż do akapitu siódmego. W tzw. międzyczasie raz myli tytuł i z „Mechanika” robi mu się „Maszynista”. Nie czuję się tu na siłach komentować jakości tekstu, bo każdy ma prawo do własnych refleksji dotyczących filmów, ale czy wspomnienie siedmiu tytułów obrazów – od „Bridget Jones” do „Wściekłego byka” przed minirecenzją „Mechanika” i pięciu innych przed podobną minirecenzją „Pacyfikatora” to nie za wiele? Dodatkowo, w tekście pojawiają się trzydzieści dwa wielokropki. Albo pan od filmów ma problemy z klawiaturą komputera, albo z formułowaniem myśli.
Zostajemy przy tematyce okołofilmowej, bowiem kolejnym mocnym uderzeniem w tym numerze jest wywiad z Iloną Ostrowską. Nie wiecie, kto to? Nie szkodzi, ja też w pierwszym momencie nie wiedziałam. Jak się okazuje, jest to pani, której udziałem stała się jedna z dwóch ról kobiecych w filmie „Tulipany” (na ekranach pod koniec lutego, co nienajlepiej świadczy o świeżości wywiadu – trzeba było zaprosić pannę Rosati z Pitbulla). Co prawda rola owa ogranicza się do jakichś pięciu zdań i tyluż wizyt na ekranie, w tym jednej będącej wyjątkowo niemrawą sceną erotyczną z Andrzejem Chyrą, ale widocznie pozostali aktorzy byli zajęci udzielaniem wywiadów innym pismom.
Pani Ilona wspomina o tym, jak nie zagrała w filmie „Farba” i jak to do tej pory filmu nie widziała. Potem następuje długi wywód o tym, jak cudownie pracowało jej się na planie „Tulipanów” z mężem, który wtedy mężem jeszcze nie był, i jak to fakt jej bycia nie-żoną reżysera nijak nie wpłynął ani na fakt jej pojawienia się w filmie, ani na stosunek reżysera do niej. Na koniec dziennikarka przepytująca naszą nową gwiazdę ekranu zapytuje uczynnie, jakaż to jest zawartość wielgachnej torby, która pani Ilona była uprzejma przytaszczyć na wywiad. Okazuje się, że są to stare ubrania pani Ilony, które niesie ubogiej sprzątaczce swojej koleżanki. Czy jest jakaś bardziej łopatologiczna metoda dania do zrozumienia, że oto czytamy wywiad z osobą obdarzoną prawdziwie złotym serduszkiem? Nie wydaje mi się.
W piśmie nie zabrakło też działu „zdrowie” i wywodu na temat szkodliwości konserwantów oraz gloryfikacji zdrowej żywności. Autorka stawia tezę, że moda każe nam albo opychać się byle czym w fast-foodach, albo kupować produkty light. Czyżby przespała kilka ostatnich lat, kiedy to lansowano usilnie modę na tzw. slow-food? Albo to, albo właśnie odgadłam temat kolejnego artykułu w tym dziale. Tymczasem jednak dowiadujemy się, że należy jeść kiełki, ciemne pieczywo, fasolę, owoce i warzywa, zaś nabiał, nasiona oraz mięso traktować jak drobny dodatek do codziennego pożywienia. Droga pani, człowiek to nie krowa. Poza tym, nie każdemu taki jadłospis posłuży – nie ma diety idealnej dla wszystkich.
Pismo „Razem” tworzy miejsce dla wynurzeń ludzi sławnych z tego lub owego powodu, mimo że miejsce tychże wywodów jest w najlepszym przypadku w blogu, jeśli już ktoś czuje potrzebę obnażania swoich doznań i emocji. Korekta nie odróżnia Gomułki od gomółki i w jednym zdaniu przepuszcza Pininfarinę, a w drugim – Pininfrinę. Redaktor naczelna z radością dopuszcza do druku wywiad kończący się sformułowaniem, od którego pochodzi znany z murów domów skrót CH.W.D. Trzy czwarte stron umajonych jest podeszwami butów produkowanych przez firmę na R. Jedyna osoba z niezłego polskiego filmu, którą udało się skłonić do zwierzeń, to odtwórczyni roli trzecioplanowej, a na dodatek nie ma do powiedzenia niczego ciekawego. Wygląda na to, że ktoś wpadł na genialny w swej prostocie plan ściągnięcia paru znanych nazwisk i sponsora gotowego na wszystko w celu zrobienia kasy na piśmie dla niezbyt rozgarniętej młodzieży. Drodzy wydawcy, ten sektor jest już od dawna zajęty. Jeśli szukacie łatwego zarobku, proponuję wydać pismo z krzyżówkami. Podobno świetnie się sprzedają.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze