Pokolenie grubych dzieci
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuLekarze i nauczyciele w-f alarmują: rośnie nam pokolenie pokręconych i grubych dzieci. Rodzice, szkolne kucharki i firmy kateringowe, dostarczające posiłki do szkół, nic sobie z tego nie robią. Ci, którzy żyją świadomie, bywają piętnowani.
Maria (34 lata, właścicielka spożywczego na osiedlu w Katowicach):
— Mój sklep jest po drodze na przystanek, skąd dzieci jeżdżądo szkoły bliżej centrum miasta. Po drodze każdy wstąpi do mnie po coś do jedzenia, więc wiem coś o drugich śniadaniach. Najmłodsi kupują słodkie bułki. Słodkie bułki i soczki w małych butelkach. Jak rosną, soczki zastępują coca-colą i innymi napojami z dużą ilością cukru i bąbelków, i dalej jedzą swoje słodkie bułki. Widzę, jak tyją. Prowadzę ten sklep od dziesięciu lat.
Wierzę, jak młodzi ludzie mówią, że nic nie jedzą, a tyją. Swoichsłodkich przekąsek i napojów, po których jeszcze bardziej chce im się pić, nie traktują jako jedzenia. Zamulają się tym szlamem, potem chce im sięjeść coraz więcej i więcej. Chipsy i batony jedzą wszyscy. Jak komuś zostaje reszta – zwłaszcza tym młodszym dzieciakom, kupują te drobiazgi ze słoików: gumy z tatuażami, lizaki. I tak co dzień. Niektóre z dzieci przychodzą jeszcze po południu, najczęściej po chipsy.
Coś się zmienia najpierw u dziewczyn, jak zaczynają dojrzewać. Zaczynają się odchudzać. Kupują chude serki i wodę, bezcukrowe wafle i inne wynalazki. Mało dzieci sięga po owoce, żadne nie spojrzy nawet nawarzywa. Matki w to idą, widzę to. Ostatnio jedna zapytała, czy mogęsprowadzić do sklepu taki mus owocowy w jednorazowych opakowaniach?Mogę, jasne. Jestem od sprzedawania, a nie wychowywania i pouczania. To ona chce dla swojej córeczki owoce w papce, i to ona za kilka lat będzie płaciła za jej aparat na zęby.
Ja sprzedaję wszystko, czego chcą ludzie, ale swoim dzieciakom zabraniam jedzenia świństw. Ciągle im opowiadam, co jest w chipsach i czym jest stopa cukrzycowa. Wyjaśniam, jakie są zależności między tym, co jedzą, i jak się czują, jak wyglądają.Czasem czuję się jak wyrzutek. Kiedy zabraniam moim dzieciom częstowaćsię wszystkim, czym chcą karmić ich inni ludzie, myślę że możeprzesadzam? Ale kiedy słyszę, że przyjaciel mojego syna co dzień przynosi rogaliki,które mają datę ważności do końca dekady, szlag mnie trafia. Synek pyta: dlaczego Szymek je te pyszne rogaliki, a ja muszę ten czarny chleb z ziarnami? Tłumaczę: jeszcze nie ma między wami różnicy, ale jak urośniecie, zobaczysz ją na pewno. Będziesz miał dużo energii, a Szymek nie będziemiał na nic siły; nie urośnie, będzie miał zepsute zęby.
Pozwalam moim dzieciom na słodycze, ale raz w tygodniu. Staram się, żeby były dobrej jakości, naturalne, bez chemii, barwników, konserwantów i sztuczności. Czasem jednak mam poczucie, że to na nic. Ostatnio zobaczyłam, jak na jakimś grillu mój synek opycha się wszystkim, czego nie wolno. Poczułam się bezsilna. Przecież niedługo zacznie robić sobie sam śniadanie do szkoły – albo jak jego rówieśnicy – raczej kupować drugie śniadanie. Znajdzie gdzieś po drodze jakiś sklep, w którym kupi każdą truciznę, jaka jest.
Monika (26 lat, fryzjerka z Torunia):
— Do szału mnie doprowadzają te gadki-szmatki o zdrowym żywieniu dzieci. Kiedy i za co ja mam swoim synkom gotować zdrowe posiłki? Kilo szynki bez świństw kosztuje tyle, że może mogę sobie pozwolić na święta. Wtelewizji ciągle gadają, że prawdziwy ser powinien kosztować sto złotych,dlatego ta plastelina, co nam ją sprzedają za 14 złotych, nie jest z mleka, jest niezdrowa i nie wolno jej kupować. Marchewkę mam kupować od rolników,olej tylko z pierwszego tłoczenia, jaja od szczęśliwych kur i chleb, bochenek za sześć złotych. Jasne, tylko przy tym wszystkim powinnam zarabiać sześć tysięcy miesięcznie i pracować po osiem godzin dziennie. A pracuję podziesięć, a jak mam dobry miesiąc, zarobię dwa tysiące. Nie mam czasu na gotowanie, bo ciągle nie ma mnie w domu. Nie mam czasu na robienie kanapek rano do szkoły i pracy, każdy musi sobie to załatwić sam: Paweł ma 12 lat,Michał 10, a Andrzej 32. Każdy ma dwie ręce.
Jemy to, co najtańsze. Chłopaki jedzą coraz więcej, a wiem, że todopiero początek, bo wszystkie koleżanki, które mają synów, mówią, że wpewnym wieku chłopcy po prostu, za przeproszeniem, żrą. Bardzo bym chciała coś zmienić, ale nie jestem niestety paniusią, która ma czas na szukanie codziennie w internecie różnych przepisów, a potem pół dnia na zakupy w delikatesach, gdzie kilo wołowiny kosztuje sto dwadzieścia. Ja mam dyskont spożywczy na osiedlu, gdzie jest kiełbasa po osiem złotych i ser za dziesięć. To wszystko, na co mnie stać.
Wiem, co moje chłopaki jedzą na drugie śniadanie. Nie robią ranokanapek, bo im się nie chce. Kupują sobie słodkie bułki. Wiem, że codzienniejedzą chipsy, sama im je czasem kupuję, bo też lubię. Co w tym złego? Skoroktoś to sprzedaje, to znaczy że chyba ma nad tym kontrolę?
Wszyscy jesteśmy trochę za grubi, ale bez przesady. Po prostu za małosię ruszamy, wszędzie jeździmy samochodem. W tym roku kupiliśmy sobie rowery, czekamy na ładną pogodę.
Zofia (53 lata, woźna w szkole podstawowej w Lublinie):
— Codziennie zza kaloryfera wyciągam po kilka kanapek. Już maluchy z pierwszej klasy tak oszukują rodziców! W kubłach pełno jest opakowańpo słodyczach. Dzieciaki są grube i nie chce im się biegać. Boisko szkolnez każdym rokiem coraz bardziej puste. A w kolejce po słodycze do sklepiku ustawia się kolejka na każdej przerwie. Nauczyciele nie mówią nic, bo co mają mówić, jak matka woli jedna z drugą rano sobie makijaż zrobić, niż dzieciakowi kanapkę? Nie nauczyciela sprawa. Widzę, jak rano dają buziaka i pięć złotych w rękę wciskają, żeby sobie coś sam kupił. Może i nawet powie, żeby sobie jabłko zjadł czy coś zdrowego, ale kto zaufa dzieciakowi?
Baton do ręki, do drugiej batonik, a potem wszyscy płaczą, że dzieci chorują i alergie mają. Była tu kiedyś taka jedna nauczycielka, przy szkole chciała ogródek zakładać, z dziećmi wspólne gotowanie robić potem i uczyć je zdrowego jedzenia. To ją te stare nauczycielki wyśmiały, nastraszyły Sanepidem,i skończyło się zdrowe żywienie w naszej szkole.
Kanapki znajomej znoszę, świniom daje. Przynajmniej się nie marnuje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze