Mieszkam z rodzicami
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuPowodów, dla których dorośli ludzie mieszkają z rodzicami, jest wiele. Część robi to z lenistwa, wygody, oszczędności; część – bo nie ma innego wyjścia i żadnych perspektyw na własne lokum. Co o tym sądzą dorosłe dzieci i ich rodzice? Dwie mamy bohaterów udało się namówić na zwierzenia. Przeczytajcie.
Janek (33 lata, jubiler z Wrocławia):
— Mam 33 lata. Mieszkam z mamą i tatą. Wiem, że to dziwne. Nie trzeba mi tego mówić. Wszyscy znajomi się ze mnie śmieją, tym bardziej, że moja narzeczona ma niedaleko swoje mieszkanie i mógłbym się do niej przeprowadzić. Ale ja nie chcę.
Możesz mówić, co chcesz. Nawet, że jestem maminsynkiem. Bo ja właściwie jestem maminsynkiem i wcale się tego nie wstydzę. Dlaczego mi tak dobrze? Powodów jest przynajmniej kilka. Najpierw powiem, dlaczego nie chcę się przeprowadzić do Jagody.
Ona to mieszkanie ma po rodzicach, którzy zginęli w wypadku. To jest jej mieszkanie. Jakbym tam z nią zamieszkał, nie czułbym się zbyt komfortowo. Nie jak u siebie, tylko jak u kogoś. Jak sublokator. Kocham ją, ale chcę być niezależny. Teraz wszystkie prawie pieniądze, jakie zarobię, odkładam na koncie, żeby mieć na mieszkanie. Na swoje mieszkanie. Kiedy już będę miał połowę, poproszę ją o rękę. Wtedy ona sprzeda swoje mieszkanie i kupimy coś na spółkę. Może nawet dom na wsi?
Wiem, że wszyscy dookoła biorą kredyty. Ja nie chcę. To jakaś forma niewolnictwa jest. Jakbyś sobie pętlę pod sufitem powiesiła. Jak ci się noga powinie, stracisz pracę albo coś takiego, to właściwie możesz od razu iść się powiesić… Wolę składać, bo jak coś nie wyjdzie, wtedy nie ma strachu.
Rodzice mnie tego nauczyli. Sami nigdy niczego nie brali na kredyt, nawet na raty niczego nie kupowali. Po nich mam taką ostrożność. Oni mnie dobrze rozumieją i nawet chwalą, że nic na wariata nie robię, tylko z nimi mieszkam i cierpliwie składam.
Mówiłem, że mi w domu wygodnie. Bo wygodnie. Mama jest na emeryturze, to i ugotuje, i upierze, i nawet czasem posprząta w moim pokoju. Wiem, że ludzie pukają się w czoło, kiedy słyszą, że takiemu staremu koniowi mama skarpety pierze i gotuje dla niego, ale ja myślę, że to z zazdrości wynika. Każdy facet by tak chciał! Żona, wiadomo, wymaga, żeby coś w domu robić. Podział obowiązków żeby był. Mama mnie z kuchni wygania, prania nie daje dotknąć… nie napraszam się, póki mogę, to korzystam.
Boję się tylko jednego – że któregoś dnia Jagoda powie mi, że już nie może na mnie dłużej czekać. Ale ja nie umiem inaczej.
Michalina (65 lata, emerytka, mama Janka):
— Nie rozumiem, co w tym dziwnego. Pani chyba swoich dzieci nie ma, że to panią dziwi, że matka się swoim dzieckiem zajmuje? Co z tego, że on dorosły od dawna? Dorosły czy nie, ale to chłopak i sam nic dobrze nie zrobi. Po pracy taki zmęczony bardzo wraca, aż się serce ściska. Jagodę bardzo lubię, to bardzo poważna i porządna dziewczyna, ale w gorącej wodzie kąpana. Gdzie tu się tak spieszyć? Ona mówi, że dzieci chce mieć, że nie ma na co czekać. Ale ona dopiero 26 lat ma, jeszcze czas. Ja Jasia urodziłam, jak miałam 32 i co, stało się coś?
Ja go rozumiem, że on nie chce nic w prezencie, nie chce nic za darmo. Darmo umarło, jak się to mówi; w życiu nic za darmo nie ma. Ona mu teraz to mieszkanie da, a potem, jak się jej odwidzi, na zbity pysk go wyrzuci. Mało to się słyszy takich historii? Lepiej niech sobie uskłada, niech sobie wspólnie jakieś gniazdko uwiją. Dobrze jest, jak jest.
Krzysiek (26 lat, stolarz z Twardogóry):
— Mieszkam z rodzicami, rodzeństwem, żoną i dwójką małych dzieci w jednym mieszkaniu. Ciasno nam strasznie, ale tak wyszło. Nie mam innego wyjścia. Jestem stolarzem i nie zarabiam tyle, żeby ktokolwiek dał mi kredyt. Żona z dziećmi w domu siedzi, taniej wychodzi niż żłobki i przedszkole… Nie planowałem takiego życia. Ale wpadliśmy najpierw z jednym, a potem z drugim dzieckiem. Moja wina. Nasza wina.
Dobrze, że rodzice nas nie pogonili, ale dali nam pokój. Staramy się sobie w drogę nie wchodzić, ale to trudne, zwłaszcza kiedy są małe dzieci. Nie da się ich zamknąć w pokoju, rozpełzają się po całym mieszkaniu, nieraz straty są… Najwięcej kłopotów mamy z powodu wspólnej łazienki i kuchni. Grafiki trzeba robić, kto kiedy ma korzystać. A przecież się nie da i nieraz tak jest, że pod drzwiami do kibla trzy osoby stoją i krzyczą na siebie, komu bardziej się chce.
Nie mam widoków na własne mieszkanie. To, co mam z pracy, ledwie wystarcza na jedzenie dla naszej czwórki. Rodzicom dajemy na mieszkanie jakieś symboliczne kwoty. Wstydzę się, że tak mi się w życiu ułożyło. Nie tak sobie wyobrażałem swoje życie. Najgorsze jest to, że nie mamy żadnych widoków na przyszłość. Kiedy pomyślę sobie, że do końca będę mieszkał u rodziców, nieraz chce mi się płakać.
Alina (46 lat, ekspedientka, mama Krzyśka):
— Co mamy z mężem zrobić? Z domu ich wyrzucić? To przecież są nasze dzieci. Nie powiem, żebym czasem nie miała dość, ale czy mam jakieś inne wyjście? Oczywiście, że mam, ale ja już mówiłam, że nie będę dziecka własnego z domu wyrzucała. Sami z mężem szybko zostaliśmy rodzicami i nam też teściowie pomogli, przygarnęli, długo kątem u nich mieszkaliśmy.
Coś pani powiem. Ja sobie wyobrażałam, że jak już moje dzieci dorosną, osiągną pełnoletność, szkoły pokończą, to ja sobie z mężem wreszcie odpocznę. Całe życie bardzo ciężko pracowaliśmy. Planowaliśmy, że może zaczniemy podróżować po Polsce, albo gdzieś działkę kupimy i sobie tam zaczniemy uprawiać warzywa, owoce, kwiatki. No, coś dla siebie chcieliśmy robić. Ale stało się, jak się stało. Czasem aż mi się chce płakać, bo ledwo co swoje odchowałam dzieci i trochę odetchnęłam, to syn ma swoje do wychowania. I co mam zrobić? Nie pomóc synowej, kiedy wiem, jaka to harówa dziećmi się zajmować od rana do nocy? To dziwne uczucie, z jednej strony wściekłość, a z drugiej współczucie i poczucie obowiązku… Ostatnio pomyślałam sobie, że jestem bardzo już zmęczona i że już mi się nic nie chce. Nawet nie mam siły marzyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze