Dziadek i nagie ciało
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuDzień dziadka sprawia, że okolicznościowo myślę o dziadkach. Nie tylko o swoich dziadkach, ale o wszystkich. Od pewnego czasu rozumiem, że w człowieku starzeje się tylko ciało – umysł, marzenia i potrzeby są niezmiennie takie same, niezależne od metryki urodzenia. Wszyscy mężczyźni, młodzi, nawet bardzo młodzi, i starzy – nawet bardzo, bardzo starzy, myślą o seksie.
Kilka miesięcy temu siedziałam na ławce w centrum miasta. Było upalne lato. Przysiadł się do mnie stary mężczyzna z twarzą młodego kalafiora. Albo inaczej – facet wyglądał, jakby jego twarz ulepił z plasteliny chory umysłowo sześciolatek. Nos miał ogromny, żłobienia od kącików ust do nosa głębokie, nadające jego twarzy nieco zniewieściałego kształtu. Oczka małe, świdrujące, ciało nalane, białe, galaretowate. Słuchając go wyobrażałam sobie, że to jakiś były ubek czy esbek, jakaś sprzedajna kanalia z wstydliwej przeszłości.
— Mieszkanie mam trzypokojowe w centrum, sześćset tysięcy za nie mogę dostać – mówił, a na wydętą dolną wargę wypluwał sobie drobinki śliny.
Uprzejmości, gość się mości.
— Można, miła pani? Na słonku się pani wygrzewa, tu się do pani dosiądzie starszy pan. Stary ale jary: ja bym się z panią ożenił, gdybym tylko młodszy był. Ja wdowiec jestem, to tak sobie chodzę po mieście, na ławkach sobie siadam… — zaczyna swoją opowieść.
Nie ma znaczenia, czy chcę słuchać. Mówi dalej.
— Dwoje dzieci mam, córkę czterdzieści lat, w Berlinie mieszka, dwoje dzieci ma z dwoma różnymi facetami. Jak z drugim ślub brała, to ja jej mówiłem, żeby nie robiła sobie z nim dziecka. „Kochaj się z nim – mówiłem – ale dziecka nie miej. On cię znów zostawi, albo ci się znudzi”. Ale ona teraz to dziecko zrobiła, nie posłuchała mnie. I ma, bo ten facet znudził się jej naprawdę.
Siedzi koło mnie galaretowaty kataryniarz i robi aluzje. Zmieniam się w słuch.
— Dwadzieścia już lat jestem wdowcem, kilka dziewczyn miałem, ale tak naprawdę to zacząłem żyć w dziewięćdziesiątym czwartym, jak się syn wyprowadził. Wie pani, przy dzieciach to ja żadnej kobiety do domu przyprowadzić nie mogłem. Dla nich matka zawsze była najpiękniejsza i najlepsza – Kalafior uśmiecha się błogo. – Ale jak córka siedemnaście lat miała, to nie wytrzymałem, proszę pani, i przyprowadziłem do domu Mariolkę. Mariolka to była kobieta, mój Boże, oczy miała takie czarne jak pani, opalona była jak pani, w lipcu to było, jak teraz – ślizga się po mnie wzrokiem, ale wiem, że na Mariolkę patrzy ze wspomnień, nie na mnie.
— Wie pani, ona pielęgniarką była tu na Pierwszego Maja w szpitalu. Raz całą górę spaliła w domu sobie i nie miała się gdzie podziać. Żelazko rano zostawiła w domu, gdzie z teściami mieszkała i mężem. Wszystko się jej spaliło, co miała, a teść z domu ją wyrzucił. „Nie chcę cię znać”, tak jej powiedział. Mąż Mariolki ojca poparł. Na ławce siedziała, tak jak pani teraz, zaczepiały ją wyrostki jakieś pijane, powiedziałem: „Niech pani koło mnie siądzie, ja panią obronię”. Jak poszli, to ona się popłakała i powiedziała: „Nie mam domu, nie mam nic…”. To ja ją do domu wziąłem. Dwadzieścia cztery lata miała. Powiedziałem córce, córka pieska kąpała (córka zawsze musiała mieć pieska): „A to jest twoja koleżanka, starsza koleżanka, chciałbym, żebyście się zaprzyjaźniły”. Ja z Mariolką w jednym pokoju spałem… jak ona się rozebrała, jakie ona ciało miała… – Kalafior prawie jęczy, odchyla trochę głowę do tyłu. — Ja już nigdy takiego ciała nie zobaczę – teraz w jego głosie brzmi rozpacz.
Portfel wyciąga z kieszeni. W środku ołtarzyki na zdjęcia, panienka z okienka i on z przeszłości: jakby z gęściejszej plasteliny ulepiony, mniej porowaty, guzowaty, parchaty. Panienka z okienka: typowy fryz z drugiej połowy lat osiemdziesiątych, twarz ładna, poprawna, pozbawiona szczegółów, nie do zapamiętania. Niżej też ona, w innym ujęciu, poniżej jeszcze inna kobieta, pod spodem jeszcze inna.
— To żona? – pytam.
— Nie, to Ola jest. A to taka Marysia – Kalafior tasuje zdjęcia, gładzi twarze kobiet z fotografii, wymieniając wciąż nowe imiona.
— A żona gdzie? – dociekam.
- Żony nie mam tu – mówi. – Ale Mariolka… – wraca do pierwszej fotografii. – Mariolka, dlaczego ja jej pozwoliłem do tej Grecji jechać, to ja do dziś nie wiem!
— Co, coś się stało? – pytam zaniepokojona.
Kalafior ma taką minę, że myślę sobie, iż Mariolka jak nic pod rozpędzoną ciężarówkę przewożącą oliwki wpadła, albo do kanału Korynckiego się po stromym zboczu jakimś cudem stoczyła, bo tam przecież wchodzić nie wolno, ale nie, Mariolka z Nikiem pojechała, Niko u Kalafiora nocował, kierowcą tira był…
Co się stało z Mariolką podpalaczką, z kierowcą tira Nikiem? Tego nie dowiem się nigdy, bo w tym miejscu historii Kalafiora musiałam już iść na umówione spotkanie.
Usiłuję teraz wyobrazić siebie, że za czterdzieści lat to ja: stara, gruba i bezzębna, siadam na ławce i zaczynam opowiadać jakiemuś młodemu mężczyźnie, jak to w wieku lat dwudziestu poznałam Grzegorza, jaki on piękny był, kiedy nago stał przede mną, już takiego pięknego mężczyzny nigdy nie zobaczę…
Potem wyjmę z portfela plik zdjęć, żeby moich gachów zaprezentować.
Chronologicznie?
Jaką metodę prezentacji stosował Kalafior?
A jak skończyłaby się rozmowa z Kalafiorem?
Poprosiłby mnie o rękę, a gdybym się zgodziła, zaprowadziłby mnie do swojego mieszkania (sześćset tysięcy może za nie dostać)? Wykręciłby numer do córki z Berlina i powiedział: tu jest koło mnie twoja młodsza koleżanka, chciałbym żebyście się zaprzyjaźniły, polubiły.
Kalafior więdnie, wie o tym. Ciężka głowa chyli się ku grobowi, na horyzoncie zachód życia. Patrzy codziennie w lustro i myśli, że czasu ma coraz mniej. Mogę się założyć, że zegar w jego dużym pokoju na tę okoliczność nawet głośniej tyka, ironicznie jakoś. W ramach wyścigu z czasem Kalafior od rana poluje na młode kobiety: bezczelnie, coraz bezczelniej. Wierzy, że znów któregoś dnia na ławce obok usiądzie jakiś gamoń, który zostawia włączone żelazko i wychodzi do pracy, a potem pali mieszkanie i wszystko traci. Wszystko po to, żeby on, Kalafior, znów mógł nad kimś roztoczyć opiekę, kogoś pięknego nago pooglądać, Boże co za ciało, tak móc jeszcze przed śmiercią powiedzieć…
Kalafiorze, niech los Ci dopomoże.
Czego więc życzyć wszystkim dziadkom? Żeby nigdy nie tracili nadziei na piękną miłość?
Porywów serca i udanego życia seksualnego, kochane dziadki!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze