Synowa zatruła mi życie
MARTA KOWALIK • dawno temuWszyscy prawie litują się nad biednymi synowymi. Teściowe zaś to bohaterki kiepskich dowcipów i anegdot. Podobno są wredne, chamskie, zazdrosne i wścibskie. Niszczą młode małżeństwa i do wszystkiego się wtrącają. Często pewnie tak jest. Jednak bywa, że sytuacja się odwraca. Synowa też potrafi zniszczyć życie.
Ewa jest emerytką, mieszka w małej miejscowości pod Poznaniem. Z pracy zrezygnowała w zeszłym roku. Żałuje, bo lubiła prowadzić swoją kwiaciarnię. Interes nie przynosił dużych zysków, ale sprzedawanie kwiatów było jej pasją. Dla jej synowej oczywistym jednak było, że to Ewa zajmie się wnukiem:
— Karolina powiedziała, że to mój obowiązek. I nie wyobraża sobie oddania dziecka w obce ręce, skoro jestem ja. Co na to mój syn? Marcin całkowicie ją poparł. Jak zawsze. Od kiedy poznał Karolinę, jest jak jej echo. Karolinka to, Karolinka tamto. A Karolinka chciała wrócić do swojej pracy – ma salon kosmetyczny. Zarabia na tyle dobrze, że mogłaby opłacić jakąś nianię. W naszej miejscowości znalazłaby się pewnie taka kobieta bez problemu już za tysiąc złotych. To nie Warszawa albo Poznań. Marcin też ma spore dochody. Ale Karolina stwierdziła, że nie stać ich na taki wydatek, a poza tym w jej rodzinie zawsze babcie opiekowały się wnukami.
Ktoś może powiedzieć, że przecież nikt mnie nie zmuszał. Mogłam powiedzieć, że nie i koniec. Ale wtedy zostałabym chyba bez rodziny. Marcin to mój jedynak, sama go wychowałam, bo jego ojciec wolał prowadzić kawalerskie życie. Karolina powiedziała, że skoro Jaś jest dla mnie takim kłopotem, to przecież nie musimy się wcale widywać… To był szantaż, ale niby co miałam zrobić? Bardzo kocham Jasia.
Tylko, że naprawdę jestem już za stara, żeby opiekować się takim małym dzieckiem. To już drugi rok, jak dzień w dzień z nim siedzę. To znaczy nie siedzę, tylko biegam za nim. Jaś jest bardzo ruchliwy, takie żywe srebro. A ja mam już sześćdziesiąt sześć lat, boli mnie kręgosłup… Wracam do domu wieczorem, bo Karolina ma klientki cały dzień. Myślałam, że na starość będę miała czas dla siebie, dla swoich pasji… teraz jest dobrze, jak mam wolną sobotę.
Czuję się wykorzystywana. Wdzięczności żadnej nie widzę, bo to przecież mój obowiązek. Od czasu do czasu, gdy próbuję się skarżyć, słyszę, że przecież nie jestem jeszcze taka stara, a babcia Karoliny opiekowała się nią, gdy miała osiemdziesiąt lat. Świetnie, tylko co to ma do rzeczy?
Normalnie ludzie w moim wieku cieszą się, że są dziadkami. A ja się modlę, żeby synowa nie postanowiła urodzić mi kolejnego wnuka do opieki. Dlaczego pretensje mam do Karoliny, a nie do syna? Bo to ona rządzi, mój syn jest pantoflarzem. Pewnie trzeba było go lepiej wychować, ale już za późno.
Do swojej synowej pretensje ma też Maria, urzędniczka po pięćdziesiątce. Ma trzech synów, ale dzięki Bogu tylko jeden trafił – jak mówi Maria – na prawdziwą megierę. Jednak nawet jedna taka osoba w rodzinie potrafi zniszczyć życie wielu osób. Maria opowiada:
— Zdaniem synowej jestem głupią babą, która nie nadąża za światem. Rzeczywiście, mieszkam w małej miejscowości, nie mam w domu tych wszystkich wynalazków, nawet komputera nie potrzebuję. Ale najgorsze jej zdaniem jest to, że chodzę do kościoła. Podobno to świadczy o moim zacofaniu. Nie, nie słucham tego znanego wszystkim radia, nie lubię. Nie jestem jakimś moherem, ale normalną wierzącą osobą. Uczestniczę we mszy niedzielnej, czasami chodzę na roraty albo majowe. Nie biegam za księdzem, nie jeżdżę nawet na pielgrzymki, jak wiele emerytek. Zwyczajnie jestem wierząca. To chyba nie koniec świata?
Agnieszka uważa, że wiara katolicka zasługuje na pogardę. Do tego samego przekonała mojego syna — Wojtka, a nawet wnuczka. Dawid ma cztery lata, a już powiedział, że babcia jest głupia, bo chodzi do kościoła. Mieszkają w Warszawie, więc przyjeżdżają w odwiedziny jako wielcy państwo ze stolicy, oświecać tych biednych ludzi z Podlasia (czyli mnie i pozostałych synów z rodzinami). Ciągle drwina i wyśmiewanie. A pomyśleć, że syn był osiem lat ministrantem. Teraz mówi, że to był wpływ prowincjonalnej atmosfery. Wiadomo, w Warszawie ministrantów nie ma wcale.
Rozumiem, że nie chcieli ochrzcić dziecka, nie zmuszałam, jak niektóre moje koleżanki. Nie robiłam scen, choć było mi przykro. Wiem, że jak ktoś jest niewierzący, to nie będzie kłamał przed księdzem i kropił dziecka wodą. To uczciwe. Ale dlaczego uczą Dawidka nienawiści do Kościoła? I do mnie, jako tej głupiej wierzącej baby? Pozostali synowie stwierdzili, że nie będą tego słuchać i ostatnio już wcale do mnie nie przychodzą, jak oni przyjeżdżają w odwiedziny. Żona najmłodszego jest katechetką, więc mogę to zrozumieć, ale bardzo mi przykro. Cała rodzina nam się przez to skłóciła, a tak kiedyś byliśmy zgrani…
I pomyśleć, że to podobno teściowe niszczą życie. Sama się pilnowałam, żeby nie być taką wredną babą z dowcipów, postrachem młodych kobiet. Miałam swoje trudne doświadczenia z matką męża. A teraz uważam, że synowa potrafi zatruć życie jeszcze skuteczniej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze