To matki są winne?
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuRelacja matka-syn jest wyjątkowa. Matka chce dać synowi gwiazdkę z nieba, a w imię miłości potrafi usprawiedliwić każdy postępek. Trudno się dziwić, że synowie patrzą w mamę jak w obrazek i bezgranicznie jej ufają. Mają w niej swoją najwierniejszą fankę – nawet wtedy, gdy już założą własną rodzinę. Bezkrytyczną, a w trudnych sytuacjach życiowych murem stojącą za ukochanym dzieckiem. A szkoda, bo czasem odpowiednio wyrażona dezaprobata mogłaby przynieść korzyść.
Hania (26 lat, przedszkolanka z Krakowa):
— Mojego męża poznałam w trudnym dla mnie okresie. Pomógł mi wtedy stanąć na nogi. Byłam strasznie poturbowana i zgaszona, a on wydawał się taki silny, dojrzały, stateczny. Chyba potrzebowałam kogoś takiego, zakochałam się, a kiedy mi się oświadczył, przyjęłam jego miłość z radością. Jedyny feler, jaki w nim dostrzegałam to to, że był synkiem mamusi. Nie bałam się jednak tej sytuacji, bo jego matka odnosiła się do mnie z sympatią i życzliwością, mówiła, że nam błogosławi.
Kiedy się pobraliśmy, mój mąż nagle się zmienił. Już nie musiał o mnie walczyć i zabiegać, więc zdjął maskę — stał się zaborczy i apodyktyczny. Wprawdzie wciąż nosił mnie na rękach, ale czułam, że żyję w złotej klatce. Byłam niczym mała, ubezwłasnowolniona dziewczynka. Albo raczej idealna – w jego przekonaniu – żona i perfekcyjna pani domu. Mąż wyznaczył mi obowiązki i określił ramy zachowań. Okazało się, że na przykład nie powinnam się z nim kłócić i stawiać, a ślepo ufać, no i grzecznie gotować, sprzątać i takie tam. Próbowałam z nim rozmawiać, że ja też chcę być w tym związku szczęśliwa, że nie jestem służącą, tylko partnerką, ale jakbym rzucała grochem o ścianę.
Bulwersowało go to, a że nie jestem typem pokornej dziewczyny, walczyłam o swoje prawa – a on wtedy traktował mnie jeszcze gorzej. Kochałam go, więc wierzyłam, że się jednak ocknie. Niestety – sto osób mogłoby mu mówić, że robi źle, ale co z tego! Jedyną osobą, ze zdaniem której mój mąż się liczył, była jego mama. Gdyby ona powiedziała mu, że Paweł przesadza, że źle robi… Przecież wiedziała i widziała, co się u nas dzieje! Ale nie, ona wiernie trwała przy jego boku, utwierdzała go w przekonaniu, że ma prawo walczyć o swoje szczęście. No i niemal głaskała go po główce, jaki to biedny synek, że ma taką krnąbrną żonę.
Kiedy byłam u kresu sił, postanowiłam z nią pogadać — jak kobieta z kobietą. Była lodowato uprzejma, no i zdziwiona moją postawą. Przecież powinnam wiedzieć, jak zachowuje się żona! Zawiodłam ich! Mało tego – ona ma w nosie to, jak ja się w tym związku czuję. Dla niej bowiem liczy się tylko syn, a mnie postrzega jedynie przez pryzmat jego szczęścia – tak jakoś to ujęła. Mam mu dać dobre życie – nie daję, więc zrozumiałe jest, że on o to walczy. A ona razem z nim, jak to dobra matka. Koniec był taki, że ewakuowałam się z tego związku. Rozstanie bolało, rany liżę do dziś, ale nie było dla nas przyszłości. Mam żal do męża, to jasne, bo mnie zranił, ale i czuję go do teściowej. Wiedziała, jaką ma moc – i gdyby nie była taka krótkowzroczna, głupia i samolubna…
Kamila (22 lata, mieszkanka Gdańska, na urlopie wychowawczym):
— Szczęście w małżeństwie dane mi było przeżywać bardzo krótko. Pobraliśmy się z Wojtkiem po cichu, z wielkiej miłości. Byliśmy smarkaczami, żyliśmy marzeniami i nie bardzo wiedzieliśmy, na czym polega dorosłe, odpowiedzialne życie – dziś to wiem. Byliśmy razem dość długo, chcieliśmy wreszcie zamieszkać razem, stworzyć rodzinę. Znaleźliśmy pracę, ja dodatkowo studiowałam zaocznie. Zamieszkaliśmy u teściów, na piętrze domu, w samodzielnym mieszkaniu. Do szczęścia brakowało nam dziecka – zaczęliśmy się o nie starać.
Było mi dobrze, jak w niebie. Niestety czar prysł, gdy urodziła się Dominika, a Wojtek stracił pracę. To zbiegło się w czasie i wytrąciło mojego męża z równowagi. Z jednej strony czuł się odpowiedzialny za nas, z drugiej czuł, że nie da rady temu podołać. Wściekał się też, że nie miał tyle pieniędzy, co dotychczas, a i czasu dla siebie. Nie mógł leżeć godzinami przed telewizorem czy wychodzić z kumplami na ławeczkę – wszystko kręciło się wokół dziecka, a lista obowiązków i rzeczy do zrobienia nigdy się nie kończyła.
Wojtek zaczął wymiękać. Co i rusz mnie zawodził – nie mogłam liczyć na jego pomoc czy choćby obecność, żeby popilnował małą. A jego rodzice… Pamiętajcie, że to wy chcieliście dziecko, więc to wasz biznes - wciąż dźwięczało mi w uszach. Mój mąż zaczął znikać na długie godziny — pił z kolegami, stał pod budką z piwem. Próbowałam z nim porozmawiać, ale twierdził, że nie wie, o co chodzi, że się czepiam. Więc kłóciliśmy się, zdarzyło się nawet, że mnie uderzył. Trwałam przy nim, bo go kochałam, wierzyłam, że to tylko dołek, z którego Wojtek zaraz wyjdzie i znów będzie pięknie.
Próbowałam też rozmawiać z jego mamą – była moją nadzieją, bo on się jej autentycznie bał. Owszem, zmyła mu głowę za to picie i wstyd, jaki jej robi na osiedlu, ale mówiła, że w sumie to go rozumie – po prostu jej synuś nie dorósł do bycia ojcem, no i musi odreagować! Za to opieprzyła mnie… To była cała litania! Że to wszystko moja wina, bo jej syn jest za młody na dziecko, na żeniaczkę, a ja łaziłam za nim dotąd, aż go usidliłam. Mam więc to, czego chciałam. A tak na marginesie, to być może za mało się staram, że mi chłop z domu ucieka.
Szkoda, że tak zareagowała, bo może gdyby nim potrząsnęła, ale tak naprawdę… Przede wszystkim mój mąż by zobaczył, że coś jest nie tak, że nie tylko ja to widzę, że to nie mój wymysł i fanaberia. A tak to ja wyszłam na histeryczkę i czepialskie babsko – bo przecież mama mówi, że wszystko jest okej! Finał był taki, że wyprowadziłam się do rodziców, rozwiodłam i pozbawiłam Wojtka praw rodzicielskich. A mój były mąż… Wciąż mieszka z mamą, chyba nawet nie pracuje, jest za to największym menelem na osiedlu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze