Mój patent na kryzys
KATARZYNA PIÓRKOWSKA • dawno temuWiele z nas narzeka, że coraz rzadziej jest w stanie spełnić swoje marzenia: kupić nowy ciuch, buty czy jakiś ekstra kosmetyk. Przyczyna jest prozaiczna - brak gotówki. To jednak, że portfel świeci pustkami, nie musi oznaczać całkowitej rezygnacji z przyjemności ani powodować psychicznego dołka. Oto pomysły czterech zaradnych dziewczyn, które dzięki swojej operatywności wiedzą jak wyjść z finansowego impasu i w dobrym humorze przeczekać trudne chwile.
Świnka skarbonka zawsze się sprawdza!
Bożena (41 lat, urzędniczka z Bytomia):
— Długo marzyłam o jakichś fajnych wakacjach. Oczami wyobraźni widziałam siebie na ciepłej plaży w Turcji albo w Grecji, jednak ilekroć intensywnie o tym myślałam, tyle razy musiałam z tych planów rezygnować. Nigdy nie miałam na taką podróż odpowiedniej gotówki. Dzisiaj ledwo wiążę koniec z końcem, bo razem z moją nastoletnią córką utrzymujemy się tylko z mojej urzędniczej pensji. Jednak nie chciałam tak zupełnie i brutalnie pozbywać się marzeń. Nie byłam po prostu gotowa na to, żeby powiedzieć sobie wprost: Bożena nie pojedziesz nigdzie, bo po prostu cię na to nie stać. Zamiast tego postanowiłam oszczędzać, ale nie jakieś wysokie sumy, odkładanie których rujnowałoby mój domowy budżet, tylko pięciozłotówki. Od tego czasu każdą piątkę, którą wydano mi w sklepie wrzucałam do skarbonki. Po kilku miesiącach, kiedy otworzyłam skarbonkę, okazało się, że mam tam zupełnie pokaźna sumkę. I to taką, którą zaoszczędziłam mimochodem, niemal zupełnie tego na co dzień nie czując. Może za kilka miesięcy w końcu uzbieram na jakieś fajne wakacje. Na początek to będzie tydzień nad morzem, ale kto wie, na co uzbieram za rok?
Nasze prywatne swap party
Beata (32 lata, fotoedytorka z Krakowa):
— Niemal z dnia na dzień spostrzegłam, że moja sytuacja finansowa znacząco się pogorszyła. I to nie dlatego, że zaczęłam nagle mniej zarabiać, bo moja pensja nie zmalała, ale dlatego, że wszystko chyba stopniowo podrożało. Mnie w związku z tym było stać na coraz mniej. Zwykłe zakupy spożywcze przyprawiały mnie o zawrót głowy, kiedy przy kasie przychodziło do płacenia. Spędzało mi to sen z powiek, bo lubię kupować. Szczególnie: ciuchy, kosmetyki i buty. A to kosztuje. Mnie jednak coraz rzadziej było stać na szałowy ciuch. Jednak zamiast się frustrować, wymyśliłam z grupą moich przyjaciółek, że raz na jakiś czas przeglądamy swoje szafy, szuflady i półeczki z kosmetykami i szukamy tam rzeczy, których od dawna nie używamy, bądź nie nosimy. Tak narodził się pomysł naszego prywatnego swap party czyli wymiany ubrań i innych drobiazgów. Takie wymiany są popularne na całym świecie i odbywają się w zorganizowanej formie albo w mniejszej – po prostu w prywatnych mieszkaniach zainteresowanych osób. Nasze małe swap party to nasz prywatny sposób na nowe ciuchy i kosmetyki bez wydawania złotówki.
Najpierw post, potem szaleństwo
Monika (27 lat, współpracuje z lokalnym tygodnikiem w Tarnowie):
— Oszczędzam na wielu rzeczach. Nie kupuję sobie ciuchów ani ekskluzywnych kosmetyków. Nigdy nie miałam na luksusowe zakupy, ale przyznam, że jeszcze parę lat temu moja sytuacja finansowa była lepsza. Po prostu na więcej było mnie stać, a oszczędzanie na przykład na jakąś super kieckę miało sens. Po kilku tygodniach ciułania była moja. Teraz żyję z ołówkiem w ręku, odmawiając sobie niemal wszystkiego. Nie wpływa to najlepiej na moją psychikę i samoocenę, co zauważyłam ze smutkiem już po paru miesiącach takiego życia. Postanowiłam więc raz na jakiś czas robić coś tylko dla siebie. Zapisuję się na przykład na masaż albo na wizytę u jednego z droższych fryzjerów w naszym mieście. Bywa, że po takim dłuższym finansowym poście szaleję w drogerii – kupuję na przykład ekstra drogą szminkę. Przeczytałam gdzieś, że człowiek który na co dzień oszczędza na sobie, jednak raz na jakiś czas zaszaleje, nie ma tego dołującego poczucia, że żyje skromnie. Jego psychika dostaje sygnał, że nie jest dramatycznie. To i mnie pomaga przetrwać chude lata. Piękna szminka na ustach albo super fryzura, za którą sporo płacę, dodaje mi pewności siebie, siły i wiary w to, że będzie lepiej.
Zamiast knajpy, wspólne gotowanie
Anna (38 lat, właścicielka sklepu w Katowicach):
— Uwielbiam razem z grupą moich oddanych i wieloletnich przyjaciół degustować nowe smaki. W związku z tym od pewnego czasu, raz na miesiąc umawialiśmy się za każdym razem w innej knajpce, żeby skosztować co mają pysznego w menu. To były miłe podróże kulinarne, tym bardziej że bywało, że wypuszczaliśmy się także poza nasze miasto. Jeździliśmy po okolicach, żeby zobaczyć co można dobrego zjeść w innych restauracjach. Nie tylko tych katowickich. Jednak kryzys dopadł i nas. Każdy miał coraz mniej gotówki na takie wypady, a jedzenie w knajpie jak wiadomo tanie nie jest. Wpadłam wtedy na pomysł, że niekoniecznie musimy rezygnować z tego, co lubimy. Możemy nadal degustować i poznawać nowe smaki. Kto powiedział, że trzeba to robić w drogiej restauracji? Ten pomysł dał początek spotkaniom tematycznym. Każdy z nas wybrał region, który chciał kulinarnie przybliżyć reszcie i zaprezentować. Odbyło się już spotkanie pod hasłem: kuchnia włoska, rosyjska i amerykańska. Ja w tym tygodniu przygotowuję parę specjałów kuchni tajskiej, która interesuje mnie od pewnego czasu. Taki pomysł to szansa na dalsze rozwijanie się przyjaźni i fajną wspólna zabawę. Polecam wszystkim, którzy razem z przyjaciółmi lubią jeść, a nie chcą wydawać fortuny na kosztowanie smakowitych rzeczy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze