Od jutra się odchudzam!
KATARZYNA PIÓRKOWSKA • dawno temuIle razy obiecujemy sobie, że zaczniemy walkę ze zbędnymi kilogramami? Każde odsuniecie w czasie tej decyzji jest dobre. Zawsze to jeszcze darowanych parę godzin na zjedzenie tego ostatniego batonika albo pysznego hamburgera. Dlaczego tak się dzieje, że nasz plan nie wypala, odsuwa się w bliżej nieokreśloną przyszłość? Kobiety, które często obiecują sobie odchudzanie, opowiedziały o braku motywacji i sposobach na poradzenie sobie ze słomianym zapałem.
Anna (25 lat, przedstawicielka handlowa z Torunia):
— Całe dnie spędzam w samochodzie, żyję w biegu, bywa, że jem co popadnie i za dużo. Jedzenie w fast foodach, przydrożnych barach i zapychanie się słodyczami spowodowało, że utyłam i to sporo. Kiedy pewnego dnia stanęłam na łazienkowej wadze – zamarłam! Ważyłam zdecydowanie za dużo. Pierwsze co postanowiłam – od jutra się odchudzam! Jednak trudno było mi to wdrożyć w życie. Planowanie, zakupy dietetycznych produktów, przygotowywanie niskokalorycznych posiłków, to wszystko wymaga czasu i zaangażowania, którego mnie zawsze brakowało. I chyba nadal kręciłabym się w kółko mówiąc, że muszę w końcu zacząć dietę, gdyby nie moja siostra. To ona stała się osobą, która wspierała mnie w tych trudnych momentach. Sama po urodzeniu dziecka też musiała wziąć się za siebie, więc doskonale wiedziała, co mnie czeka. Kiedy zdarzył mi się słabszy dzień i popełniłam jakiś grzeszek, zjadłam drożdżówkę albo paczkę paluszków, nie mówiła, że to już koniec świata tylko wspierała słowami: Anka, nic się nie stało, wyjdź na spacer, spal kalorie . Warto mieć obok siebie taką przyjazną duszę, serdecznie i pozytywnie do nas nastawioną.
Katarzyna (36 lat, fotoedytorka z Wrocławia):
— U mnie zaczęło się od zajadania stresu. Rozwodziłam się i byłam w fatalnym nastroju. Jedyną przyjemność dawało mi jedzenie. Pałaszując kaloryczne pączki zapominałam o kłopotach. Może dzięki nim przetrwałam ten trudny moment, ale na pewno to właśnie im zawdzięczam to, że po jakimś czasie nie potrafiłam wcisnąć się w żadne spodnie! Wiedziałam, że muszę podjąć zdecydowane kroki. Co chwila podejmowałam taką męską decyzję, ale co chwila też z niej rezygnowałam. W pewnym momencie byłam już sobą zniesmaczona. Zastanawiałam się, jak poradzić sobie z zachciankami i tym dominującym uczuciem głodu, który towarzyszy każdej diecie. Jednak znalazłam na to sposób, kiedy miałam na coś ochotę, wypijałam po prostu szklankę wody albo jakiegoś niskokalorycznego napoju i zajmowałam się czymś fajnym: oglądałam film, dzwoniłam do przyjaciółki albo szłam z psem pobiegać. Kiedy już nic innego mi nie pomagało, mówiłam do siebie na głos: Kaśka, dasz radę! I to mnie motywowało. Nie schudłam jeszcze tyle, ile sobie zaplanowałam. Ale jestem na dobrej drodze.
Barbara (28 lat, nauczycielka niemieckiego z Wałbrzycha):
— Zapewnianie siebie, że od jutra się odchudzam, u mnie przeszło już do legendy. Nie wiem, ile razy sobie to obiecywałam, jednak zawsze to jutro w magiczny sposób się przesuwało. A to gdzieś wyczytałam, że jesienią odchudzanie nie ma sensu, bo przed zimą organizm nie lubi pozbywać się ochronnego tłuszczyku i dawałam sobie spokój, bo akurat z drzew zaczynały spadać liście; albo, że nie warto tego zaczynać w trudnych momentach życia, bo żaden zakręt nie sprzyja diecie, a ja właśnie wtedy zmieniałam pracę. Myślałam, że już nigdy zdecydowanie nie rozprawię się ze zbędnymi kilogramami. Tym bardziej, że parę razy próbowałam i zawsze kończyło się to fiaskiem. Widać za dużo od siebie oczekiwałam. Chciałam błyskawicznego efektu. Z dnia na dzień schodziłam z prawie trzech tysięcy kalorii do niespełna tysiąca, po pracy biegłam na basen, a potem jeszcze katowałam się gimnastyką przed telewizorem. Dawało mi to nieźle w kość, chociaż miałam dużą wiarę, że wytrzymam tyle, ile będzie trzeba, aż wrócę do swojej starej wagi. Jednak po tygodniu miałam tego trybu życia po dziurki w nosie i wracałam do starych nawyków: drzemania po południu i białego pieczywa. Dzisiaj wiem, że za dużo na siebie brałam. Teraz znowu się odchudzam, ale wszystkie zmiany wprowadzam rozsądnie i z głową. Mam czas.
Elżbieta (19 lat, studentka z Krakowa):
— Ciągle to mówiłam - muszę schudnąć. Stało się niemal moim drugim imieniem. Przez długi czas mówiłam to jedynie ze skutkiem jedno- albo dwudniowym, potem mi się znowu odechciewało. Nie wiedziałam, jak się zmobilizować i zmotywować. Czułam, że jestem z tym problemem zupełnie sama. Chwytałam się wszystkiego. Wciągałam w to wspólne odchudzanie przyjaciółki i koleżanki z roku, mówiąc im, że w grupie będzie nam raźniej, ale zniechęcałyśmy się szybko, jedna po drugiej. Raz nawet skrzyknęłam się z dziewczynami z forum internetowego, ale i tu było podobnie. Byłam już pewna, że niczego w tej materii nie osiągnę. I właśnie w tym czasie na basenie blisko mojego domu rozpoczęły się zajęcia z gimnastyki w wodzie. Zapisałam się, ale wiedziałam, że po paru dniach entuzjazm może mi opaść, dlatego wykupiłam karnet z góry na pół roku, za ponad 700 złotych! Pożegnałam się z torebką, o której tak marzyłam, i super butach. Ale było warto. Dzięki temu nie opuściłam ani jednych zajęć, szkoda mi było po prostu pieniędzy, które na to wydałam. Na basen biegłam nawet z katarem! Dzisiaj jestem szczuplejsza o osiem kilogramów, co uważam za swój wielki sukces.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze