Wspomnieniom na pożarcie
MARGOLA&KAZA • dawno temuAch, sentymenty. Znasz to? Kiedy w środku udanego życia, po trzydziestce, budzisz się w gnieździe rodzinnym, które pieczołowicie uwiłaś, idziesz do pracy, wracasz, czujesz, że jesteś szczęśliwa i nagle w nocy, we śnie, z pomroki dziejowej wyłania się Ten. Twoja pierwsza miłość.
Są takie miasta na świecie
Dokąd myśl biegnie uparcie.
Tak łatwo się oddać kobiecie
Wspomnieniom na pożarcie…
Rwaliście razem kwiatki, całowaliście się do utraty tchu, być może nie było tak całkiem platonicznie… Uniesienia, porywy serca, wszystko na zawsze, albo na nigdy, albo do końca życia, wspólna starość i nie wiadomo co. Jeszcze dziś się uśmiechasz, czyż nie? Śni Ci się, jak rozpaczliwie tulicie się do siebie i wyznajecie, coście wyznać nie zdążyli. Dość namacalnie czujesz pod policzkiem jego koszulę, owija Cię jego zapach, a dłonie odkrywają zapamiętaną szorstkość jego włosów. Sen – mara?
Od tego snu w życie wkracza Pułapka. Jeżeli wiedziesz szczęśliwe życie, pal licho, oddawaj się sentymentom bez reszty, bez zagrożenia. Najwyżej uronisz kilka łez, ale bez uszczerbku na życiu uczuciowym. Może nawet wyciągniesz stare zdjęcia, może listy, może wiedziona impulsem zadzwonisz do wspólnych przyjaciół, albo nawet do Tego, pomilczysz przez słuchawkę, napawając się jego głębokim „Halo-o?”, z tą zawieszoną na końcu sylabą, niezmiennie zawieszoną, czas stanie w miejscu – i basta, i do rzeczywistości. Trzeźwa jesteś i realna i wiesz, jak jest. Trzymasz się rozważnie gałęzi, na której siedzisz.
No, ale załóżmy, że akurat Twój związek nie jest tak udany, albo tkwi w lekkim kryzysie. Żółte światło! (ale kto by tam zwalniał, trzeba dodać gazu i zdążyć) Szarpiesz się z tymi zdjęciami, listami, motasz się w matni wspomnień, stawiasz pasjanse i co rusz wychodzi Ci, że od dziesięciu lat ktoś Cię kocha i nie ma śmiałości, że on Ci pisany. Patrzysz na swojego partnera, który – jak to partner – ogląda telewizję, nie podziwia Twoich akwareli, ba – to z jego powodu zrezygnowałaś z ich malowania, żeby mu prowadzić dom, a on nie docenia, no bo nie docenia przecież z całą pewnością Twojego poświęcenia – a Ten to nie tylko się znał na akwarelach i odróżniał Fałata od Faulknera, ale podziwiał Twoją kreskę, ale pokazywał Ci pejzaże, od których kwitła Twoja wyobraźnia, no żyć nie umierać. Tak Wam z sobą było dobrze i spartoliłaś sprawę własnymi rękami, bo odeszłaś. Próżno dziś dumać nad tym, dlaczego tak się stało, bo nie pamiętasz. Od tak fantastycznego faceta nie mogłabyś przecież odejść inaczej, niż z własnej głupoty. Co Cię podkusiło? Samotnego wieczoru, kiedy Twój partner wyjechał, a Ty wysączyłaś litr wermutu, łapiesz za słuchawkę – raz kozie śmierć! – dzwonisz i zaraz po „Halo-o” wyrzucasz z siebie serię wyznań, zaklęć, przeprosin i co Ci tam jeszcze do głowy przyjdzie. W niesprzyjających warunkach facet ma żonę i patrzy na nią w popłochu, szczelnie przyciskając słuchawkę do ucha. W sprzyjających jest samotny, a w bardzo sprzyjających nie ożenił się do dziś, bo tylko raz w życiu chciał się żenić i to przypadkowo z Tobą.
Hajda na Wołmontowicze! Nie od dziś wiadomo, że ani to kierunek właściwy, ani intencja chlubna, ale kto by się oglądał na literaturę, gdy tu o jego życiowe szczęście chodzi, szczęście dozgonne i z właściwą osobą, nie z tym żałosnym dupkiem, który marnuje Ci życie. No bo przecież, umówiona na jutro (już na jutro! Na JUT-RO!) nie będziesz teraz rozważała zalet Twojego partnera, które sprawiły, że to właśnie jego wybrałaś na ojca swych dzieci, nie, nie! Teraz skupmy się na tym, co Cię w tym związku unieszczęśliwia. Jak mało macie wspólnego. Jak wątła jest więź między Waszymi umysłami. O ile jesteś od niego wyżej we wrażliwości, jak on Cię nie docenia. O, Ten to co innego! Ten to Cię zna, jak nikt, Ten to widzi w Tobie więcej, niż ktokolwiek na tym świecie, bo taka miłość, ach, taka miłość to zdarza się tylko raz w życiu!
Plusk! – w głęboką wodę. Rzucasz się w wir odżyłych nagle uczuć, emocji. Nie masz jeszcze śmiałości, by spalić mosty, jeszcze śpisz w swoim domu, ale już delegacje, ale już wizyty u niewidzianych przyjaciółek, znikasz z domu wieczorami i wracasz odświeżona, jak świat po majowym deszczu. Twój partner odkrywa Cię na nowo, zakochuje się nawet, być może, ale kudy mu do Tego! Romans rozwija się jak bujna zieleń na wiosnę i przychodzi Czas Decyzji.
„Będę z Tobą już zawsze, zawsze, zawsze” – klnie się Ten i obcałowuje Cię od stóp do głów. Wykorzystując chwilę, gdy zwolniły Ci się usta, mówisz mu „Wniosłam o rozwód, będę już tylko z tobą, zawsze z tobą…”
Przytomność wraca jeszcze szybciej niż miłość. „Jak to?” – duka Ten i nagle straszliwie żałośnieje Ci w oczach. I wycofuje się raczkiem, chyłkiem, jak resztka śniegu z połoniny, i zostaje już tylko szara kałuża, w której ze spokojem możesz utopić resztki złudzeń. Pozostaje posprzątać, poprawić odzież, makijaż, zmyć ślady łez i wrócić do domu.
A w sprzyjających warunkach…. Ten okazuje się zaiste być Tym i żyjecie długo i szczęśliwie, nadrabiając stracony czas. Pławisz się w miłości i szczęściu, toniesz jego niebieskich/czarnych/zielonych (niepotrzebne skreślić) oczach i do końca życia docierasz spełniona i pogodna. I dlatego fajnie pomyśleć sobie, że w środku udanego życia, po trzydziestce….
Margola
* * *
Są tacy mężczyźni w naszym życiu
Do których myśl wraca uparcie
Niełatwo oddać się kobiecie
Marzeniom na pożarcie…
Przepraszam, nie mogłam się oprzeć, żeby nie sparafrazować Twojego wiersza. Dalej powinno być o tym, że wraz z upływem lat niestety coraz trudniej się oddać marzeniom, a coraz mocniej nas gryzą wspomnienia.
Usiłuję sobie przypomnieć moją pierwszą miłość. W pamięci mam taką oto scenę balkonową: jakiś młodzian mókł pod moim balkonem, a ja mówiłam mu, że nie wyjdę, bo kocham innego, chociaż inny nie zwracał na mnie uwagi — prawdopodobnie dlatego, że mnie nie kochał. Ale było mi jednakowoż milo, że ten pod balkonem mókł dla mnie, i wtedy postanowiłam, że może i jego pokocham, bo lubię silnych mężczyzn, którzy potrafią tak po męsku darzyć kobietę uczuciem i niestraszne im ani warunki lokalowe, ani atmosferyczne, ani żadne inne w tej drodze do miłości. I zbiegłam po schodach na dół, żeby moknąć razem z nim.
Słowo „kocham” pojawiało się dosyć często w tych wenezuelsko-brazylijskich latach — nastych. Lekko się pojawiało i znikało dosyć lekko, bo dwa miesiące później już nie kochałam żadnego z nich. To chyba była pierwsza i ostatnia miłość, którą wspominam z uśmiechem. Każda następna miłość pierwsza (bo każda miłość jest pierwsza, jak mówią słowa piosenki) odchodziła, raniąc mnie dotkliwie gdzie popadnie.
Cóż z tego, że pamiętam, jak on pokazuje mi francuskie katedry i łzy ma w oczach, kiedy mówi o odwadze gotyckich budowniczych, jeśli w tym samym momencie przypominam sobie, jak bezdusznie cedzi przez zęby, że jestem mądrą dziewczynką i potrafię zrozumieć, że on już do mnie nic nie czuje i w tej sytuacji musimy się rozstać… Szorstkość jego włosów kojarzy się jedynie z szorstkością, z jaką mnie żegnał, omiatając wzrokiem mieszkanie: „tak, chyba zabrałem już to, co moje”.
„Co twoje i nie twoje, bierz sobie wszystko, bo nie chcę o tobie pamiętać!” I nie pamiętam, ale ani na chwilę nie zapominam, bo też już jestem mądrzejsza, prześledziłam z ołówkiem w ręku cały ten związek i wiem, jak to działało, jak działać będzie każda następna miłość pierwsza. Wielkie, czarne wykrzykniki postawiłam wszędzie tam, gdzie zaczyna dzwon bić na rozstanie. Żebym przypadkiem nie przeoczyła momentu, w którym trzeba mi się pakować i zabierać, co moje. Bo jeśli nie ja, to on to zrobi, a zrobi na pewno, bo oni wszyscy tacy sami. Albo może dlatego, że to ja jestem taka sama i za nic nie chcę się zmienić?…
Taka jestem w tych miłościach uczona, że już całkiem głupia. A „kocham” już nie mówię, bo to idiotyczne jest i nie wiadomo, co znaczy.
Zatem, kiedy się w nocy budzę w środku snu o pierwszej miłości, najczęściej potem zlana, to myślę, jak to cudownie, że żadna z pierwszych miłości nie ma mojego numeru telefonu i nie może mi zatrajkotać w słuchawce serią wyznań, zaklęć, przeprosin i co mu tam do głowy przyjdzie po butelce wódki. Chociaż i tak nie ma ta miłość żadnej szansy na to, żeby mnie porwać i unieść do góry i grzmotnąć o ziemię na dźwięk słów „wnoszę o rozwód”. Niedoczekanie jej!
I chwała Niebiosom za to, że ten, który śpi obok mnie, głuchy jest na moje dzwony i ślepy na moje wykrzykniki grubym ołówkiem namazane. Że stoi pod moim balkonem, kiedy ja się tam na górze szarpię z sobą i czeka cierpliwie, aż zbiegnę na dół, żeby moknąć razem z nim.
I ja ciągle zbiegam.
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze