Babcia i dziadek. Laurka ze wspomnień
KASIA KOSIK • dawno temuCelebruję wszystkie święta, ale dzień babci i dziadka jest mi najbliższy, a powód prosty – nie mam już z kim świętować. Marzyłam, by moje dziecko (jestem w szóstym miesiącu ciąży) miało wielopokoleniową rodzinę, ale moi dziadkowie byli zbyt chorowici, a ja zbyt długo odkładałam plany macierzyńskie. Teraz czekam na pierwszą wspólnie wykonaną laurkę dla naszych rodziców, a jej/jego babć i dziadków.
Celebruję wszystkie święta, ale dzień babci i dziadka jest mi najbliższy, a powód prosty – nie mam już z kim świętować. Marzyłam, by moje dziecko (jestem w szóstym miesiącu ciąży) miało wielopokoleniową rodzinę, ale moi dziadkowie byli zbyt chorowici, a ja zbyt długo odkładałam plany macierzyńskie. Teraz czekam na pierwszą wspólnie wykonaną laurkę dla naszych rodziców, a jej/jego babć i dziadków.
Ja już laurki nie wykleję, ale mogę zrobić laurkę ze wspomnień.
Z moją babcią Basią uwielbiałam chodzić na rynek. Nasza ulica nie była wtedy asfaltowa, a wybrukowana kocimi łbami, trzeba było więc trzymać babcię za rękę lub za długą spódnicę, by się na tych kamieniach nie przewrócić. Byłam dzieckiem ruchliwym, więc zdarzało się to nadzwyczaj często. Targ to dla kilkulatki królestwo. Kapuściane liście walające się pod nogami, pełno słomy, bo jajka nie leżały grzecznie w kartonowym futerale, ale wygrzebywało się je z worków pełnych słomy, cieplutkie i obsrane.
— Po wiela te jajka? — słyszałam przy straganie
Na targu było wielu znajomych, bo wszyscy się do siebie uśmiechali i mówili sobie dzień dobry. Ja też mówiłam, szczerząc braki w uzębieniu. Były wielkie jak foremki na dynie staniki, ogromniaste majtasy i lalki, które dorównywały mi wzrostem. Psy szwendały się w pobliżu mięsa, wyczekując rzucanych skrawków. Były też końskie kupy, bo ludzie zwozili towar na furmankach. Konie jadły owies, pewnie nie GMO, zanurzały łby w przywieszonych workach, parskały zabawnie i parowały wydzielając swojski zapach. Babcia sadzała mnie na takiego pociągowego konia, a ja byłam szczęśliwa.
Po powrocie gotowała rosół z prawdziwym makaronem, a na piecu w kuchni piekła dla mnie i braci podpłomyki.
Dzieciństwo spędziłam uganiając się za motylami wśród alejki usłanej daliami i cyniami, i karmiąc kury zerwaną kępą mleczy i traw.
Do mojej drugiej babci Jadzi musiałam jechać koleją. Choć podróż trwała tylko półtorej godziny, dla mnie to była długa wyprawa, na pamięć znałam kolejne stacje, a jeśli mi się mieszało, zamęczałam mamę pytaniami jak osioł ze Shreka. Gdy dotarliśmy na miejsce i przeszliśmy ulicą na drugą stronę jezdni, na prostej już drodze puszczałam dłoń mamy i biegłam co tchu. Babcia stała zawsze w tym samy miejscu przed domem i wyciągała do mnie ręce, a ja rzucałam się na nią.
Często spędzałam z nią wakacje, dokarmiałam wtedy wielkie króliki, zrywałam kwiaty do wazonów, wyrywałam marchew i rzodkiewki. Wystarczyło je umyć i już można było chrupać.
Babcia bała się burzy. Gdy pioruny biczowały niebo, sadzała mnie i moje rodzeństwo na wielkim stosie kołder i poduch we wnęce korytarza, gdzie był pawlacz, zasłaniała zasłonkę i tak w ciemności bawiąc się wśród poduszek czekaliśmy, aż łaskawy Bóg odsunie grzmoty w inne rejony świata.
Babcia zabierała mnie do swojej rodziny na wieś. To był raj. Wielkie stogi suchego siana, z których można było zjeżdżać, pola z tak wysokim zbożem, że mogłam się tam schować cała i nikt nie wiedział, gdzie jestem. Małe cielaki wesoło brykające blisko obejścia, kaczki w pobliskiej sadzawce, zapach torfowiska, lis, który snuł przebiegłe plany i oblizywał się na widok żółciutkich kaczątek.
Z moimi dziadkami miałam mniejszy kontakt i mniej sentymentalnych wspomnień. Dziadek Alfred był wojskowym, nauczył mnie wielu żołnierskich pieśni, które wyśpiewywałam w pociągu, gdy do nich jechałam. Czterolatka w przedziale śpiewająca "Czerwone maki"… to musiało być zabawne….
Dziadek miał działkę, na którą woził mnie swoim komarkiem. Tam zbieraliśmy porzeczki i agrest. Mogłam też moczyć nogi w wielkiej beczce wkopanej w ziemię. Zimna woda cudownie chłodziła i była jedyną ucieczką przed upałem, który był nie do zniesienia nawet w działkowej altance.
Drugi dziadek Tadek też był doświadczony przez wojnę, często opowiadał o obozie, a ja słuchałam ze byt małym zainteresowaniem, o co mam dziś do siebie pretensję. Za to z całą pewnością otrzymałam od niego dar do tańca. W młodości za taniec był nagradzany, nauczył mnie charlestona, śpiewał dla mnie "Małą kobietkę" Tadeusza Faliszewskiego, a ja prosiłam o jeszcze.
Razem z babcią i dziadkiem oglądałam „Koncert życzeń” i „W starym kinie”, a ich opowieści o nieżyjących już przedwojennych aktorach były fascynujące. Niektórych utworów z listy życzeń i niektórych filmów nie jestem w stanie dziś oglądać, bo od razu zalewam się łzami.
Muzyka i film jest dla mnie ważny do dziś, tak samo jak pyszna swojska kuchnia i targowiska, cynie, które sadzę co roku w ogródku i taniec.
Widok mocno czerwonej pomadki i pudru marki Celia, a także zapach ulubionego balsamu do ciała przywołuje w pamięci babcię — ten widok mam w sercu.
Jestem szczęściarą, bo znałam obie babcie i dziadków, szkoda, że tak krótko. Z jednymi mieszkałam, co uważam za wielki dar i żałuję, że moje przyszłe dziecko już ich nie pozna. Będę za to pielęgnować spotkania z moimi rodzicami i rodzicami męża, choć nie mieszkamy w wielopokoleniowym domu, wierzę, że te spotkania będą tak samo ważne, jak dla mnie ważna była obecność moich babć i dziadków.
Dopiszcie, proszę swoje laurki dla waszych babć i dziadków.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze