Mikołaj to ja!
ANETA RZYSKO • dawno temuMają niezwykle intensywny grudzień. Od kilku lat nie szukają pierwszej gwiazdki z rodziną. I choć nie łamią się opłatkiem z bliskimi w wigilijny wieczór, nie czują się pokrzywdzeni ani samotni. Rekompensatą są uśmiechy dzieci w domach, które odwiedzają, a także radość ich rodziców, że o ten jeden rok mogą przedłużyć wiarę w św. Mikołaja.
Marek ma 26 lat. W zeszłym roku skończył studia. Jest mikołajem, choć w regionie, w którym mieszka, wszyscy wołają na niego gwiazdor. Rok w rok już od 5 lat przebiera się w Wigilię w czerwony płaszcz, zakłada czarne buty, przyczepia białą brodę i wyrusza z workiem pełnym prezentów. Wygląda jak prawdziwy. Tylko środek lokomocji trochę nie ten. Jak sam twierdzi, na saniach nie dałby rady odwiedzić tylu domów, to udaje się tylko temu prawdziwemu! On wybrał samochód.
Jak dla wielu studentów, tak i dla Marka, praca w charakterze mikołaja jest pracą dorywczą, która pomaga przetrwać po ciężkim okresie świątecznym a także uzbierać trochę grosza na zabawę sylwestrową.
— Jest to bardzo dobrze płatne zajęcia. Rozliczenie jest zależne od liczby rodzin, które się odwiedzi. Myślę, że to sprawiedliwe. Wiadomo z góry, ile się zarobi. To prawda, czasem u kogoś trzeba posiedzieć dłużej, bo dzieci jest więcej, ale w ten dzień problem marnotrawienia czasu jakoś znika. Jest także jedna obowiązkowa zasada, której nie wolno złamać — niezależnie od tego, ile czasu spędza się u danej rodziny, trzeba odwiedzić wszystkie domy. Święty Mikołaj nie może nikogo zaniedbać!
Marek nie jest już studentem, jednak z pracy dorywczej nie zrezygnował. — To zajęcie stało się dla mnie tradycją. Nie wyobrażam sobie świąt bez przebrania, bez pakowania prezentów, bez odwiedzania tych wszystkich uśmiechniętych małych dzieci, które czekają na tę chwilę cały dzień a nawet rok. Miałbym ich zawieść? Wiem, że nie jestem niezastąpiony. Jak nie ja, to znajdzie się innym gwiazdor! Ja po prostu chcę to robić, chcę pomagać, chcę dawać radość. Nie mam tutaj rodziny, więc może jest mi łatwiej w Wigilię.
Kiedy spotkam życiową partnerkę, chciałbym, żeby ze mną rozdawała prezenty, albo chociaż je szykowała. Mam nadzieję, że ją zarażę pozytywnym klimatem. – i dodaje - Taka pomoc dużo daje człowiekowi. To jest niezastąpione!
Z prezentami w wigilijną noc wyrusza także Tomek. Ma 39 lat i idealny do tej pracy wygląd. Jest wykapanym mikołajem i jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby jakieś dziecko zwątpiło. W przeciwieństwie do Marka, Tomek założył już swoją rodzinę – ma żonę i dwoje dzieci. Niektórzy twierdzą, że jest bezduszny zostawiając ich w Wigilię samych przy stole. — Nie jest prawdą, że zostają sami! Prezenty roznoszę zazwyczaj, kiedy zaczyna się ściemniać, żeby ta pierwsza gwiazdka pojawiła się na niebie. Potem wracam do domu i jestem mikołajem dla mojej rodziny. Dzieciaki bardzo się cieszą, że tata się przebrał. Spędzamy razem czas, jemy dość późną kolację wigilijną, wyruszamy na pasterkę, a w nocy otwieramy prezenty!
Rozdawanie prezentów biednym rodzinom to inicjatywa, którą wymyślił Tomek. Przez cały grudzień porusza wszystkie kontakty, przesyła wiadomości do znajomych, organizuje zbiórki niepotrzebnych rzeczy, zabawek, pomocy naukowych, zeszytów książek. — Dla wielu z nas są to już niepotrzebne rzeczy, a dla rodzin z najbiedniejszych dzielnic to prawdziwa gwiazdka z nieba.
Po wstępnej selekcji – w którą zaangażowani są przyjaciele i najbliższa rodzina, prezenty są pakowane i szykowane do świątecznej wyprawy. Żona Tomka przygotowuje też po kawałku ciasta do paczki dla każdego członka odwiedzanej rodziny. Tomek ma już zaprzyjaźnione adresy rodzin, którym pomaga co roku. Podczas każdych świąt dodaje jeszcze 2 lub 3 rodziny. Czasem mieszkańcy dzielnicy wskazują, że akurat u kogoś urodziło się jeszcze jedno dziecko i jest ciężko. Czasem ktoś został sam. Sąsiedzi to widzą i podpowiadają, do kogo powinienem się udać. — Raz sąsiedzi bardzo mnie prosili, abym zawitał do rodziny, gdzie był dorastający chłopak, który powoli schodził na złą drogę. Wszyscy mieli niesamowitą nadzieję, że spotkanie ze mikołajem go uratuje. Było bardzo miło. Mam nadzieję, że zapamięta to do końca życia.
Tomek nie działa w żadnym stowarzyszeniu, fundacji. Działanie rozpoczął z własnej inicjatywy, zaraził tym przyjaciół i nie tylko. — Najfajniejsze jest to, że moje dzieciaki podchodzą do tego tak entuzjastycznie. To wiele ich uczy. Do niczego nie są zmuszani! Sami chcą pomagać. Może to dlatego, że pochodzę z tych terenów i też kiedyś spotkałem takiego mikołaja.
By pomagać, naprawdę nie trzeba dużo wysiłku. Wystarczyć przewartościować swoje potrzeby, zorganizować się, wygospodarować trochę wolnego czasu i działać. Wymagania: miłe usposobienie, chęci do pracy, zaangażowanie. Tak niewiele, a tak wiele dostaje się w zamian.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze