Sztuka babienia
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuBoisz się porodu? Nie masz zaufania do lekarzy, do swojego ciała... A może drżysz o zdrowie swojego dziecka? Zastanawiałaś się kiedyś, jak radziły sobie kobiety przed wiekami? Nie do wiary, jak bardzo przez ostatnich dwieście lat zmieniło się podejście do rodzenia i zdrowia dzieci.
Pierwszą w Polsce szkołę dla akuszerek otworzono dopiero w roku 1780. Do tego czasu położnictwa nikt nikogo nie uczył, a porodami zajmowały się akuszerki, zwane także wiejskimi babami. W roku 1773 w Galicji, zamieszkanej przez dwa miliony ludzi, nie było ani jednej wykwalifikowanej akuszerki i ani jednego lekarza. Jak często wyglądały porody, pisał w XVIII w doktor Różański: Jakoż z doświadczenia mojego śmielej mówić mogę, że rzecz niepodobna do wierzenia, jak wiele i nieznośnych mąk przez nieumiejętność bab cierpią matki przy najnaturalniejszych nawet zalężeniach, a to najosobliwiej po wsiach i miasteczkach pomniejszych acz pełno jest tego okrucieństwa i po znaczniejszych miastach tak dalece, że niewiasty męczennicami, baby zaś ich tyrankami wyzutemi z czułości i litości zwać się mogą, bo po długich męczarniach zadanych, życie naostatek niewiastom wydzierają.
Nie mówię tego płonnie, czasu pewnego zdarzyło mi się widzieć kobietę pewną, która trupem padła… zabiły ją baby, które przy jej porodzeniu służyły. Gdy bowiem ta nieszczęśliwa ku porodzeniu pracowała, a dziecię z przyczyny złego porodzenia rękę tylko wykazało, przeto bez przyzwoitego ratunku na świat wyjść nie mogło, baby przytomne, nie mogąc innego dać ratunku, w największe zimna ją na krzyżowe drogi wywieść kazały i póty ją na onem miejscu wodziły, póki trupem nie padła, tego będąc mniemania, iż takowym wodzeniem dziecię przyzwoite do porodzenia, ułożenie zyskać miało. (J. Różański, Sztuka babienia…, Warszawa 1786).
Może jeszcze jeden cytat, z J. Krupińskiego z roku 1775: Zły i rodzącej bardzo szkodzący, jest owych odbierających zwyczaj, które podle poborczych głowy części, jeden, dwa palce, a co więcej obie dwie niekiedy ręce w macice wtykają i dziecię za uszy biorą, aby onoż łatwiej dostały. (J. Krupiński, Splanchologia lub Nauka o trzewach w ciele człowieczym się znayduiących…, Lwów 1775, cz. II).
Takie podejście do kobiety rodzącej miało miejsce w Polsce jeszcze w XIX w.Kiedy w pobliżu nie było wiejskiej baby, uciekano się do guseł. Rodzącym zalecano trzymać w ustach „welon Matki Boskiej” – płótno dostarczane w małych kawałkach przez zakonnice, opasywać się paskiem świętego Franciszka lub trzymać pod kolanem tzw. kamień piorunowy – pod lewym na dziewczynkę, pod prawym na chłopca. Okładano brzuch rodzącej gorącą melisą lub końskim łajnem; czasem podawano też do jedzenia guano wróbla. Na ciężki poród zalecano także liście bobkowe zmieszane z oliwą, kładzione na pępek (w razie braku oliwę można było zastąpić wódką, koniecznie węgierską!) lub placek maczany w winie, obficie posypany kminem – placek także należało kłaść na brzuch. Gdy jednak kobiecie udało się urodzić i przeżyła, pojono ją wódką z pieprzem i nie pozwalano spać wierząc, że podczas snu może nastąpić odpływ krwi. Kiedy w połogu cierpiała bóle, do łóżka kładziono rożen, a pod łóżko nóż i siekierę – wierzono, że zadziałają przeciwbólowo. Po porodzie kobiety leżały w łóżku co najwyżej pięć dni. Wynikało to z przekonania, że najlepszą metodą na powrót do formy będzie szybkie chodzenie.
Urodzone niemowlę kąpano w zimnej wodzie, a podczas tego zabiegu należało pociągnąć za nosek, by kichnęło – kichnięcie miało zapewnić dobre zdrowie. Wody z pierwszej kąpieli nie wylewano przez trzy dni, po tym czasie wylewano go po zachodzie słońca. Garnek do grzania wody musiał być nowy. Dziecko należało też ochrzcić tego samego dnia, w którym się urodziło, bez względu na to, jaka na zewnątrz była temperatura czy też jak daleko był kościół. Żeby zapobiec żółtaczce, wkładano do kąpieli złoty pierścionek. Przez pierwsze trzy dni nie karmiono dzieci mlekiem matki, podając im oliwę z cukrem: wierzono, że siara szkodzi na zdrowie dziecka. Dziewczynki kąpano przez sześć tygodni w leszczynie uznając, że ta działa świetnie na porost włosów. Przy bolesnym ząbkowaniu sadzano dziewczynki na klacz, a chłopców na wałacha, i przewożono trzy razy w kółko. Obolałe dziąsła smarowano też krwią lina lub kogucim grzebieniem.
Dzieci karmiono piersią długo, czasem do dwóch lat. Później karmiono je tym samym, co jedli rodzice. I pojono. Pisał o tym w XVIII wieku Jędrzej Kitowicz: Ubogie matki i proste chłopianki dzieciom swoim pchały toż samo w gębę, co same jadły: groch, kapustę, kluski, przeżuwając wprzód w swojej gębie i studząc dmuchaniem. Niektóre matki, jaki trunek same piły, na przykład gorzałkę, takiego i dziecięciu kosztować podawały, mając to uprzedzenie, że gdy trunku kosztować będzie z dzieciństwa, potem gdy dorośnie, brzydzić się nim będzie. Ale to wielka nieprawda, wyrastali z takich dzieci główni pijacy i pijaczki. (J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Wrocław 1950).
Poważnym problemem polskiej wsi były choroby dzieci. Na bóle żołądka stosowano okłady z żab, huśtanie, wywar z popiołem, na gorączkę – okłady z kwaśnego mleka. Z chorób skórnych cieszono się, wierząc, że przez skórę organizm pozbywa się „humorów”. Wierzono też, że liszaje biorą się z tego, że dzieci plują na siebie, i leczono je rosą z okna lub z trawy – zbieranej koniecznie przez wschodem słońca, lub woskowiną z ucha. Nic dziwnego, że umieralność wśród dzieci była ogromna.
I – jakkolwiek polskie położnictwo pozostawia bardzo wiele do życzenia – chyba nie wypada nie cieszyć się, że żyjemy w czasach, w których żyjemy?
Źródło: Zbigniew Kuchowicz Leki i gusła w dawnej wsi, Warszawa 1954
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze