Pół roku bez dymka
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKomentując jakiś czas temu wysiłki na rzecz stworzenia aktualnie obowiązującego prawa antynikotynowego zauważyłem, że to my, palacze jesteśmy sami sobie winni. Ustawa weszła bez żadnych protestów. Minęło ponad pół roku. Jako nałogowy palacz i niewolnik kultury związanej z papierosem pragnę poczynić bilans zysków i strat. Znalazłem pozytywy skutek zakazu palenia.
Od wejścia w życie ustawy antynikotynowej minęło ponad pół roku. Jako nałogowy palacz i niewolnik kultury związanej z papierosem pragnę poczynić bilans zysków i strat.
Kiedyś pisałem tutaj o samym zakazie palenia i ani myślę się powtarzać. Pozwolę sobie tylko wspomnieć, że przeciwnicy publicznej obecności papierosowego dymu nie mieli żadnych argumentów na poparcie własnych oczekiwań, ewentualnie były to argumenty właściwe małym dzieciom (śmierdzi!) oraz starym babom (szkodzi!). Uznałem, że palacze są sami sobie winni. I tyle.
Nie ukrywam, że kiedy ustawa zaczynała obowiązywać, doświadczałem niejakiego przerażenia. Uświadomiłem sobie, jak ważne w moim życiu są papierosy, ile zawdzięczam im podczas pracy (papieros przerywa pracowanie), jak pomogły mi w kontaktach towarzyskich i doskonale komponowały się z inną mą ukochaną trucizną jaką jest alkohol. Wyobrażałem sobie siebie samego wywlekanego z knajpy przez ochronę i pilnowanego przez bandę tajnych agentów czy nie zapuściłem się ze szlugiem w pobliżu przystanku autobusowego. Na planie głębszym płakałem nad pogwałceniem jednej z podstawowych wartości naszej cywilizacji, jaką jest wolność. Oto właściciel określonego miejsca, tu konkretnie knajpy, stracił możliwość decydowania o tym czy w jej wnętrzu można korzystać z substancji prawnie dozwolonych. Łapałem się nawet na myśleniu korwińskim, niedopuszczalnym w mym wypadku ze względu na wiek i przebieg.
A potem poszedłem zobaczyć co się zmieniło. Otóż, nic.
W pierwsze dni młodzież kurzyła w knajpach pryncypialnie, więcej nawet, odpalali papierosa za papierosem siniejąc od dymu i się krztusząc. Następnie ochrypłym głosem pełnym wyzwisk przeganiali Bogu ducha winnych strażników miejskich. Tych ostatnich to nawet żal mi się zrobiło. Później okazało się, że miałem rację. Gazety co rusz wspominały o wewnętrznych ustaleniach wśród przedstawicieli sił porządkowych. Okazało się, że nikt nie ma ochoty pędzić do palacza popełniającego wykroczenie, choćby telefony rwały się za sprawą usłużnych donosicieli. Potwierdzają to statystyki: liczba mandatów, póki co jest niska, wcale nie dlatego, że ludzie przestali kurzyć w pubach i restauracjach.
Sam, kiedy przychodzę do knajpy (czynię to rzadko, więc wybieram różne lokale) natychmiast pytam o salę dla palących. Niekiedy zostaje mi wskazane przestronne miejsce, oddzielone od reszty plandeką, kawałkiem folii bądź drzwiami na samotnym gwoździu. Czasem znów słyszę, że takiej sali nie ma, bo na przykład mają tu tylko jedną, gdzie z automatu palić nie można. Nie pozostaje mi nic innego, jak poprosić o popielniczkę, którą w większości przypadków dostaję bez żadnego kłopotu, najwyżej zabrzmi przestroga: na pana odpowiedzialność. Nie palę jedynie w miejscach, gdzie podają jedzenie, obsługa sobie tego nie życzy oraz w towarzystwie dzieci, choć może szkoda – kto wie, jak długo będą mogły oglądać człowieka z papierosem?
Uwaga. Teraz mam najlepsze. Kiedy czytałem ustawę antynikotynową, nie wyobrażałem sobie, że mogłaby przynieść jakiekolwiek korzyści naszemu nieszczęsnemu społeczeństwu. Teraz muszę przyznać, że się pomyliłem. Więc ja, nikotynowy Don Kichote na moment mięknę, ściągam zbroję i wskazuję pozytywy skutek zakazu palenia. Wędruję sobie przez wieczorne miasto, oczywiście z petem w odrażającym mym pysku i przyglądam się ludziom, wygnanym przed knajpę na dymka. Jasna cholera, rozmawiają. I to tacy, którzy nie pogadaliby w innych okolicznościach: pijany drech z białym kołnierzykiem na koksie, czerstwy student z zabiedzonym biznesmenem. Brakowało tylko księdza uwikłanego w pogawędkę o życiu z prostytutką.
A potem zobaczyłem coś jeszcze fajniejszego. Utknąłem akurat w lokalu, gdzie zakaz obowiązywał i to twardy, musiałem się podporządkować razem z innymi klientami. Spoglądałem sobie po sali. Oczom mym ukazał się widok nie budzący wielkich nadziei. Koleś siedział ze swoimi kolesiami, panna z innymi pannicami, mieli się ku sobie, lecz trwali na swych miejscach związani nieśmiałością. Obserwowałem to z rosnącym smutkiem, gdyż chciałbym, aby ludzie spotykali się ze sobą, zwłaszcza młodzi. Wreszcie, panna wstała z paczką mentoli i poszła na zewnątrz posyłając powłóczyste spojrzenie. Chłopak odczekał może minutę i powlókł się za nią. Kiedy ich mijałem, rozmawiali tak zawzięcie, jakby świat zależał tylko od ich paplaniny. Morał z tej przygody jest podwójny. Nawet zwyczajne draństwo, jak ustawa antynikotynowa, może zaowocować jakimś dobrem.
Oraz – palenie zwiększa szanse na udany podryw.
Wydaje mi się jednak, że ustawa antynikotynowa wprowadziła zmiany kosmetyczne, stworzyła prawną fikcję, a taki stan rzeczy utrzyma się jeszcze długo. To znaczy, straż miejska dalej będzie powstrzymywała się od interwencji, chcąc uniknąć awanturowania się z przyłapanymi palaczami, być może kierując się nawet jakimś poczuciem moralności, niekoniecznie im obcym. Podział na sale wolne od nikotyny i te wolne tak po prostu również pozostanie umowny. Zmiany może wprowadzić ewentualne dalsze zaostrzanie się prawa.
Niedawno Nowy Jork wprowadził dalsze restrykcje przeciwko palaczom, odmawiając im prawa do dymka w parku i na spacerniaku, czyli ingerując tym razem w przestrzeń pod gołym niebem, gdzie każdy kto tylko ma ochotę, może od papierosowej woni umknąć, tracąc przy okazji nieco szkodliwych kalorii. Podobny przepis u nas zapewne nie byłby przestrzegany, skoro nikt nie kwapi się nawet do przeganiania pijaczków żłopiących bełty na łonie przyrody, lecz doprowadziłby do utwardzenia już istniejących rozwiązań prawnych. Stało się tak w wypadku ustawy z lat dziewięćdziesiątych, ograniczającej palenie w publicznej przestrzeni (uwierzycie, że można było kurzyć na poczcie oraz w metrze?), stanie się tak i teraz. Półlegalność palenia w knajpach, w pociągach pod okiem życzliwych konduktorów i na przystankach tramwajowych zniknie, obawiam się, nieodwołalnie.
Komentując jakiś czas temu wysiłki na rzecz stworzenia aktualnie obowiązującego prawa antynikotynowego zauważyłem, że to my, palacze jesteśmy sami sobie winni. Wyłem w obronie swojej i milionów palących, spodziewałem się gwałtownych protestów organizowanych choćby przez brać studencką oraz młodzież, zdolną przecież ruszyć w obronie jakiejś obojętnej sprawy. Odpowiedziało mi milczenie. Ustawa weszła bez żadnych protestów. Jest to czytelny znak, że od palaczy można ciągnąć gruby szmal w postaci akcyzy, grać na nosie i uważać za obywateli drugiej kategorii. A przecież jesteśmy pełni zalet i wyświadczamy społeczeństwu masę przysług.
Na przykład, szybko schodzimy z tego świata.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze