Klienci z piekła rodem
ANNA PAŁASZ • dawno temuSpołeczeństwo na zakupach bywa nieco oszołomione, nie tylko w okresie przedświątecznej gorączki, ale i na co dzień. W ferworze walki o promocje i przeceny klienci łatwo zapominają o dobrych manierach i kulturze osobistej. Jakie zachowania klientów najbardziej zadziwiają i frustrują sprzedawców?
Agnieszka (24 lata, studentka z Krakowa) pracuje w znanej sieciówce, więc z piekielnymi klientami ma do czynienia nad wyraz często. Jak sama mówi, mogłaby o nich pisać książki.
— Klienci bywają po prostu głupi. Inaczej tego nazwać nie można. Pomijam fakt, że na przykład rozwalają towar gdzie popadnie, rzucają wszystko byle gdzie i potem muszę biegać po całym sklepie i to zbierać. Po drugie, notorycznie zostawiają ubrania w przymierzalniach, najlepiej możliwie najbardziej wygięte i wymiętolone. Hitem jest też zrzucanie ciuchów na podłogę. Jak zwierzęta, albo i gorzej. Nie wiem, czy takim problemem jest odwieszenie czegoś przy przymierzalni, nie mówię przecież o odwieszaniu na sklepie. Często też jest tak, że ludzie zrzucają coś z wieszaka i nie podnoszą, bo przecież nie będą się schylać. Takich zachowań jest mnóstwo, ludzie zachowują się jak ogłupieni, a ja mam dodatkową robotę.
Renata (27 lat, ekspedientka z Poznania) nie raz i nie dwa miała do czynienia z klientami z piekła rodem. Jej ulubioną kategorią są klienci korzystający z możliwości zwrotu towaru.
— Zaznaczę na wstępie, że nie ma nic złego w zwrotach towaru, który kupujesz jednego dnia, przymierzasz w domu, a potem oddajesz nieużywaną rzecz, z jakiegoś tam powodu. Co innego jednak, jeśli kupujesz ciuch, idziesz w nim na imprezę, a potem próbujesz dokonać zwrotu, chociaż ciuch ewidentnie był noszony. Niekiedy wynikają z tego niezłe jaja, klienci się wykłócają, że nie nosili rzeczy, a tam jakieś plamy i widać od razu, że ubranie używane. Równie mistrzowskim zagraniem są próby kradzieży – wycinanie zabezpieczeń czy wyłamywanie ich, często z takim poświęceniem, że ludzie kaleczą sobie palce. Ich determinacja mnie zadziwia. Złodzieje trafiają się nam średnio kilka razy w tygodniu. Ludzie kradną bez żenady, jakby im się należało, a przyłapani na gorącym uczynku potrafią nieźle kombinować.
Patrycja (31 lat, ekspedientka z Torunia) różnych rzeczy się pracując w sklepie nasłuchała i naoglądała. W jej rankingu prym wiodą klientki „z wyższych sfer”.
— Miałyśmy taką klientkę, co wpadała do nas z szoferem, czy jakimś innym gościem od noszenia jej toreb. Strasznie się panoszyła, traktowała nas jak osobiste asystentki, okazywała totalny brak szacunku i kultury osobistej, w dodatku często wykłócała się, że coś jest za drogie, chociaż ewidentnie ceny nie grały dla niej wielkiej roli – po prostu lubiła sobie pogwiazdorzyć. Inna sprawa, że często ludzie leczą na nas swoje kompleksy i traktują jak zwykłe służące – w ich mniemaniu jesteśmy od tego, żeby zbierać po nich ubrania i być na każde zawołanie pod ręką. Ludzie często się wykłócają, zwykle o cenę albo o to, że rozmiaru nie ma. W ogóle strasznie się panoszą i oczekują królewskiego traktowania, bo przecież oni są klientami. Różnie bywa, czasami trzeba zacisnąć zęby, ale ta praca uczy nienawiści do ludzi, to pewne.
Katarzyna (32 lata, ekspedientka z Bydgoszczy) szczególną „sympatią” darzy roszczeniowców różnej maści. A tacy trafiają się jej wyjątkowo często.
— Najczęściej straszą nas rzecznikiem praw konsumenta, zwłaszcza, kiedy reklamacja zostaje odrzucona. Co ja się wtedy nasłucham – że to skandal, że wbrew prawom konsumenta, że przecież dwa lata gwarancji, a dziura to nie uszkodzenie mechaniczne, i takie inne kwiatki. Często chcą też wzywać kierownika, pisać zażalenia, itd. Są bardzo pomysłowi, jeśli chodzi o walkę „o swoje”. Myślą, że ja chcę im zrobić na złość, że specjalnie reklamacja jest odrzucona. Nie rozumieją, że to nie moja wina i nie mogę nic zrobić. Bywa, że wpadają w istną furię, rzucają nam w twarz rzeczami i wychodzą. Byle nie wracali.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze