Praca na wakacje
JOANNA SAWICKA • dawno temuI znów wakacje! Słońce przygrzewa, na niebie nie ma chmur, zapełniają się plaże i ogródki piwne. Nareszcie po sesji! Można wyjść z domu wieczorem bez ciepłego swetra lub gdzieś pojechać... tylko jakoś pieniędzy brak. Rodzice nie poratują, bo albo nie mogą, albo uważamy to za niemodne. Dzisiejszy student chce utrzymać się sam, albo przynajmniej mieć duży wkład w swój byt pod wspólnym dachem z rodziną. Zaczynamy myśleć o wakacyjnej pracy.
Najlepsza praca dla studenta to taka, która połączy przyjemne z pożytecznym. A więc — będzie interesująca, rozwijająca i oczywiście dobrze płatna. Do koszyka życzeń warto dorzucić uczciwego i wyrozumiałego pracodawcę oraz perspektywy przeciągnięcia terminu umowy poza okres wakacyjny.
Niby bezrobocie w Polsce duże, ale już po wysłaniu kilku CV odkrywamy, że albo dane statystyczne są przekłamane, albo my mamy jakieś wygórowane ambicje, albo wreszcie jesteśmy zupełnie do niczego i cały nasz życiowy bagaż doświadczeń możemy wyrzucić do najbliższego kontenera na śmieci. Tak, tak — do kontenera a nie kosza, bo zwyczajny pojemnik na odpady w życiu by go nie pomieścił! Po raz setny analizujemy dokumenty, które albo roznosimy osobiście do kolejnych miejsc (rozwiązanie lepsze), albo wysyłamy mailowo (rozwiązanie szybsze) i stwierdzamy, że przecież trzy lata wolontariatu, rok współpracy z gazetą "X" i szereg innych prac dorywczych to w końcu nie tak mało. Dodajmy do tego nasze cechy takie jak: punktualność, sumienność itp. i wyłania się obraz pracownika całkiem udanego. Brniemy wiec dalej.
Po rozesłaniu trzydziestu kolejnych CV w końcu jeden telefon: Halo? Pani Kowalska? Tu Adam Nowak z firmy "Y". Wysłała nam pani swoją aplikację, ale właściwie z czym pani do nas? Doświadczenia żadnego… Może pani dla nas pracować, ale na stażu — za darmo i na naszych warunkach. Co pani na to?
W tym momencie mamy nieodpartą chęć rzucenia słuchawką i zwymyślania potencjalnego przyszłego pracodawcy. Rozmowa o powyższej treści może skutecznie zepsuć nam połowę dnia i mocno podkopać nasze poczucie wartości.
Niezrażeni tym jednak staramy się dalej — w końcu jeden niemiły telefon nie może przeważyć szali. Wychodzimy z domu, aby ochłonąć. Idziemy ulicą a tam ogłoszenie: Kwiaciarnia poszukuje pani na stanowisko sprzedawcy. Zaraz, zaraz… czy już gdzieś tego nie widzieliśmy? Tak! Jakieś dwa miesiące wcześniej odpowiedzieliśmy na nie, ale że trwał rok akademicki i plan zajęć kolidował z godzinami pracy, zatrudnienie nie było możliwe. Ale przecież jest po sesji… Pełni nadziei umawiamy się po raz kolejny z kierownikiem kwiaciarni na rozmowę kwalifikacyjną i… No ładnie pani kwiatki układa, odezwiemy się do pani. (Po czym jakieś dwa miesiące później, mijając wspomnianą kwiaciarnię, mijamy jednocześnie zżółknięte nieco już ogłoszenie). Wybredny jakiś ten pracodawca… Po wielu, wielu próbach udaje nam się w końcu zaczepić w innej kwiaciarni. Przyjmują nas zaskakująco szybko, właściwie praca jest od zaraz. Uszczęśliwieni toniemy w kobiercach kwiatów — to nic, że ręce bolą, że pocięte, że wiecznie brudne, a kolejki klientów rosną, zamiast maleć. Nic, że nogi dosłownie odpadają. W końcu jest praca! I stawka na rękę całkiem dobra.
Mija miesiąc, powstaje nowy grafik. Uradowani przeglądamy go w poszukiwaniu naszego imienia, ale… co to? Nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek pracowaliśmy w tej kwiaciarni. O zgrozo! Uświadamiamy sobie również, że nie otrzymaliśmy jeszcze umowy, bo jak tłumaczy szef księgowy ma urlop. Ostatni raz patrzymy na kartkę papieru przed nami i odkrywamy, że właśnie jakaś pani Ania wskoczyła w grafiku na nasze miejsce. Szybki telefon do szefa, krótkie pytanie i równie krótka, co beztroska odpowiedź: Już tutaj nie pracujesz. Tego już za wiele! Czujemy się wykorzystani, oszukani i potraktowani przedmiotowo.
Postanawiamy zamknąć ten etap życiowej kariery, oczekując zapłaty oraz zaświadczenia (umowy) za przepracowany czas. I o ile tę pierwszą dostajemy niemal od ręki, o tyle o tę drugą, przez najbliższy miesiąc, toczymy prawdziwą batalię. W końcu posuwamy się do skutecznego, nieuniknionego szantażu, strasząc Państwową Inspekcją Pracy nieuczciwego pracodawcę. Posuniecie to przynosi efekt, więc chociaż na tym polu czujemy się zwycięzcami… Ostatecznie stwierdzamy, że może warto spróbować sił w innym mieście — większym, bardziej rozwiniętym. Efekty owych poszukiwań zostają uwieńczone sukcesem. Praca jest — sympatyczna, w młodym zespole, prawdopodobnie kokosów na niej nie zbijemy, ale przynajmniej uda nam się odbudować poczucie własnej wartości, bo pracodawca nadziwić się nie może, jak udało nam się zdobyć tak wielkie doświadczenie.
Można się śmiać albo nie, czytając o perypetiach studenta poszukującego pracy na wakacje (i nie tylko). Jedno jest pewne — młodym ludziom rynek pracy nie sprzyja w naszym kraju. Ciężko znaleźć coś, co naprawdę by im odpowiadało. Mało jest też ofert interesującej pracy sezonowej. Bo albo będziemy się smażyć na plantacji malin, albo nosić ulotki aż do spuchnięcia nóg.
Nie ma co się oszukiwać — żyje się coraz drożej a płace wcale nie idą w górę. Ciężko jest wywalczyć pensję w wysokości 7 zł netto za godzinę, nie mówiąc o wyższym wynagrodzeniu. I bardzo łatwo zostać zwyczajnie wykorzystanym przez nieuczciwego pracodawcę. Nie liczy się różnorodność doświadczenia. Jednym słowem: najlepiej być młodym, pięknym i mieć dwadzieścia lat doświadczenia w jednej branży. Warto zatem znać swoje prawa na rynku pracy, dokładnie czytać wszystkie podpisywane dokumenty i, co też istotne, nie szukać pracy na ostatnią chwilę — im wcześniej, tym większe prawdopodobieństwo, że uda się znaleźć zajęcie naprawdę ciekawe. A wtedy pozostaje już tylko cieszyć się zarabianiem własnych pieniędzy i planowaniem urlopu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze