Mąż pomaga ci w domu?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuUlubione pytanie babć i cioć. Świadczy o traktowaniu męża jak pana i władcy, który – jeśli zechce – może pomóc umyć naczynia i zająć się potomkiem. Ale robi to jedynie w przypływie wielkiej łaskawości. Względnie: mąż jest ewolucyjnie nieprzystosowany do zajęć domowych, tak jak małe dziecko. Może podlać kwiatki, ale potem trzeba przez pół roku go za to chwalić.
Ale to przeżytek, młode wykształcone dziewczyny takich pytań nie zadają. Tak myślałam, aż tu kilka dni temu: czy mąż pomaga ci w domu? padło z ust wykształconej warszawianki. Dwa fakultety, niecała trzydziestka, inteligencja żoliborska, poglądy lewicowe. Wydawałoby się, że ktoś taki ma mniej więcej świadomość, że homo sapiens płci męskiej nie różni się zasadniczo od homo sapiens płci żeńskiej pod względem posiadania pary rąk i kilku neuronów niezbędnych do obsługi mopa. Ale nie, ona też jest święcie przekonana, że mąż powinien jej co najwyżej pomagać.
Oboje pracują, ona nawet więcej. Oboje zarabiają. Ale po przyjściu z pracy on ma się relaksować, a ona sprzątać i gotować. Czyli po prostu pracować na drugi etat. On może pomoże, może nie. Tak jakby mieszkał w jakimś pensjonacie, gdzie jeśli jesteśmy uprzejmi, to sprzątamy trochę w naszym pokoju, żeby się obsługa nie męczyła tak bardzo. Tyle, że personel przynajmniej po pracy idzie do domu i ma gdzieś pensjonat i jego nawet najuprzejmiejszych gości. A moja koleżanka biegnie do drugiej pracy, tym razem tej prawdziwej, za pieniądze. Bo w domu to się przecież tylko siedzi, tak wam powie większość facetów w tym kraju. I będą mieli rację – oni siedzą.
Może ktoś powie: czepiam się słówek, w tym pomaganiu chodzi o dzielenie obowiązków domowych i to przecież oczywiste. Ale język to odbicie naszego obrazu świata. Matka Teresa, Jurek Owsiak, Janina Ochojska. Co łączy tych ludzi? Oni właśnie pomagają, czyli robią coś, czego robić nie muszą, ale chcą. A więc nie jest to ich obowiązek. Jeśli mówimy, że facet pomaga, robimy z niego takiego wolontariusza, który przypadkowo kręci się po naszym mieszkaniu i skoro już tu jest, to może obierze ziemniaki. Ale skoro tylko pomaga, to odpowiedzialność za ten obiad spada za nas.
Same jesteśmy oczywiście sobie winne. Ile z nas obgaduje koleżanki, bo ta czy tamta ma bałagan w domu, albo choćby wiecznie rozczochrane dziecko? Wtedy się mówi, że: ona nie sprząta, ona nie czesze itd. Nikt nie powie, że ten jej mąż to straszny leń i bałaganiarz. A przecież on też nie sprząta i nie czesze. Nie, on niczemu niewinny, ma tylko taką beznadziejną żonę. Ale spróbuj tylko nieszczęsna kobieto zrezygnować z pracy i zająć się jedynie domem, żeby wszystkiego idealnie dopilnować. Wtedy będziesz kocmołuchem bez ambicji, nawet jeśli grasz swoim dzieciom na fortepianie, chodzisz na długie wycieczki krajoznawcze i czytasz im po francusku.
I nie powiedzą ci tego faceci, ale sąsiadka czy koleżanka ze studiów. Kobiety kobietom gotują ten los, wpychając w poczucie winy, jeśli na którymś z dwóch (domowym i zawodowym) etatów coś idzie źle. A potem wzajemnie się wypytują o to pomaganie, żeby sprawdzić, czy czasem któraś nie ma lepiej. Dziewczyny! Gdzie w tym sens? Solidarność jajników moim zdaniem nie istnieje, ale instynkt samozachowawczy powinien nas przed tym bronić. Nie dajmy sobie pomagać! Nie idźmy tą drogą!
Nie mam obsesji na punkcie tego, że w małżeństwie powinno być wszystkiego po równo. Tyle samo pieniędzy, tyle samo obowiązków, tyle samo czasu wolnego. Wiadomo, że jedni bardziej lubią sprzątać, inni gotować, a jeszcze inni zajmować się potomstwem. Są też takie etapy w życiu dzieci, kiedy to mama musi się nimi zająć i nie ma nic dziwnego w tym, że zostaje na jakiś czas w domu. Ale nie może być tak, że tylko jedna strona ma na głowie wszystkie sprawy związane z funkcjonowaniem rodziny, a drugiej wydaje się, że stworzona została do wyższych celów, typu leżenie na kanapie i zbawianie świata.
Bo równouprawnienie polega nie tylko na tym, że kobiety mogą pracować jak mężczyźni, ale i na tym, że mężczyźni mogą wykonywać niektóre czynności tak dobrze jak kobiety. Facet nie urodzi, ale przewinąć chyba może? Nie nakarmi piersią, ale mleko podgrzać jest w stanie? Bo jeśli uznamy, że mężczyzna tego wszystkiego nie umie, to musimy pogodzić się z tym, że wybrałyśmy sobie za mężów idiotów. Albo leni. A czy opłaca się męczyć czterdzieści lat z leniem albo idiotą? To już lepiej pomóc sobie samej i wnieść pozew o rozwód.
Skoro jednak świadomości w tej sprawie nie ma moja młoda wykształcona znajoma, to co ma powiedzieć hipotetyczna pani Zdzisława, ekspedientka spod Małkini? Te miliony kobiet, które cieszą się, że mąż łaskawie odniesie szklankę do zlewu? Feministki mają jeszcze dużo pracy w tym kraju. Uwierzę, że w Polsce jest równouprawnienie dopiero wtedy, gdy choć jeden pan zapyta drugiego pana: czy żona pomaga ci w domu? I wtedy bardzo chętnie zacznę głosić hasła uwolnienia mężczyzn spod jarzma matriarchatu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze