Z dobrego domu
ANNA PAŁASZ • dawno temuKażdy zna kogoś takiego, opatrzonego etykietką z dobrego domu. Ma „same szóstki” w szkole, a rodzice są powszechnie szanowanymi obywatelami. Pewnie zostanie prawnikiem, lekarzem albo prezydentem. Kto by pomyślał, że w dobrym domu też dzieją się złe rzeczy?
Każdy zna kogoś takiego, opatrzonego etykietką z dobrego domu. Ma „same szóstki” w szkole, a rodzice są powszechnie szanowanymi obywatelami. Pewnie zostanie prawnikiem, lekarzem albo prezydentem. Kto by pomyślał, że w dobrym domu też dzieją się złe rzeczy?
Dzieciństwo bez lalek
Ania (24 lata, studentka z Torunia) pochodzi z domu z tradycjami. Rodzice wykształceni, konserwatywni. Wpoili jej milion zasad, których nie wolno łamać. Trochę ją izolowali, ale przecież wszystko dla jej dobra. Skąd mogli wiedzieć, że nie zniszczą jej ani papierosy, ani alkohol, lecz oni sami?
— Zawsze mieli wygórowane oczekiwania. Jak wracałam do domu z czwórką ze sprawdzianu, miałam serce w gardle. Matka demonstrowała rozczarowanie, ojciec wypominał lenistwo i brak pokory. Wysłuchiwałam cierpliwie, poprawiałam każdą ocenę, by tylko dać im powód do dumy. Dumy nigdy nie było, chyba, że przy rodzinie – wtedy byłam ich trofeum. Ciągle porównywali mnie do innych. Nie kupowali mi zabawek, nie pozwalali oglądać telewizji, bo to odciąga od nauki. Tylko babcia się litowała, przemycała dla mnie lalki. Współczuła mi, bo byłam dzieckiem zamkniętym w sobie, pozbawionym poczucia własnej wartości. Kiedy dorastałam, skutecznie tłumili potrzeby buntu, odcinając od komputera czy nie pozwalając wyjść z domu. Musiałam się ciągle uczyć, ciągle ścigać z innymi, być we wszystkim najlepsza. Wybrali mi studia, oczywiście blisko domu, żebym nie miała szansy zamieszkać sama i ulec zepsuciu. Nie wytrzymałam presji, przerosło mnie to. Wyprowadziłam się w akompaniamencie krzyków i pretensji. Mieszkam sama, rodzice nie chcą ze mną rozmawiać, pozbawili mnie wszelkiej pomocy. Wsparcia nigdy nie oczekiwałam, nie od nich. Nie jest mi łatwo, ale wiem, że gdybym nie uciekła, zniszczyliby mnie. Gdyby nie kilka osób, nie wiem, co by się ze mną stało. Do tej pory pokutuję za ich przerost ambicji i hodowanie sobie dziecka idealnego.
Z baletu na angielski
Katarzyna (29 lat, urzędniczka z Warszawy) śmieje się słysząc określenie z dobrego domu. Mówi, że to z takich domów wychodzą największe patologie – z domów hermetycznych, stojących na baczność.
— Rodzice ciągle pracowali, oboje są lekarzami. Mieliśmy duży dom, zielony trawnik, dwa samochody. Wszyscy mi zazdrościli. Ze szkoły biegałam na balet, z baletu na angielski. Z czasem doszedł też francuski. Nie miałam czasu na swoje pasje, zresztą, moją pasją z założenia miała być medycyna. Nie pozwalali mi grać w koszykówkę, bo to plebejska rozrywka. Matka i ojciec nigdy się nie kochali, więc i miłości nie wyniosłam z domu. Jedyne, czego się nauczyłam to to, że muszę ciągle udowadniać, że na coś zasłużyłam. Nie lubili mnie chwalić, raczej karali. Ojciec zawsze był dla mnie obcą osobą, panem, który przychodzi by sobie porozmazywać. Matka nie dążyła do bliskości ze mną, nie lubiła mnie. Zaplanowali mi karierę, miałam tylko spełniać kolejne warunki, odhaczać punkty na liście ich niespełnionych ambicji. Po maturze, zamiast iść na ich studia, wyjechałam za granicę. Wmówiłam im, że tam zacznę studia, ale tak naprawdę tego nie zrobiłam. Po powrocie przyznałam się do tego, oni kazali mi się wyprowadzić. Dzisiaj teoretycznie mamy kontakt, ale nie mogę powiedzieć, że to relacje córka – rodzice. Raczej relacje sąsiedzkie, albo między starymi znajomymi, którzy czasami wpadną zapytać, co słychać. Jedynym mostem między nami jest moja córeczka, którą lubią zapraszać do siebie. Moim mężem też gardzą, bo nie jest lekarzem ani premierem, tylko zwykłym właścicielem małej firmy. Boli mnie to, że przez tyle lat wyrządzali mi krzywdę, ale w ich mniemaniu jestem niewdzięczna, bo dali mi wszystko, a ja tym pogardziłam. Może mają rację?
Wyżej, dalej, lepiej
Adam (36 lat, inżynier z Elbląga) jako syn wziętego prawnika i cenionej pani architekt, miał przed sobą trudne zadanie pozyskania ich aprobaty i przystosowania do ich standardów. Nie ma im za złe, że dali mu możliwość osiągania sukcesów. Ma żal, że nie dali nic poza tym.
— Ludzie wychodzą ze skrajnej biedy i potrafią osiągnąć wiele. Wychodząc z bogatego domu, teoretycznie masz łatwiej. Teoretycznie, bo na starcie wymaga się od ciebie, żebyś był kimś. Nie liczy się to, czego pragniesz ale to, czego chcą rodzice, czego oczekują. Byłem ciągle pod lupą, ciągle mi powtarzali, że nie mogę ich zawieść, że muszę im dać powód do dumy, że to mój obowiązek. Wieczna presja, którą odchorowałem. Nie pozwalali mi spotykać się z ludźmi i chodzić na imprezy, krytykowali każdą moją dziewczynę, każda mnie zostawiała zaraz po ich poznaniu – nawet nie próbowali być mili. Dla nich wymarzoną kandydatką na moją żonę była moja matka, ewentualnie jakaś inna kobieta, dla której liczą się tylko pieniądze i dyplomy. Rodzice żyli ze sobą jak przyjaciele, matka przymykała oko na ojca romanse, sama pewnie też kogoś miała. Udawaliśmy szczęśliwą rodzinę, fajnie wychodziliśmy na zdjęciach. Skończyłem studia zgodnie z ich życzeniem, osiągnąłem równie wiele, co ojciec i matka razem wzięci. I nie umiałem się tym cieszyć. Dzisiaj jestem człowiekiem równie samotnym, co bogatym. Żałuję, że nie zająłem się czymś innym, że zmarnowałem młodość na dążenie do rzeczy, które mnie unieszczęśliwiły.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze