Za co, pomimo czego? Czyli o tym, jak trudno kochać siebie
REDAKCJA • dawno temuMiłość – większość z nas utożsamia ją z gorącym, namiętnym, romantycznym uczuciem (najczęściej) do osoby płci przeciwnej. Czasami wnosi ona w nasze życie dużo szczęścia, innym razem bywa nieodwzajemniona, nieszczęśliwa. Ale ile z nas na dźwięk słowa "miłość" pomyśli o uczuciu do samej siebie?
Drogie czytelniczki Kafeterii,
Cieszymy się z odzewu, z jakim spotkał się nasz urodzinowy konkurs, a także z wielu doskonałych esejów, które trafiły do naszych rąk. Niestety, zestawem do makijażu firmy IsaDora mogliśmy nagrodzić tylko 4 spośród nadesłanych prac.
Dziś publikujemy dwie zwycięskie prace — Justyny i Maryny, a za tydzień eseje dwóch kolejnych finalistek konkursu — Anny Sinkiewicz i Marty Janusz.
Z życzeniami Wesołych Świąt Bożego Narodzenia,
Redakcja
* * *
Podobno kocha się nie «za», lecz «pomimo, że…». Często kochamy naszych bliskich, ale czy umiemy kochać siebie? To trudniejsze niż nam się wydaje, bo czasami łatwiej zaakceptować wady ukochanego, niż nasze własne niedoskonałości. Zajrzyj w swoje wnętrze! Napisz za co i pomimo czego kochasz siebie!
Miłość – większość z nas utożsamia ją z gorącym, namiętnym, romantycznym uczuciem (najczęściej) do osoby płci przeciwnej. Czasami wnosi ona w nasze życie dużo szczęścia, innym razem bywa nieodwzajemniona, nieszczęśliwa. Ale ile z nas na dźwięk słowa „miłość” pomyśli o uczuciu do samej siebie?
Wiele osób ma problemy z samoakceptacją. Brak wiary w siebie potrafi bardzo utrudnić życie. Nieśmiałość, niepewność własnych możliwości. A przecież wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybyśmy potrafili pokochać siebie takimi, jakimi jesteśmy, zaakceptować swoje wady i ograniczenia, dostrzec i umieć cenić zalety. Od swojego partnera oczekuję głównie tego, co Bridget Jones — by akceptował mnie taką, jaka jestem. A czy sama to potrafię? Uczę się żyć z partnerem, akceptować jego wady, kochać go takim, jaki jest. Gorzej z miłością własną.
Niby mam jakieś tam poczucie własnej wartości, wiem, co potrafię, na co mnie stać, co mogę zaoferować? Ale w dzisiejszych czasach, tak nasyconych konkurencją, łatwo zwątpić w siebie. Bo nie ukończyłam kilku fakultetów, bo nie mam tytułu doktora, nie skończyłam studiów MBA, nie znam biegle kilku języków, nie jestem bogata, nie mam domku z ogrodem i basenem ani sportowego samochodu, bo pracodawcy odrzucają moje aplikacje, bo nie wyglądam jak te wszystkie modelki z reklam, z TV, czasopism, bo nie starcza mi wytrwałości w stosowaniu diety, bo ważę za dużo, bo mam rozstępy, cellulit, nadwagę, bo nie stać mnie na drogie imprezy, luksusowe kosmetyki… Można by tak wymieniać bez końca, dlaczego czuję się gorsza.
A jednak, wbrew pozorom, nie siedzę samotnie w domu i nie rozpaczam nad własną „tragiczną” sytuacją. Chociaż nie spełniam jakichś tam standardów stworzonych przez niewiadomo kogo, jestem w pewnym sensie zadowolona z siebie. Bo nie wyglądam tak najgorzej, wiem, że mogę się podobać, bo jestem wykształcona, znam biegle angielski, pracuję w dobrej firmie i zarabiam nienajgorzej, bo reprezentuję sobą pewien poziom kultury, bo mam przyjaciół i chłopaka. Lubię swoje długie, ciemnoblond włosy, swoje niebieskie oczy, tak znajome rysy twarzy. Lubię siebie za to, jaka jestem, za to, że jestem dobrą przyjaciółką i chyba nienajgorszą dziewczyną, za to, że potrafię kochać i dawać, za to, że mam swoje zasady i staram się nimi kierować w życiu.
Niemniej jednak, muszę przyznać, że kochanie siebie nie przychodzi mi łatwo. Szczęśliwi ci, dla których to drobnostka. Czasami świadomość własnych niedoskonałości jest przytłaczająca. Ale chciałabym o nich zapomnieć, oderwać się od nich, jakby nie istniały. Pamiętać tylko o tym, co we mnie dobre. Wymaga to zapewne pracy nad sobą, nauki dostrzegania własnych zalet. Nie chcę kochać siebie bardziej niż innych, zarozumiałość nie jest przeze mnie ceniona, zbytnia pewność siebie też nie. Być może ta granica między kochaniem siebie a zarozumialstwem bywa czasami cienka i łatwo ją przekroczyć. Jednak mi to nie grozi. Staram się po prostu lubić siebie, uczę się akceptować siebie taką, jaką jestem. Dziwne, że pokochać innego człowieka jest o wiele łatwiej. Sobie i Wam życzę, by to kochanie siebie nie przychodziło nam tak trudno.
Justyna
* * *
Jeszcze tylko jedno piętro… O matko, jakie ciężkie te siatki. Teraz tylko znaleźć klucz w przepastnej torbie i… nareszcie w domu. Dzwoni telefon. "Tak, mamo, właśnie wróciłam. Nie, raczej nie wpadnę do ciebie dzisiaj, nie mogę, mam masę roboty w domu. Przykro mi." Odkładam słuchawkę i zastanawiam się, czy aby nie jestem wyrodną córką. Z siatek wysypują się zakupy, trzeba to wszystko poprzekładać do szafek i lodówki. Tylko najpierw umyję ręce. Hm… w zlewie piętrzą się brudne kubki i talerze. Zabieram się więc za likwidowanie pozostałości po wczorajszej, bardzo miłej kolacji. Potem jeszcze nastawię pranie, może nawet uda mi się odkurzyć mieszkanie zanim Zosia wróci z angielskiego, a Wojtek z pracy. Zmywam i myślę, jak one to robią, że zawsze im się w życiu udaje? No, te wszystkie sławne kobiety opisywane w babskich magazynach. W ich domach panuje porządek, pachnie czystością, lodówka nigdy nie jest pusta, a w wazonach pachną świeże kwiaty. Mają czas na celebrowanie codziennych śniadań z rodziną (o której one, kurcze, muszą wstawać?), podczas których zajadają się domowymi konfiturami i własnoręcznie upieczonymi maślanymi ciasteczkami. Zawsze mają czas na rozmowę z mężem, są zadbane i na dodatek spokojnie robią kariery zawodowe. Dlaczego moje życie nie wygląda jak to z reklamy? A przecież tak bardzo się staram.No tak, słyszę chrobot klucza w zamku. Znów się zamyśliłam i nie zdążyłam ze wszystkim przed powrotem domowników. Wojtek przytula mnie i wyjmuje mi z ręki rurę od odkurzacza. "Za chwilę ci pomogę" - mówi. Zosia skacze na jednej nodze i śpiewa piosenkę, której nauczyła się dzisiaj w szkole. Najbliżsi — jak to dobrze, że są. Kochają mnie pomimo wszystkich moich wad. Może już czas, żebym sama zaczęła się lubić "pomimo wszystko"? Nie jestem wprawdzie mistrzynią w zarządzaniu czasem, ale z natłoku spraw potrafię wyłuskać te najpilniejsze i sprawnie je załatwić. Zbyt często się zamyślam, ale to chyba lepsze, niż nie myśleć wcale? Tracę czas na czytanie książek, zamiast polerować półki w salonie. No cóż, za tę "przypadłość" szczególnie się lubię. Poza tym wychowuję dziecko bez niani, prowadzę dom bez sprzątaczki, kucharki (czy "cioci", jak to nazywają gwiazdy), staram się dbać o siebie i o to, co mam w głowie. Otóż to, staram się. Ciągle myślę, czy to nie za mało, czy nie brzmi to jak szkolne tłumaczenie: "Panie profesorze, ale ja się uczyłam…". Cóż znaczy staranie, liczą się efekty. Mój Wojtek często powtarza: "bo ty za dużo od siebie wymagasz, nie ma ludzi doskonałych". Coś w tym jest. Chyba muszę trochę obniżyć sobie "poprzeczkę" ustawioną na olimpijskim poziomie, nauczyć się przyjmować pomoc od innych. Pomyślę o tym. "Mamo, mamo, dlaczego z patelni leci dym?". Moje kotlety !!!!!! Pomyślę o tym wszystkim… jutro.
Maryna
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze