Kiedy ustąpić w związku?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuŻycie w związku wymaga nieustannego kompromisu, czyli ustępowania partnerowi, najlepiej w ten sposób, aby postawić na swoim. Trudna to sztuka, zwłaszcza, że ludzie, kiedy coś mówią, to mówią tak naprawdę coś zupełnie innego. Gdyby mądry rzeczywiście głupiemu zawsze ustępował, zapewne wciąż skakalibyśmy po drzewach.
Gdyby mądry rzeczywiście głupiemu zawsze ustępował, zapewne wciąż skakalibyśmy po drzewach.
Życie w związku wymaga nieustannego kompromisu, czyli ustępowania partnerowi, najlepiej w ten sposób, aby postawić na swoim. Trudna to sztuka, zwłaszcza od kiedy zaufano szarlatanom, znachorom dusz i zwyczajnym barbarzyńcom, zwanym potocznie psychologami. Złośliwa ta nacja, z natury podobna wrednym chochlikom z bajek, nauczyła wszystkich, że ludzie, kiedy coś mówią, to mówią tak naprawdę coś zupełnie innego. Spór o miejsce wakacyjnego wyjazdu raptem okazuje się próbą sił na miarę II wojny światowej, ma potwierdzać czyjąś tam wartość oraz charakter. Niekiedy znów dowiaduję się, że strona przeciwna w sporze, cisnąc na mnie, bym z czegoś zrezygnował (z włosów w nosie, noszenia dziesięcioletniej koszulki, towarzystwa kolegi, który zachorował na trąd), tak naprawdę oczekuje, że się sprzeciwię i to twardo: wówczas dopiero zostanę mężczyzną. Sytuacja, w której mówimy, ale nie wiadomo co i w jakim celu, jest doprawdy przykra. Choćby dlatego, że coraz trudniej stwierdzić, w którym momencie kłótni odpuścić.
Rozum kulawy, a jednak wsparty na sękatym kiju doświadczenia wskazuje, że ustępować nie można wcale. Fakt, że nigdy się nie mylę, w całym swoim życiu dokonywałem wyłącznie wyborów trafnych i błyskotliwych, skłania mnie do trwania w ślepym uporze. Logiczność wywodu mąci jedynie zaskakująca zdolność człowieka do wypierania się własnych, niezbyt rozsądnych posunięć. Przedstawiamy je jak cudze lub próbujemy pokazać te, fatalne z gruntu wypadki jako niosące nam dziwną, nieoczekiwaną, ale jednak – korzyść. Oto drwalem będąc odetnę sobie nogi przy pomocy piły łańcuchowej. Rozum każe wówczas wychwalać cudowne, warczące jeszcze narzędzie i mnie samego. Przecież z wysokości metra świat wygląda dużo piękniej, najskromniejszy nawet plener nieoczekiwanie zyskuje na majestacie, do tego już nigdy nie dostanę zakwasów, straciłem na wadze bez konieczności stosowania diety, wątpię też, aby wygnano mnie na zakupy, zmuszono do czyszczenia kuwety kociej i innych okropności. Kobiety z bliżej nieznanych mi przyczyn nie popierają tego rozumowania.
Proponuję inny wariant. Ustępować należy jedynie wówczas, kiedy coś przeskrobiemy, o co, jak wiemy, nie jest trudno w gąszczu rozrywek cywilizacji. Wychodzę do sklepu – cała lodówka pokus procentowych. Otwieram Internet – zasypują mnie oferty pań uświadomionych seksualnie. Nakazano mi sprzątanie? – nie zdołałem, powalony przemożną potrzebą tarzania się w pościeli i wywrzaskiwania kalumnii na społeczeństwo. Tak w kółko i czasem dochodzę do wniosku, że nawet najprostsza czynność, zwykłe poturlanie się z wyra po kawę poranną dokonuje się w głębokiej sprzeczności z porządkiem ustalonym przez płeć piękną.
W praktyce metoda wygląda w ten oto sposób. Dowiaduję się o zaistnieniu konieczności posprzątania piwnicy, co łączy się z szokującą informacją, że jakąś piwnicę posiadam. Pierwsze kilkadziesiąt sygnałów na ten temat zwyczajnie mnie minie lub zatonie, dopiero po paru dniach, tygodniach nawet zacznę uświadamiać sobie istnienie nowego obowiązku. Wiedziony naturalnym odruchem pytam: a czemu ty nie posprzątasz, kochanie? Tobie na tym zależy, więc do dzieła słonko! To stanowisko spotyka się z głębokim niezrozumieniem, aż muszę się uchylać przed nadlatującymi w moją stronę przedmiotami domowego użytku. Temat piwnicy powraca nieustannie, a ja wzorem filozofa Kanta zaczynam pojmować, że wolność to zrozumienie konieczności.
Wówczas postanawiam niezwłocznie wykonać coś straszliwego: pojadę na weekend do Amsterdamu i przywiozę stamtąd piętnastoletnią Mulatkę ze sztucznym biustem: ukochaną poinformuję, że to biedne dziecko zagłodzone przez kapitalizm i muszę je adoptować. Sprowadzę do domu ulubioną drużynę w krykieta. W rocznicę ślubu – gdybym jakiś ślub posiadał – oświadczę, że umówiłem się na kawę ze szkolną miłością poznaną na Facebooku, następnie wrócę nad ranem wyśpiewując i jeszcze jeden i jeszcze raz. Kupię sobie bobra zarażonego wścieklizną, zrobię tatuaż na czole i ogłoszę, że wszystkich Romów, wygnanych przez złych Francuzów, musimy zameldować u siebie. Potem nastąpi ze wszystkich miar słuszna awantura.
Wysłuchawszy słusznych obelg, uniknąwszy większości ciosów i przedmiotów latających, następnie zamrugam jedynym ocalałym okiem i powiem: kochanie, przepraszam. To ja pójdę posprzątać piwnicę. Partnerka nabierze powietrza, a ja zwyczajnie umknę w podziemia mego domu, siedzieć w ciemności i szorować słoiki konfitur.
Podobny mechanizm da się zastosować do każdego przedmiotu sporu – od pozmywania garów, przez wybór miejsca urlopu aż po przeprowadzkę na drugi koniec świata. Co na tym zyskuję? Niezwykle wiele. Dialektyka sporów damsko-męskich jest o tyle krzywdząca dla płci szkaradnej, że stoimy na przegranej pozycji. Kobieta zwycięży, wywierci w brzuchu dziurę i to taką, że będzie widać przez nią księżyc, ewentualnie zafunduje ciche dni – wówczas zatęsknię za nalotem dywanowym. Ledwo pojawi się temat piwnicy (wakacji, przeprowadzki do Nowej Zelandii i tak dalej) to stoję na pozycji straconej. Przegram. Ustąpię.
Ale zyskam weekend w Amsterdamie. I inne przyjemności, które w innej sytuacji nie byłyby mi dane, ewentualnie poniósłbym straszliwe konsekwencje własnego postępowania. Tu sam wymierzam sobie karę. Ta nie minęłaby mnie jednak, gdybym nawet siedział w domu, prał, gotował, sprzątał, codzienne przynosił milion dolarów, a w wolnych chwilach trwał w ciszy, czekając aż wyrosną mi anielskie skrzydła.
Gorzej, gdy partnerka mnie przejrzy i postanowi mą metodę wykorzystać. Sama podsunie tę nieletnią mulatkę (ze sztucznym biustem), podrzuci butelczynę, zadzwoni po kolesi z mojej ulubionej drużyny w krykieta…
A potem zrób to, zrób tamto i tak do końca świata.
Naprawdę mam nadzieję, że tak się nie stanie.
Dziewczyny, nie przeczytałyście tego, prawda?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze