Z wiochy na salony
CEGŁA • dawno temuJestem przyjezdną z małego miasta. Nie chciało mi się uczyć, chciałam czegoś lepszego, nie wiem czego. Więc wyfrunęłam. Wynajmuję mieszkanie, spłacam kredyt na szafę, łóżko, stół, telewizor, odkurzacz, ekspres i dywan. Teraz nie starczy mi z pensji ani na studia, ani na fryzjera, ani na ciuchy. Z tym dorobkiem nie wystartuję w żadne ciekawe towarzystwo, nie mówiąc o miłości, o której marzę. Mierzi mnie moja przeciętność, czuję się gorsza, a ludzie to pogłębiają. Rozmawiają o samochodach, prezentach, wyjazdach, ślubach. Co jest ze mną, czy jestem głupią gęsią, co myślała, że się przepcha z wiochy na salony?
Kochana Cegło!
Jestem przyjezdną z małego miasta. Nie będę ściemniać – nie chciało mi się uczyć, tylko ogólnie chciało się czegoś lepszego, nie wiadomo, czego. Więc wyfrunęłam.
Mieszkam w Warszawie od 7 lat i z każdą Wigilią przybywa mi łez na pysku, marzę o przyznaniu się do błędu, o przytuleniu się do tłustej, ciepłej piersi mamy, która jest ode mnie dwa razy starsza, trzy razy grubsza, a tryska szczęściem i siłą żywotną, nie wiem, skąd się w niej to bierze.
Nie mam żadnego dramatu, nie mieszkam pod mostem, nikt mnie nie szturcha. Mam pracę, nawet mi się wydaje, że mnie w niej lubią, ale gdy sobie przypomnę, jak szukałam… Wszędzie chcieli sekretarkę taką do 25 lat, z językami, najlepiej studentkę, najlepiej z samochodem… A ja się pukałam w czoło i zastanawiałam: co to właściwie jest ta Warszawa? Dziewczyny po studiach, oczytane, otrzaskane po świecie, z własnym autem przed 25 rokiem życia, i jeszcze marzą o posadzie za kontuarem? Skąd one się tutaj biorą? Bo tak, konkurencję miałam niesamowitą i prawie 2 lata trwało, zanim załapałam się na „blok powitalny” w prywatnej klinice, jedynie dzięki temu, że przedtem w pubie skumałam nieźle angielski, pracując po 14 godzin dziennie bez wolnego, chodziłam tylko do mieszkania koleżanki na 5 godzin się przespać.
Teraz, można powiedzieć, jest lepiej. Wynajmuję mieszkanie tylko dla siebie i spłacam kredyt, za który kupiłam wszystko, co mam: 3 sztuki mebli: szafa, łóżko, stół, jeszcze telewizor, odkurzacz, ekspres do kawy i dywan, bo panele przeszkadzały sąsiadom z dołu. Komputer mam używany za 300 zł. Na nic więcej właściwie w życiu nie mogę teraz liczyć, nie starczy z pensji ani na studia zaoczne, ani na fryzjera, ani na fajne ciuchy. Z tym dorobkiem nie wystartuję też w żadne ciekawe towarzystwo, nie mówiąc o miłości, o jakiej oczywiście marzę, bo kto nie.
Mierzi mnie moja przeciętność, czuję się gorsza, a ludzie wokoło to pogłębiają… Rozmawiają o samochodach, prezentach, wyjazdach, szkołach dla dzieci, ślubach z zaręczynami w knajpie rok naprzód, jak by byli książętami Anglii… Nikt nie widzi, że może mnie to boli, bo przemiękają mi tanie buty na przystankach, jak dojeżdżam do pracy ponad godzinę w jedną stronę z 2 przesiadkami. Nie chce mi się słuchać tych zwierzeń, gdy widzę, że obok moja koleżanka recepcjonistka ma 3 różne kożuchy, z pracy podbiera ją narzeczony samochodem i codziennie jadą do restauracji coś zjeść.
Boję się jechać do domu na święta, żeby nie płakać mamie w rękaw, nie słuchać, jak bracia podkpiwają z „miastowej” – chciałaś, to masz, oni się jakoś w życiu urządzili i nie płaczą. Nie mam zaproszenia na sylwestra, a wszystkie bony z pracy wydałam na pantofle, wydawało mi się, że to będzie takie czarodziejskie zaklęcie.
Co jest ze mną, czy jestem taką głupią gęsią, co myślała, że się nagle przepcha z wiochy na salony? Jak mam żyć bez perspektyw, kiedy mi się zdaje, że wszyscy oprócz mnie są weseli i zadowoleni z życia?
Olszunia
***
Kochana Olszuniu!
No i znów mamy nasze kochane święta, a przy tej okazji – gejzery dobrego humoru. Szkoda, że tak rzadko zauważamy, iż koniunktura to nie wszystko. Zanurzamy się w bezmyślnej, powierzchownej, handlowej radości, a zapominamy o tych, dla których są to tylko frazesy, negatywne bodźce przysparzające cierpienia. Ale z drugiej strony… Niektórzy z tych cierpiących cierpią po części na własne życzenie…
Mam nadzieję, że Twoja mama do Internetu nie zagląda. Ta „wiocha” zraniłaby ją, bo w końcu wychowała kilkoro całkiem udanych dzieci, łącznie z Tobą. Masz prawo nie jechać na święta do domu – zastanów się tylko, jaką masz alternatywę. Wydaje mi się, że przeceniasz zarówno optymizm mamy, jak i ironię braci. Jeśli czujesz się samotna i nieszczęśliwa, może jednak to najlepsza opcja — rodzina nie skłócona, ludzie pogodni duchem i bliscy Ci naprawdę. Nie namawiam, ale sugeruję. Nie stresuj ich swoją nieobecnością ponad miarę. Czy rozmawiasz z nimi na tyle często, by Cię właściwie zrozumieli, zaakceptowali Twoją (nieprawdziwą zresztą) potrzebę samotności akurat w te dni? A może żartują z Ciebie, bo w głębi duszy jest im przykro, że się odcinasz?
Po drugie, Olszuniu, Twój problem nie leży w braku wykształcenia, małej pensji czy „niewłaściwym” pochodzeniu. Masz coś, co rekompensuje wyżej wymienione braki, a czego nie dostrzegasz i nie doceniasz, ergo – nie wykorzystujesz: to aspiracje i marzenia. Masz około 25 lat, z czego ostatnie siedem w swoim odczuciu zmarnowałaś. Trwonisz nadal czas i energię w najlepszym, najbardziej kreatywnym okresie życia na porównywanie się z innymi, zadręczanie się, niestety, zawiścią o rzeczy drugorzędne, zamiast zadbać o siebie i swój rozwój. Skąd wiesz, że pragniesz samochodu i trzech kożuchów, skoro niczego nie spróbowałaś i nie wiesz tak naprawdę, co Cię rajcuje? Abstrakcyjne poczucie krzywdy to kiepski doradca. Lepszym partnerem w interesach jest niedosyt – postaw raczej na niego. I pomyśl, czego on w Twoim wypadku dotyczy.
Czy Twoim zdaniem najpewniejszą przepustką do ciekawszego, szczęśliwszego życia są lepsze buty czy fryzura? Owszem, pomagają w określonych sytuacjach, ale na własnej skórze przekonałaś się już, że ważniejsza jest na przykład wiedza. Nie schodź z tego tropu. Nie zwracaj uwagi na opowieści ludzi, którzy osiągnęli więcej, niż Ty – materialnie, towarzysko. Był to proces, wymagający wysiłku i czasu – bo chyba nie obracasz się wśród potomków milionerów? Ty tymczasem chciałabyś ni stąd, ni zowąd być w tej samej sytuacji, mieć to wszystko, jak napisałaś, „dzięki zaklęciu”. Na dodatek bez gwarancji, że właśnie te atrybuty przyniosą Ci satysfakcję.
Rozmarzona królewna, która w Tobie drzemie, musi się przebudzić i zakasać rękawy. A główna praca do wykonania to myślenie. Kim chcesz być – bo to ważniejsze, niż „co chcesz mieć”? I drugie naturalnie wynika z pierwszego.
Uwierz mi, ludzie zlatują się jak pszczoły do miodu, gdy widzą człowieka zadowolonego z siebie, z tego, co robi i kim jest. Jeśli będziesz szukać drogi, pracować nad sobą, próbować różnych rzeczy, Twoja pozytywna energia udzieli się otoczeniu i zjedna Ci przyjaciół, nim się obejrzysz. A stagnacja, buzia wiecznego cierpiętnika i tryb życia „od raty do raty” nie zafascynuje nikogo.
Miej to na uwadze, gdy po raz kolejny będziesz wybierać. Zamiast sukienki na nieistniejącą okazję wykup sobie semestr kursów wieczorowych albo wspomóż schronisko dla zwierząt. W obu miejscach masz szanse spotkać ludzi innych, niż ci, którzy tak Cię denerwują i peszą swoimi dokonaniami… To są prawdziwe salony. Na wiochę prędzej się natkniesz w snobistycznym klubie z selekcją.
Choć cienia uśmiechu Ci życzę całym sercem…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze