Kłopotliwy zięć
CEGŁA • dawno temuRodzicom nie podobało się, że mój chłopak jest otyły. Nie obchodziło ich, że ma dobre serce i jest najlepszym informatykiem na roku. Okazywali mu obrzydzenie, twierdzili, że cuchnie z powodu nadmiernej potliwości i braku higieny, krzywili się, gdy siadał na naszej kanapie. Powtarzali, że grubi ludzie to nie dbające o siebie lenie bez perspektyw. Zatruwali mi życie, żebym go rzuciła. Postawiłam na swoim. Wyszłam za niego. Z rodzicami nie rozmawiam 6 lat. Chciałabym im wybaczyć, ale jest mi trudno wyciągnąć rękę do zgody, bo mam żal. Nie wiem, od czego zacząć pojednanie. Ani czy ma ono sens. Jak sądzisz?
Droga Cegło!
Poznałam na studiach chłopaka i zakochałam się. Moim rodzicom nie podobało się to, że Jasiu jest przy kości – a mówiąc bez ogródek, po prostu otyły. Nie obchodziło ich, że ma dobre serce i niesamowity umysł, pomimo przyciężkiego ciała… Że jest najlepszym informatykiem na roku i na pewno czeka go kariera, a przynajmniej ciekawa praca. Nie wnikali, że nie ma rodziców, wychowywała go niedowidząca ciocia z pomocą swoich koleżanek i być może trudno jej było zapanować nad wszystkim aspektami dbania o dziecko.
Rodzice moi byli naprawdę bezlitośni dla Jasia. Okazywali mu niemalże obrzydzenie, za plecami twierdzili, że… cuchnie z powodu nadmiernej potliwości i braku higieny, krzywili się nawet, gdy Janek siadał na naszej kanapie w salonie – może bali się, że zostawi na niej mokrą plamę? Powtarzali, że grubi ludzie to nie dbające o siebie lenie i obżartuchy bez perspektyw, a to nie wróży nic dobrego. Zatruwali mi życie, żebym tylko go rzuciła.
Jakoś dziwnym trafem zapomnieli, że ja sama, ich ukochana córeczka, do 10. roku życia byłam pulpetem wyśmiewanym przez inne dzieci, a „wyciągnęłam” się samoistnie dopiero jako nastolatka…
Postawiłam na swoim i zapłaciłam swoją cenę. Wyszłam za Jasia zaraz po dyplomie. Byliśmy sami ze świadkami i kilkorgiem przyjaciół, no bo któż inny miałby jeszcze przyjść? Okazało się, że oboje nie mamy innej rodziny poza sobą. Ciocia Jasia już nie żyje…
Pierwsze 2 lata po ślubie były dla nas bardzo trudne. Postanowiłam, pomimo kłopotów mieszkaniowych i finansowych, zainteresować Janka własnym zdrowiem, namówić go do walki. Zaczęły się problemy z sercem, stawami, kręgosłupem. W wieku 25 lat miał już schorzenia 40-latka albo gorzej! Wpadł w błędne koło, bo niewiele miał możliwości, by więcej się ruszać czy ćwiczyć, przeszkadzały mu bóle, zwyrodnienia, kiepskie krążenie. A to przecież też ważne, aby schudnąć.
Trafiliśmy wreszcie w ubezpieczalni, na którą tak się psioczy, na cudownego lekarza, który przede wszystkim wskazał na bardzo zniszczoną wątrobę Jasia i pod tym kątem zalecił rygorystyczną dietę. Nie wierzyłam, że Janek takie jedzenie wytrzyma, ale w sumie, nie pracował fizycznie, tylko umysłowo, nie potrzebował nigdy aż tak wielu kalorii, żeby przeżyć:). Oczywiście, on siedział z nosem w komputerze, a o dietę dbałam ja…
Efekty przyszły błyskawicznie. W ciągu półtora roku Jasiu zleciał 45 kg i w chwili obecnej, moim zdaniem wygląda już jak „normalny” facet o wadze 90 kg (jest bardzo wysoki). Zaczyna jeździć na rowerku, gimnastykuje kręgosłup, cały czas trzymając się ściśle diety. W założeniach ma jeszcze schudnąć 5–10 kg. Sam widzi, jak bardzo na lepsze zmieniła się jakość jego i naszego życia…
Z jednym wyjątkiem. Piszę Ci o tym wszystkim dlatego, że boli mnie postawa moich rodziców. Chciałabym im wybaczyć, ale jest mi trudno wyciągnąć pierwszej rękę do zgody, bo, po pierwsze, mam do nich straszny żal, po drugie, byłoby trochę tak, jakbym oprowadzała Jasia na łańcuchu: zobaczcie, już nie jest gruby, pochwalcie go i zaakceptujcie! Moim zdaniem zasługiwał na sympatię, nawet miłość już przedtem, zanim schudł. A schudnięcie było w końcu dla zdrowia Janka, nie dla „widzimisię” takich pseudoestetów, jak moi rodzice.
Oni także nie kwapią się z naprawieniem sytuacji. Wstyd przyznać, nie rozmawiamy ze sobą blisko 6 lat, mieszkając w tym samym mieście… (wiem tylko, że oni dowiadują się o mnie poprzez znajomych, zwłaszcza podpytując, czy nie jestem w ciąży, Boże, co za banał!). Jasiu jest człowiekiem dobrodusznym, nie ma do nich pretensji o nic, mówi tylko, że jeśli mi ich brakuje, to powinnam się z nimi pogodzić. Łatwo powiedzieć! Od wielu lat czuję się jak faktyczna sierota i właściwie nie wiem, od czego miałabym zacząć to pojednanie. Ani czy ma ono sens. W końcu przyzwyczaiłam się do tej chorej sytuacji, a moja prawdziwa rodzina to Jasiu i nasze wspólne życie. Jak sądzisz?
Jola
***
Droga Jolu!
Rozumiem powody, dla których ciężko Ci odezwać się do rodziców, zwłaszcza po tak długim czasie. Zastanówmy się może, czemu oni również milczą… Wydaje mi się, że odpowiedź jest banalna: jest im głupio i wstyd, i to od bardzo dawna. Nie od momentu, gdy usłyszeli, że Janek schudł, lecz od chwili, gdy wybrałaś Jego i postawiłaś wszystko na jedną kartę. Już wtedy poczuli się przegrani, zrozumieli, że Cię utracili, choć wcale nie musiało tak być. Pamiętaj, że rodzice, pomimo swoich rzeczywiście niemądrych uprzedzeń, są tylko ludźmi. Najpierw mieli swoje plany co do Ciebie, które nie pokryły się z Twoimi. To była pierwsza „porażka”, jakiej zresztą doświadcza ogromny procent wszystkich rodziców na świecie: marzenia ich i ich dzieci rozjeżdżają się w dwie różne strony. Nie zawsze kończy się ostrym konfliktem, jak u Was. Niestety, Twoi rodzice muszą być ludźmi szalenie ambicjonalnymi. Ważniejsze dla nich na pewnym etapie było przeforsowanie swojego zdania, niż Twoje szczęście (w które nie wierzyli ani trochę). A kiedy już zaczęli obserwować Cię z dystansu i zobaczyli Wasz udany, samowystarczalny związek, trudno im było przyznać się przed samymi sobą do błędu – łatwiej było pielęgnować pretensje i żal, że postąpiłaś wbrew ich woli. Podejrzewam nawet, że w cichości ducha są… dumni z Ciebie i z tego, jak troskliwie zajęłaś się problemami Jasia.
Coś Ci powiem: sądzę, że oni bardzo powoli dojrzewają do tego „upokorzenia”, jakim będzie zgoda. Inaczej nie interesowaliby się kompletnie Twoim życiem, lub czynili to tak, byś się o tym nie dowiedziała. Ich działania to sygnał, na który być może czekasz… Czy nie zastanawia Cię fakt, że dziwnym zbiegiem okoliczności Ty też zaczęłaś rozmyślać o naprawieniu tej sytuacji?
Wydaje mi się, że Waszej rodzinie wszyscy z wolna dojrzewają do pozytywnego rozwiązania, świadomi, że lepszej drogi nie ma. Ja na Twoim miejscu chyba przejęłabym inicjatywę, nie przejmując się zupełnie tym, co rodzice myślą o Jasiu i czy Jego tusza ma wpływ na ich sympatie lub antypatie. Po prostu zignoruj tę kwestię, wykonując pierwszy gest. Jeżeli rodzice zmądrzeli – a wierzę, że tak jest i że ogromnie się za Tobą stęsknili – zrozumieją doskonale, czego od nich oczekujesz, a czego absolutnie nie zamierzasz tolerować. Ty z kolei pogódź się z tym, że są starsi, uparci, i zapewne trudniej im zrobić ten pierwszy krok.
Warto dać sobie tę szansę i ułożyć sobie rodzinne stosunki na nowo – już na warunkach partnerskich.
Pozdrawiam Was mocno i liczę na zgodę!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze