Jestem macochą
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuPolacy rozwodzą się na potęgę. Wchodzą w nowe związki, a dzieci zyskują macochy, ojczymów i przyrodnie rodzeństwo. I chociaż zjawisko jest powszechne, to sklejanie rodzin nie należy do łatwego zadania. Macocha i ojczym muszą obudzić w sobie miłość do nie swoich dzieci, zdobyć ich zaufanie, zmierzyć się z mitem matki i ojca. Kiedy jednak uda się poukładać tę układankę, dzieci dostają pełną rodzinę i poczucie bezpieczeństwa.
Polacy rozwodzą się na potęgę. Wchodzą też w nowe związki, a dzieci zyskują macochy, ojczymów i przyrodnie rodzeństwo. I chociaż zjawisko jest powszechne, to sklejanie rodzin nie należy do łatwego zadania.
Już samo słowo „macocha” brzmi pejoratywnie. Stereotyp żony ojca niewiele różni się od postaci z baśni — złej, zazdrosnej macochy, która szuka tylko okazji, żeby pozbyć się pięknej i dobrej pasierbicy. Tyle o stereotypie, bo rzeczywistość pokazuje, jak często jest on krzywdzący i nieprawdziwy.
Macocha i ojczym to trudne role do odegrania. Muszą obudzić w sobie miłość do nie swoich dzieci, zdobyć ich zaufanie, a przede wszystkim zmierzyć się z mitem matki i ojca. Kiedy jednak uda się poukładać tę skomplikowaną układankę, dzieci dostają pełną rodzinę i poczucie bezpieczeństwa. Ważne jest jednak, żeby dać sobie i dzieciom czas na oswojenie się z nową sytuacją, nie kazać mówić do siebie „mamo”, tym bardziej, jeśli biologiczna matka żyje. Z czasem dziecko może samo zdecydować się na tę formę. Jeśli dorośli się kochają, dobrze się rozumieją, mają dla siebie troskę i czułość, to są duże szanse, że z czasem wszystko da się ułożyć. Psycholodzy oceniają, że najczęściej potrzeba na to około dwóch lat i wiele cierpliwości.
Maria (45 lata, nauczycielka ze Szczecina):
— Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę wychowywała nie swoje dzieci, nigdy bym w to nie uwierzyła. Matka Asi i Bartka odeszła od nich, bo chciała mieć nowe, lepsze życie. A one jej tylko przeszkadzały. Mam biologiczną córkę i zrobię wszystko, żeby jej włos z głowy nie spadł, więc nigdy nie rozumiałam tej decyzji. Dzisiaj cała trójka to moje ukochane dzieci: córeczki i synek, ale początki były bardzo trudne.
Zbigniewa poznałam pięć lat temu u znajomych, miły, spokojny człowiek, taki do rany przyłóż. Prowadzi własną firmę, zaradny i opiekuńczy. Na początku wydawał mi się nawet przysłowiową ciapą, ale to tylko pozory, bo to człowiek, który twardo stoi na ziemi. Byłam dwa lata po rozwodzie, sama wychowywałam 8-letnią wtedy córkę. Rozstaliśmy się i mogliśmy się więcej nie spotkać, bo nawet nie wymieniliśmy się telefonami. Ale on zdobył mój numer i zadzwonił do mnie po jakimś tygodniu. Na pierwszym spotkaniu powiedział, że ma dwójkę dzieci: Asia miała 12 lat, Bartek 15. Ich matka zajmowała się głównie robieniem kariery, była prezesem dużej firmy, miała nowego mężczyznę. Chyba nigdy dzieci nie były dla niej ważne. Kupuje im drogie prezenty i zabiera na egzotyczne wycieczki, ale czasami przez miesiąc nie znajdzie czasu, żeby je zabrać do siebie. Kiedyś one ciągle na nią czekały. Ich mama była najmądrzejsza i najpiękniejsza.
Postanowiliśmy po ponad roku znajomości, że pobierzemy się i zamieszkam z nimi. Kochaliśmy się ze Zbigniewem i chcieliśmy być rodziną. Dzieci zareagowały buntem. Nie chciały przyjść na ślub. W końcu ojciec im kategorycznie nakazał, ale cały czas były nadmuchane. Wiem, że swoją zasługę w tym miała ich matka, to ona im mówiła, że jestem z ich ojcem dla jego majątku. Pamiętam moment, kiedy Bartek mi to wykrzyczał. Płakałam. Przez chwilę myślałam, że nie posklejamy tej rodziny. Byłam zmęczona, zagubiona i zupełnie bezradna.
Anię, moją córkę traktowały jak powietrze. Nawet jeśli nasze stosunki zaczynały przypominać normalną rodzinę, wystarczał pobyt u ich matki i wszystko się waliło. Nie wiem, dlaczego ta kobieta nam to robiła. W końcu powiedziałam, że mam tego dość, że już dłużej nie wytrzymam. Zbigniew postanowił porozmawiać ze swoją byłą żoną. I coś do niej dotarło.
Widać było różnicę w wychowaniu, Ania zawsze jest poukładaną dziewczynką, dobrze się uczy. Wie, że po obiedzie jest chwila na odpoczynek, potem trzeba odrobić lekcje i w końcu można spokojnie iść się bawić. Bartek z Aśką robili co chcieli. Widać było, że nikt nie ma dla tych dzieci czasu. Ja miałam i one to w końcu doceniły. Ich zaufanie i serca zdobywałam powoli. Małymi kroczkami i małymi rozmowami. Zobaczyły, że z dorosłymi można rozmawiać, że mogą zrozumieć nastolatki i nie są wrogami. Kiedy coś złego się działo Ania natychmiast leciała do mnie, dziś cała trójka leci. Czasami mówią jeden przez drugiego. Kocham je wszystkie. Staramy się z mężem traktować je jednakowo. I to jest właśnie najtrudniejsze, bo moja córka zawsze będzie moim oczkiem w głowie i nie ma co się oszukiwać, że jest inaczej. I tylko tak trzeba zorganizować życie w naszym domu, żeby żadne dziecko nie było pokrzywdzone, nie poczuło się odrzucone albo niekochane.
Jowita (35 lat, ekonomistka z Warszawy):
— Wiele razy wyobrażałam sobie, jaką cudowną parą bylibyśmy, gdyby nie było w naszym życiu Julki, córki dziś już mojego męża. Znaliśmy się od lat, razem pracowaliśmy. Marek jest 6 lat starszy ode mnie. Kiedy przyszłam do firmy, miał żonę, pamiętam jak się cieszył, kiedy urodziła mu się córeczka. Potem już tylko widziałam, że gaśnie. I gruchnęła wiadomość, że się rozwodzi.
Chyba po roku od tego zdarzenia coś zaiskrzyło. Zaczęliśmy się spotykać. I ciągle słyszałam Jula to, Julka tamto. Miałam wrażenie, że na randkach są nie dwie, a trzy osoby — my i mała Julka. Nie mogliśmy pojechać na weekend nad morze, bo on w sobotę zabiera do siebie Julkę, narty odwołał, bo Julka się rozchorowała, a jej matka nie mogła pójść na zwolnienie, więc urlop spędził z Julką. Najgorsze było jednak to, że praktycznie cały tydzień mieszkaliśmy razem, ale musiałam zniknąć w piątek wieczorem, bo on zabierał z przedszkola córkę, która zostawała u niego na sobotę. Czułam się strasznie samotna, zepchnięta na dalszy plan, nieważna. Nienawidziłam weekendów. Byłam młoda i zupełnie nie gotowa na dziecko, tym bardziej nie swoje. To cud, że się wtedy nie rozstaliśmy.
Postanowiliśmy, że w końcu mała mnie pozna. Nie przytulaliśmy się, nie całowaliśmy. Byłam jakąś ciocią, na którą nie zwracała uwagi. Wszystko zmieniło się, kiedy Julce urodził się brat. Mała miała wtedy 6 lat i bardzo to przeżyła, moczyła się w nocy. Marek postanowił, że więcej czasu poświęci córce. Zadecydowaliśmy, że na ten czas wprowadzi się do nas. Pamiętam, jak Julka usiadła mi na kolanach i przytuliła się do mnie. I chyba wtedy zeszła ze mnie ta cała złość, że ta mała dziewczynka zabiera mi mojego ukochanego mężczyznę. Ona potrzebowała uwagi i czułości. Wystarczyło z nią rozmawiać i ją przytulić. Kiedy skaleczyła palec, przybiegała do mnie. A ja topniałam.
Nie wiadomo kiedy Julka zadomowiła się u nas. Marek ustalił ze swoją żoną, że na razie zamieszka z nami. I tak jest już od 2 lat. Jest słodka i bystra. Kocham ją jak własne dziecko. Nie wyobrażam sobie, żeby się wyprowadziła od nas. Planujemy wspólne dziecko. Nie chcemy jednak, żeby Julka znowu przeszła jakiś kryzys. Postanowiliśmy poradzić się psychologa, żeby nie popełnić błędów, bo ona ma już i tak dość skomplikowaną sytuację.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze