Lata temu wybrałam się na wakacje z parą znajomych. Zarówno ja, jak i koleżanka przeżyłyśmy prawdziwy szok, patrząc wzajemnie na swoje kosmetyczki – moją, wypchaną specyfikami na każdą okazję i jej, która mieściła 4 rzeczy: pastę, szczoteczkę do zębów, mydło oraz krem do twarzy i ciała.
Nigdy nie byłam zwolenniczką minimalizmu w pielęgnacji, a kremy tzw. „rodzinne”, czyli i na nagniotki, i na suche łokcie, i na tłuste policzki, uważam za grubą przesadę. A jednak spróbowałam kremu opisywanego jako Skin Cream, a nie Face Cream. I mam mieszane uczucia.
Zacznijmy od opakowania, które w tym przypadku jest jak żywcem przeniesione z początku lat 90tych. Plastikowe, w środku zabezpieczenie w formie sreberka (które zresztą trudno usunąć). Jest to jednak słoik, płaski, umożliwiający wydobycie kremu do końca, co z pewnością przemówi do wielu potencjalnych nabywców.
Krem jest biały, ma przyjemną konsystencję – lekką, nie nazbyt tłustą. Łatwo się rozprowadza. Niestety, jest bardzo silnie perfumowany – zapach jest ostry, kwiatowy, kręcący w nosie, trudny do zniesienia. Dla mnie krem do twarzy, jeśli już pachnie, może mieć lekki, delikatny zapach, a nie coś, co kojarzę raczej z płynem do zmywania podłóg. Jego główne składniki aktywne to aloes, wiśnia (Withania somnifera) i indyjskie drzewo kino (Pterocarpus marsupium).
Przemogłam się jednak i używałam tego kremu na twarz – rano i wieczorem. Kiedy już wywietrzeje zapach, można zauważyć, że krem bardzo dobrze nawilża i łagodzi ewentualne podrażnienia. Nie wchłania się natychmiast, ale nie zostawia też warstewki na skórze. Jednak z uwagi na to, że nie ma żadnych filtrów, trzeba go na dzień łączyć z kremem w nie wyposażonym – i tutaj sprawdza się nieźle, o ile nałożyć go odpowiednio wcześniej.
Kłopot pojawił się jednak, kiedy postanowiłam zrobić makijaż. Niestety, współpraca kremu z podkładem (płynnym, Chanel Lift Lumiere SPF 15) jest co najmniej niezadowalająca. Krem sprawia, że podkład źle się rozprowadza, tępi się na skórze, zostawia smugi. Wiem, że nie jest to wina podkładu, bo używam go od jakiegoś czasu i w połączeniu z innymi kremami radził sobie świetnie.
Krótko mówiąc – krem Himalaya Herbals nie jest specyfikiem uniwersalnym. Można go potraktować jako krem do ciała do zapakowania na podróż (opakowanie 50 ml to zawsze mniej niż np. 200 ml) i awaryjny krem do twarzy na noc. Jednak nie nadaje się pod makijaż, nie położyłabym go też pod oczy z uwagi na ostry zapach. Dobrze nawilża i odżywia skórę i to muszę przyznać. Gdyby był pozbawiony zapachu – ocena byłaby wyższa.
Krem opisywany jest jako produkt ajurwedyczny, hipoalergiczny, nie zawierający szkodliwych składników. Na opakowaniu brak dokładnego składu, ale wymienione są inne niż opisane powyżej składniki: Aqua, Liquid paraffin, Glycerin, Cetyl alcohol, Cetearyl octanoate, Glyceryl stearate SE, Cetearyl alcohol, Triethanolamine, Glyceryl stearate, PEG-100 stearate, Carbomer, Phenoxyethanol, Fragrance, Methyl paraben, Propyl paraben, BHT, Sodium EDTA.
Do kupienia w drogeriach, w aptekach i w sklepie internetowym: http://himalayaherbals.pl/
Producent | Himalaya Herbals |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Kremy na dzień i na noc |
Przybliżona cena | 5.00 PLN |