Bulimia sportowa
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuLekarze ostrzegają: zwłaszcza wśród młodych ludzi coraz częściej spotykana jest bulimia sportowa. Chorzy zmuszają się do wyczerpujących ćwiczeń fizycznych, aby zmniejszyć poczucie winy spowodowane jedzeniem. Obsesyjnie liczą kalorie, komponują „zdrowe posiłki”, stosują odżywki, czasem anaboliki. Jeśli przesadzą, mogą umrzeć.
Robert (29 lat, kolarz z Krakowa):
— Nie potrafię sobie przypomnieć, w którym dokładnie momencie okazało się, że nie kontroluję już tego, co się ze mną dzieje. Kiedy zmieniłem się w uzależnionego od sportu typa z obsesją na punkcie jedzenia.
Być może zaczęło się od diety. Zacząłem interesować się dietetyką już w liceum, jakoś pod koniec. Jakiś sport trenowałem od zawsze, mój ojciec jest trenerem narciarstwa i tenisa, potrzebę ruchu miałem we krwi. Przez lata próbowałem różnych dyscyplin, ostatecznie zostałem przy rowerze. Zacząłem treningi, jednocześnie całkowicie zmieniając swój sposób żywienia. Mieszkałem jeszcze wtedy z rodzicami, więc przestałem jeść to, co gotowała mama. Ugotowane przez nią posiłki przestały mi smakować, choć jest świetną kucharką. Uznałem jednak, że nie ma w nich odpowiednich proporcji między ilością białka i węglowodanów. Gotowałem sobie sam wysokobiałkowe posiłki, z politowaniem patrząc na moją rodzinę, trującą się węglowodanowymi, słodkimi posiłkami mamy.
Później odkryłem odżywki. Po kilku miesiącach szukania w sieci, porównywania ofert, wypytywania różnych ekspertów od odżywiania i sportu, miałem już skomponowane odpowiednie menu. Brałem tabletki i odżywki na wszystko: na stawy, na wytrzymałość…
I zacząłem nad sobą tracić kontrolę. Całe dnie poświęcałem na treningi, gotowanie, odpoczywanie. Obsesyjnie zacząłem mierzyć obwód swoich mięśni, ilość tkanki tłuszczowej. Wagę kontrolowałem dwa razy dziennie. Sam nawet nie wiem, do czego dążyłem, ale ciągle czułem, że jeszcze nie osiągnąłem tego, co chciałem.
Pierwszy raz pomyślałem, że coś ze mną nie tak, kiedy poszedłem na trening podczas choroby. Miałem anginę, gorączkę, a mimo to wsiadłem na rower, bo musiałem przecież wyjeździć swoje codzienne godziny. Uświadomiłem sobie, że od wielu miesięcy nie wychodzę nigdzie wieczorami z domu, bo gdzie miałbym iść i co robić? Nie piłem przecież alkoholu, bo to szkodzi zdrowiu, nie chodziłem do żadnych klubów, bo tam zazwyczaj śmierdziało papierosami, co też mi szkodziło i obniżało wytrzymałość, poza tym przecież musiałem się koniecznie wysypiać… nie wspomnę, że nie miałem dziewczyny. Nie miałem czasu na dziewczynę, musiałem trenować.
I choć dobrze wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak, nie zmieniłem niczego. Nie mogłem. Musiałem dbać o swoje mięśnie, o swoje wyniki. Dopiero kiedy podczas szczególnie forsownego treningu straciłem przytomność i trafiłem do szpitala, zrozumiałem, że prawie się zabiłem. Wyniki badań były przerażające. Wyczerpałem się do cna, bo przestałem normalnie jeść, szpikowałem się chemią i nie dawałem mojemu ciału odpocząć… Lekarz powiedział, że powinienem się cieszyć, że ciało dało mi znać odpowiednio wcześnie, że ma dość. Gdyby nie ten wewnętrzny hamulec, mogłem umrzeć.
Skierowano mnie do psychiatry, a ten zdiagnozował u mnie bulimię sportową. To nowa choroba, znak naszych czasów. Wielu ludzi takich jak ja, chorych na bulimię sportową, kończy zawałem serca, nawet w młodym wieku.
Rozpocząłem spotkania z psychologiem, który miał mi pomóc dotrzeć do źródła mojej choroby. Dość szybko okazało się, że bardzo chciałem być taki, jak mój ojciec: wysportowany. Chciałem, żeby mnie pokochał, zaakceptował, żeby zobaczył, jaki jestem silny, wytrzymały i wspaniały. Mój ojciec jest bardzo surowym człowiekiem i nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek powiedział mi, że mnie kocha albo że coś zrobiłem dobrze. Całe życie mnie krytykował i zmuszał do większego wysiłku. Wiem, że pewnie chciał dobrze…
Dziś jeżdżę na rowerze, ale najczęściej z moim synkiem w foteliku z tyłu i z żoną obok. Jeździmy po lesie w niedzielę. Dbam o siebie, ale bez szaleństw. Cieszę się, że mi się udało nie zapłacić wysokiej ceny za moją chorobę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze