Nietypowe uzależnienia
SYLWIA KOWALSKA • dawno temuMożna uzależnić się od alkoholu, narkotyków, leków, pracy... Istnieją jednak nietypowe uzależnienia. I te także powinno się leczyć. Uzależnienie może przydarzyć się każdemu. Ważne, by w porę zdać sobie z niego sprawę, przyznać do utraty kontroli. To trudne, bo często wypieramy myśl, że ktoś lub coś może nami rządzić. Przyjrzyjmy się bohaterom reportażu, którzy borykają się z niecodziennymi uzależnieniami.
Aldona (30 lat, urzędniczka z Poznania, uzależniona od miłości):
— Sądziłam, że można uzależnić się tylko od złych rzeczy: alkoholu, narkotyków, hazardu. Ale od miłości… Nie, dla mnie to było nie do przyjęcia. Sądziłam, że po prostu potrafię kochać tak bardzo, tak oddanie, tak bezgranicznie i nie widziałam w tym nic złego. Do czasu…
Roberta poznałam przez internet. Po kilku spotkaniach narodziły się pierwsze uczucia. Obustronne. Po niecałym miesiącu od pierwszego spotkania byliśmy już oficjalną parą. Po dwóch miesiącach poprosił, abym z nim zamieszkała. Byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Kochałam i byłam kochana. Czegoż potrzeba więcej? Kontroli, bycia dostępnym 24 godziny na dobę, wiecznego wyznawania miłości. Takie miałam oczekiwania względem Roberta. Zaczęły się coraz częstsze kłótnie. Bo kto chciałby żyć w miłosnej klatce dla ptaków. Ale wtedy wydawało mi się, że tak właśnie musi wyglądać miłość. Po trzech miesiącach wspólnego mieszkania zauważyłam, że uczucie zakochania stało się dla mnie ważniejsze niż osoba, którą kocham. Żądałam od Roberta wiele, ale i sama poświęciłam bardzo dużo. Zrezygnowałam z kilku najwartościowszych przyjaźni, ograniczyłam kontakt z moją rodziną. Wszystko, by być tylko i wyłącznie z Robertem. A kiedy on się buntował, sądziłam że kocham za mało i dlatego jego uczucie słabnie. I tak powstało błędne koło.
W końcu Robert nie wytrzymał psychicznie i zostawił mnie. Kiedy wyszedł dając mi czas na spakowanie, runął mi cały świat. Błagałam go, by mnie nie zostawiał. Jednak pozostał bezlitosny.
Mijał czas mojej samotności, a ja się pogrążałam coraz mocniej. Nie jadłam, nie spałam, nie chodziłam do pracy. Dopiero gdy zabrała mnie karetka, w szpitalu okazało się, że muszą przetransportować mnie do zakładu dla psychicznie i nerwowo chorych. Tam zdefiniowano mój problem – uzależnienia od miłości. Mój lekarz przestrzegał, że jeśli nie będę się leczyć, to w momencie każdego kolejnego zakochania będę w pełni przekonana, że spotkałam Tę osobę, na którą czekałam całe swoje życie i że zostanę z nią już na zawsze. Że moje każde zakochanie przy pierwszych objawach zmniejszenia intensywności przejdzie w gwałtowne i dramatyczne załamanie i rozczarowanie miłosne. Tłumaczył, że to prowadzi do obniżonej samooceny, zaburzeń relacji społecznych i utrudnień w karierze zawodowej. Gdy go słuchałam, wiedziałam, że mówi właśnie o mnie. Nie chciałam tak dalej żyć.
Dziś mija pół roku od pójścia na pierwszą terapię. Czy jest ze mną lepiej? Na pewno. Chodzę do pracy. W miarę normalnie funkcjonuję. Chcę wierzyć, że kiedyś spotkam tego jedynego, ale nie chcę być uzależniona.
Daniel (38 lat, weterynarz z Warszawy, uzależniony od obgryzania paznokci):
— Onychofagia — nawykowe obgryzanie paznokci, najczęściej występujące u dzieci oraz młodzieży. Czytałem o tym nawet kiedyś, ale nie przypuszczałem nigdy, że ten problem dotknie mnie samego. I to w życiu dorosłym.
Miałem ponad trzydzieści lat. Dwa rozwody na karku. Nowy, toksyczny związek. Zacząłem zauważać, że coraz częściej obgryzam paznokcie. Niby nic takiego. Mama śmiała się ze mnie, że na stres reaguję jak mały dzieciak. Na początku nikt nie widział w moim nałogu nic niezwykłego ani niepokojącego. Przecież wiadomo, że istnieje zależność między poziomem stresu a obgryzaniem paznokci. Jednak w większości przypadków obgryzanie zanika wraz z upływem czasu. Niestety ja znalazłem się w tych statystycznych kilkunastu procentach osób, które nie potrafią wygrać z nałogiem.
Może niektórym mój problem wydać się błahy, jednak są w sporym błędzie. Ja traktowałam obgryzanie paznokcie, jako kaleczenie dłoni. Jak to się mówi „do pierwszej krwi”. To stał się mój jedyny sposób na radzenie sobie z nerwami. Tylko po takiej totalnej masakrze odczuwałem chwile ukojenia, a to już ocierało się o samookaleczenie.
Oczywistym efektem obgryzania paznokci i skórek stały się brzydkie, nieestetyczne, poranione dłonie. Wstydziłem się, gdy w pracy ludzie przychodzący do mojej kliniki ze swoimi pupilami, z obrzydzeniem patrzyli na moje dłonie. Jednak to nie wszystko. Dostałem silnego zakażenia dróg pokarmowych. Przecież pod paznokciami gromadzi się więcej bakterii nawet niż na muszli klozetowej!
Gdy spotykałem się ze znajomymi, dziewczyną czy nawet z mamą — starałem się ukryć problem, trzymając poranione ręce w kieszeniach lub za plecami. Ale im bardziej to ukrywałem, tym bardziej wszyscy zwracali na moje ręce uwagę.
Mama wyczytała, że mój nałóg można wyleczyć poprzez hipnoterapię. Początkowo nie chciałem o tym słyszeć, lecz teraz mam już dość. Niedługo pierwsza próba mojej terapii. Trzymam poobgryzane do krwi kciuki za swój sukces.
Paulina (20 lat, studentka z Torunia, uzależniona od wyrywania włosów):
— Trichotillomania jest bardzo rzadkim zaburzeniem. Polega na przymusie wyrywania sobie włosów, co prowadzi do zauważalnej utraty dużych ich ilości. Ja zawsze byłam „oryginalna”. Parę miesięcy temu stwierdzono u mnie tę przypadłość.
Nie wiem dlaczego to robiłam. Nie żyłam w stresie większym niż przeciętny student, miałam super faceta, kochającą rodzinkę. A jednak… Któregoś wieczoru siedziałam sama przez telewizorem i oglądałam jakiś wciągający i trzymający w napięciu film. Zwykle miałam nawyk okręcania kosmyków włosów (a mam je długie i bujne) wokół palca. Pod koniec filmu przyłapałam się na tym, że wyrywam sobie włosy i odczuwam z tego powodu wielką ulgę i przyjemność. Sama siebie się wystraszyłam. Ale po kilku dniach zapomniałam o tym kompletnie.
Po mniej więcej tygodniu zaczęłam nagle odczuwać wzrastające napięcie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Jednak wiedziałam świetnie jak sobie z tym poradzić. Wyrywałam włosy i czułam jak napięcie ze mnie schodzi. To było naprawdę cudowne uczucie. Początkowo skrywałam się ze swoim uzależnieniem. Wkrótce mój chłopak przyłapał mnie na tym w trakcie seansu w kinie. Po pewnym czasie moje łyse plamy na głowie zwracały uwagę wszystkich. Moi rodzice, siostra, chłopak byli przerażeni, bo nie spotkali się nigdy z czymś takim. Sąsiedzi pytali się rodziców czy jestem na coś chora. Myśleli, że mam raka i włosy wypadają mi po chemioterapii. Ale ja nie potrafiłam już i nie chciałam przestać.
Gdy łysina zaczęła mnie oszpecać, przerzuciłam się na rzęsy i brwi. Potem na włosy łonowe. Oczywiście wszyscy namawiali mnie na leczenie, ale ja twierdziłam, że mam nad tym kontrolę, że przestanę, kiedy będę chciała. Było mi z tym dobrze, potrzebowałam tego.
Mój chłopak pewnego dnia wziął mnie na wycieczkę rowerową i postawił przed prostym wyborem – albo on, albo moje chore uzależnienie. Obraziłam się na niego i wróciłam do domu. Nie odzywał się do mnie przed 2 miesiące. Jednak bez niego też nie potrafiłam żyć. Zgłosiłam się do lekarza. Dziś nie wyrywam już sobie włosów. Jednak cały czas się leczę. Włosy zaczęły odrastać. Miejmy nadzieję, że już nigdy nie wróci mi chęć na wyrywanie. Choć czasem, przy rozczesywaniu splątanych włosów czuję dziwny niepokój…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze