Cudowna oferta
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuTu najlepszy bank w Polsce, chcielibyśmy przedstawić świetną ofertę – słyszę w słuchawce głos automatu. Tymczasem dzwoni komórka. Odbieram - dzień dobry nazywam się Namolny Akwizytor i chcę przedstawić pani ofertę zakupu najwygodniejszych stringów. Oferta została dobrana dla pani i można z niej skorzystać dzisiaj otrzymując specjalny rabat 2%. Czyż mogę zlecić przesyłkę? Zaglądam do maila - skąd biorą się te śmieci nawet na mojej służbowej skrzynce? Kto dał wam prawo do marnowania mojego czasu?
Jest piątkowe popołudnie, dzwoni telefon stacjonarny. To pewnie mama – myślę i podbiegam do telefonu. Dzień dobry tu najlepszy bank w Polsce, chcielibyśmy przedstawić państwu świetną ofertę – słyszę w słuchawce głos automatu. Zła, że dałam się nabrać, rzucam słuchawką. Tymczasem dzwoni komórka. Co prawda numer nie wyświetla się, ale kto może mnie niepokoić na początku weekendu, tylko Aśka. Ona ma zastrzeżony numer. Pewnie chce się spotkać. Odbieram i słyszę — dzień dobry nazywam się Namolny Akwizytor i chcę przedstawić pani cudowną ofertę zakupu najwygodniejszych stringów. Oferta została dobrana specjalnie do pani oczekiwań i można z niej skorzystać tylko dzisiaj otrzymując specjalny rabat w wysokości 2%. Czyż mogę od razu zlecić przesyłkę dla pani?
Zaglądam do Internetu w poszukiwaniu informacji o wieczornym seansie filmowym. Przy okazji sprawdzam skrzynkę e-mailową. Zanim wśród kilkudziesięciu maili z ofertami zakupu garnków, kołder, spinaczy do bielizny, ramek do zdjęć i preparatów na pchły odnajdę e-mail od koleżanki, mijają długie minuty. Skąd do czorta biorą się te śmieci nawet na mojej służbowej skrzynce, pilnie strzeżonej przez informatyków przed spamem? Ludzie — mam ochotę krzyczeć – kto dał wam prawo do marnowania mojego czasu? Kasowanie tych śmieci to żmudna praca, a ja wolałabym ten czas spożytkować na przykład na drinka.
Umawiam się w końcu z koleżanką na kawę. U niej w domu. Przyszło jeszcze kilka kobiet w naszym wieku. Rozsiadłyśmy się wygodnie na fotelach, sofie i podłodze a Aśka rozpoczęła spotkanie. Fajnie, że tyle was wpadło – pokażę wam coś wspaniałego – powiedziała i zademonstrowała obcisłe body w kolorze ciała opinające jej wielkie piersi. Też możecie to kupić, zaraz rozdam wam ulotki z niesamowitą ofertą. No tak, szkoda byłoby zmarnować taką okazję i niczego nie sprzedać — mruczę pod nosem, bo zaczynam się powoli przyzwyczajać, że połowa moich znajomych wykorzystuje spotkania towarzyskie do sprzedania czegokolwiek.
Żyjemy po to, by kupować i sprzedawać. Tak, tak, to nie żart. Człowiek, który niczego nie kupuje, nie istnieje w głównym nurcie życia. Naszą wartość określa siła nabywcza naszego portfela. Jeżeli mieszkamy w dużym mieście, mamy 25–45 lat i wykształcenie powyżej zawodowego, będą się o kontakt z nami ubiegały banki, ubezpieczyciele, deweloperzy, sieci handlowe i wszystkie firmy uznające, że nadajemy się na nabywców wycieczek, wycieraczek i perfum. Jeżeli jesteśmy starsi lub młodsi, nie mamy pracy i wykształcenia będą się o nas starać para banki, pośrednicy kredytowi i sprzedawcy pościeli z wielbłąda. Jeżeli jesteśmy singlem, zapukają do nas serwisy randkowe, a gdy wyciągniemy kopyta, o nasze ciało powalczą zakłady pogrzebowe.
Już w chwili poczęcia stajemy się obiektem pożądania dla wszelkich handlowców. Jeszcze w łonie matki, choć nieświadomie, ale już konsumujemy – witaminy, woda mineralna, zdrowa żywności stworzona specjalnie dla kobiet w ciąży, to spory segment rynku. Nie inaczej jest z niemowlętami, które zaraz po urodzeniu otrzymują od producentów prezencik z próbkami – lepami. W zamian za wypełnienie ankiety można dostać krem, smoczek i butelkę wody i stać się na długo elementem grupy docelowej. W końcu żaden dzieciak w naszych czasach nie może się wychowywać bez kleików, kaszek, pieluszek, kremów do pupy, kremów do buzi, bawełnianych ubranek, grających nocników i edukacyjnych mat. Dzieci, które tego nie mają, to dzieci złych rodziców. Starszaki same zaczynają upominać się o zakupienie im najbardziej potrzebnych gadżetów. To, że są im potrzebne, wiedzą z reklamy oczywiście, choć to niekoniecznie reklama oczywista. Dzieciaki atakowane są pomocami naukowymi z konkretnymi markami, naklejkami „dzielny pacjent”, balonikami na festynach i maskotkami u dentysty. Nawet się nie obejrzą, a już lubią konkretne marki.
Młodzież łaknie przedmiotów jak ryba wody. Jeszcze więcej, jeszcze drożej, jeszcze częściej. Konsumuje z radością i rozmachem, nauczona w dzieciństwie, że świat bez rzeczy nie istnieje. Nastolatek w zbroi z trendy brandów czuje się kimś ważnym. A kiedy już taka wyjątkowa jednostka wyedukuje się na markowej uczelni, czytając markowe podręczniki, zaludnia szeregi młodych handlowców, którzy w open spejsie, ze słuchawkami na uszach sprzedają wszystko wszystkim. Jeszcze więcej i jeszcze szybciej. Co roku taki pracownik notuje większy obrót, przynosi firmie więcej pieniędzy. Co roku dostaje w nagrodę wyższy plan sprzedaży i wyższą premię. I pracuje coraz więcej i więcej wydaje. Aż w końcu się tym zmęczy. Ale będzie już za późno na zmiany.
Żyjemy w świecie, w którym brakuje czasu na zastanowienie się, czy jakaś rzecz jest nam potrzebna. Korzystamy z cudownych ofert, które atakują nas w każdym miejscu i o każdej porze.
Kiedyś te oferty zjedzą do końca nasz czas i nas samych. Chyba, że się opamiętamy w tym kołowrotku wiecznych zakupów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze