Miejscowi wariaci
BARBARA KAŹMIERCZAK • dawno temuWzbudzają lęk. Mówimy: pomyleńcy, czubki, freaki, brakuje im piątej klepki. Każde miasto, szczególnie większe, ma swojego „wariata dyżurnego”. Ubarwia on pejzaż miejski swoim niecodziennym zachowaniem, ubraniami lub ich brakiem, tym, co mówi albo gdzie się znajduje. W Polsce w 2007 roku 1,5 mln ludzi trafiło do szpitali psychiatrycznych, o 900 tys. więcej niż w 1990 roku.
Wzbudzają lęk. Boimy się ich reakcji. Mówimy o nich: pomyleńcy, wariaci, czubki, szaleńcy, freaki, pozytywnie zakręceni, brakuje im piątej klepki. Każde miasto, szczególnie większe, ma swojego „wariata dyżurnego”. Ubarwia on pejzaż miejski swoim niecodziennym zachowaniem, ubraniami lub ich brakiem, tym, co mówi albo gdzie się znajduje. W Polsce w 2007 roku 1,5 mln ludzi trafiło do szpitali psychiatrycznych, o 900 tys. więcej niż w 1990 roku.
Do schorzeń psychicznych lekarze zaliczają psychozy, zaburzenia afektywne i osobowości, ale również uzależnienia (alkoholizm, zakupoholizm itp.), zaburzenia odżywiania (bulimia), choroby psychosomatyczne i związane z seksualnością jak np. fetyszyzm czy przedwczesny wytrysk. Widać temat jest bardzo szeroki i zróżnicowany, ale najgorsze jest to, że narasta.
Każde miasto, szczególnie większe, ma swojego „wariata dyżurnego”. Ubarwia on pejzaż miejski swoimi niecodziennymi zachowaniami, ubraniami lub ich brakiem, tym, co mówi albo gdzie się znajduje.
Jeśli chodzi o moją miejscowość, na stałe w jej historię wpisał się pan Anioł. Był nim starszy mężczyzna z obręczą siwych kręconych włosów i łysiną na środku głowy. Widywany najczęściej latem, ubrany w pieluchę. Na plecy czasem narzucał kilka białych worków foliowych, których pęk ciasno związanych również nosił jak torebkę. Ze względu na brak innego okrycia i silne nasłonecznienie zawsze był bardzo opalony, co kontrastowało z jego jasnym „strojem wyjściowym”. Nigdy nic nie mówił, zastygał w jednej pozycji nieraz parę godzin. I tu rodził się główny kłopot, ponieważ do swojej kontemplacji zawsze wybierał wystawy przed eleganckimi butikami, drogeriami i jubilerami. Przez personel tych sklepów z pewnością nie był lubiany. Plotka głosiła, że kiedyś był lekarzem, którego do takiego stanu doprowadziła śmierć ukochanej żony. Romantyczne.
Ten pan – być może chory na schizofrenię – mógł błąkać się po ulicach, gdyż obiektywnie nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Wystawiony na pośmiewisko, chory człowiek właściwie nie miał szans na zmianę swojej sytuacji, ponieważ najwidoczniej nie było nikogo, kto mógłby zaprowadzić go na leczenie.
Bywa gorzej. Jechałam kiedyś przepełnionym autobusem, w środku dnia, by odwiedzić rodzinę. Nagle usłyszałam krzyki. Odwróciłam się i zobaczyłam staruszkę, która dosłownie wrzeszczała na młodą kobietę udającą, że to nie do niej. Staruszka obrzucała ją najgorszymi inwektywami, znała więcej wulgaryzmów niż robotnicy na budowie. Oprócz jej krzyków było słychać jedynie silnik pojazdu. Zdawało się, że nikt nie był zainteresowany całym zajściem, wszyscy uporczywie próbowali dojrzeć coś za oknem, łącznie z lżoną kobietą. Wytłumaczono mi potem, że była to właśnie miejscowa schizofreniczka, która czasem w ten sposób zaznacza swoją obecność, przy czym osoby, które wybiera są absolutnie przypadkowe, czasem za nimi nawet wysiada i odprowadza aż pod dom.
Ta pani również nie stanowiła zagrożenia dla życia swojego lub czyjegoś, bo jak mówią przepisy; tylko takie można zamknąć w szpitalu psychiatrycznym i poddać leczeniu bez ich, bądź krewnych zgody. Widok pana w pampersach wzbudza politowanie, pani która obrzuca obelgami zaniepokojenie, a prześladowcy? To historia prawdziwa, choć wygląda jak scenariusz thrillera. Przytrafiła się bliskiej mi osobie.
Dzwonek do drzwi. Kto to może być, bo niezapowiedziane wizyty zdarzają się w tym domu bardzo rzadko. Okazuje się, że ów gość to znany jedynie z widzenia mężczyzna około 30. Nie czeka na jakikolwiek ruch, przedstawia się i zalewa potokiem słów, nieskładnych zdań oderwanych od kontekstu, z mnóstwem dygresji. Unika kontaktu wzrokowego, nerwowo przeskakuje z tematu na temat, trudno go zrozumieć, a jeszcze bardziej jego intencje. W tę dziwną rozmowę wplata szokujące fakty w rodzaju: godzin jej planu zajęć, rejestracji, koloru i marki samochodu, o czym ostatnio rozmawiała w autobusie ze swoimi znajomymi i w co była wtedy ubrana. Niepokój wzrasta. Trzeba jakoś wybrnąć z tej sytuacji, najlepiej pozbyć się natręta, dlatego dźwięk SMS-a dobiegający z kieszeni była dla mojej znajomej wybawcą. Skłamała, że to wiadomość od chłopaka. Mężczyzna z powątpiewającym uśmiechem stwierdził, że jeśli takowy jest, to od niedawna, bo nikogo takiego przy niej nie zauważył…
Pan przyszedł jeszcze kilka razy. Okazało się, że to również schizofrenik, tylko że o nieco niepokojących skłonnościach. Mieszkał sam, o jego rodzinie nikt dawno nie słyszał, więc żeby mógł zostać skierowany na leczenie, najpierw musiałby np. uprowadzić, pobić lub poćwiartować moją znajomą. Wtedy ktoś by się nim zainteresował.
Niebezpieczna luka w przepisach? Jedno jest pewne, ktoś powinien się zająć tymi samotnymi i chorymi ludźmi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze