Chore na ciążę
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuNiektóre do ostatniego dnia ciężko pracują. Inne przy pierwszej okazji uciekają na zwolnienie lekarskie i przez osiem miesięcy chodzą po galeriach handlowych, szukając śpioszków. Jest też grupa tych, które naprawdę muszą skorzystać z L4. O kim mowa? O kobietach w ciąży. Dla każdej priorytetem jest zdrowie dziecka i własne, a dla każdego pracodawcy – sprawnie wykonywane obowiązki i zysk firmy. Czy da się to pogodzić?
Większość pracodawców patrzy z niechęcią na kandydatki do pracy w okolicach trzydziestki – wolą czasem zatrudnić kogoś słabszego merytorycznie, ale obdarzonego jedną niepodważalną zaletą: brakiem ryzyka bycia w stanie błogosławionym. Mówiąc wprost: mężczyzn. Kobieta po 50. też jest podejrzana – może przecież chcieć opiekować się wnukami… Na takie podejście do sprawy oburza się Martyna, 27-latka z Łodzi:
— Kiedy poszłam na szóstą z rzędu rozmowę kwalifikacyjną, usłyszałam to samo zadane wprost pytanie: czy zamierzam w ciągu trzech następnych lat zajść w ciążę? Dobrze wiem, że to wbrew prawu – o takie sprawy pytać nie wolno. Wcześniej odpowiadałam, że nie wiem, albo, że się nad tym zastanawiam. I jakoś pracy nie dostawałam. Tym razem spokojnie odpowiedziałam, że jestem bezpłodna. Pan przeprowadzający rozmowę wyraził zadowolenie (kretyn!). Zaczynam od lutego.
Jeśli zajdę w ciążę, powiem, że to niewyjaśniony cud.
Dlaczego pracodawcy boją się kobiet w ciąży?
Większość z nich wie, że w Polsce bardzo łatwo dostać L4 od ginekologa, nawet jeśli przyszła matka jest zdrowa, bo może „chce odpocząć” albo „pragnie nacieszyć się oczekiwaniem”. Ania z Gdańska, choć czuła się dobrze przez całą ciążę, poszła na zwolnienie. Ginekolog uwierzył, że atmosfera biurowa jest dla niej źródłem wielkiego stresu, co negatywnie wpływa na dziecko:
— Stwierdziłam, że wolne mi się należy. Jestem dobrym pracownikiem od sześciu lat, więc postanowiłam odpocząć. Nie mam żadnych głupich wyrzutów sumienia. Poszukali kogoś na zastępstwo, przeszkolili i tyle. Firma od tego nie upadnie.
A jak to wygląda od strony pracodawcy? Katarzyna, która prowadzi małą firmę w Białymstoku, mówi:
— Może w jakiejś wielkiej fabryce brak jednej osoby nie dezorganizuje pracy. Ja mam siedmioro pracowników – kiedy nagle trzy dziewczyny poszły na macierzyński, stanęłam na skraju bankructwa. Oprócz dodatkowych wydatków, straciłam masę czasu na szkolenie nowych osób. Teraz pięć razy się zastanowię, zanim zatrudnię młodą kobietę.
Przez – tak to chyba trzeba nazwać – oszustki na L4 najwięcej tracą uczciwe młode matki. Agnieszka z Warszawy straciła pierwszą ciążę. Gdy kolejny raz zobaczyła na teście dwie kreski, natychmiast zapisała się do ginekologa. Ten powiedział, że aż do porodu będzie musiała leżeć. Jej pracodawca jednak specjalnie się tym nie przejął:
— Dzwonili do mnie z firmy kilka razy dziennie, chcieli, żebym przyjeżdżała oglądać jakieś faktury. Nie mogłam, to przyjeżdżali do domu – a dla mnie, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, nawet podejście do drzwi było wysiłkiem. Szef jednak twierdził, że symuluję i jestem wygodnicka, bo ciąża to nie choroba. I że my, kobiety, korzystamy z każdej okazji, by uciec z pracy. Właściwie mu się nie dziwię – większość dziewczyn z naszej firmy tak zrobiło, więc ciężko byłoby uwierzyć, że akurat ja jestem uczciwa.
Ale po macierzyńskim do tej pracy nie wrócę. Za kilka lat chcę mieć drugie dziecko. Poszukam firmy, gdzie ciąża nie jest traktowana ani jak katastrofa, ani jak pretekst do nicnierobienia. Może takie istnieją?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze