Jak zniszczyć coś pięknego? Wystarczy pokochać i ogłosić tę miłość światu
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWeźmy takich świeżo zakochanych. Ledwo zbudują bliskość, a już pędzą z tym do ludzi, nieświadomi tego, że nic tak nie irytuje jak cudze szczęście. Bez przerwy się obściskują, mówiąc co już zrobili, a co jeszcze zrobią. Godzina takiego spotkania wystarczy, bym dostał alergii na miłość i pragnął, by kopano mnie w głowę.
Weźmy takich świeżo zakochanych. Ledwo zbudują bliskość, a już pędzą z tym do ludzi, nieświadomi tego, że nic tak nie irytuje jak cudze szczęście. Bez przerwy się obściskują, mówiąc co już zrobili, a co jeszcze zrobią. Godzina takiego spotkania wystarczy, bym dostał alergii na miłość i pragnął, by kopano mnie w głowę.
Któż jest bardziej nieznośny od człowieka odnoszącego sukcesy w pracy, którą, na domiar złego uwielbia? Przywykliśmy sądzić, że praca jest czymś wstrętnym i uprawiamy żałosny kult piąteczku. Gdy ktoś opowiada jak świetnie mu idzie w robocie i jak ją uwielbia, nawet ja mam ochotę wepchać mu w gardło plik wizytówek.
Sam nienawidzę swojej pracy prawie tak samo jak bycia zakochanym. Posiadam inną miłość, którą czynnik ludzki uczynił niemal niemożliwą. Jest to afekt względem kotów. Dodajmy, dotyczy wyłącznie dwojga przedstawicieli tych nikczemnych stworzeń. Los pozostałych jest mi obojętny. Niestety, kochać koty jest coraz trudniej.
Największą zmorą człowieka takiego jak ja, który po prostu lubi koty i cieszy się ich towarzystwem są zawodowi kociarze – osobnicy w paranoiczny sposób rozmiłowani w tych samolubnych zwierzętach. Najłagodniejszą formą kociarza jest jego postać sieciowa, wyrażająca się w palącej potrzebie zapełniania portali społecznościowych fotografiami i filmami na których są, a jakże – koty.
Na pewno wiecie, o co mi chodzi. O kotki, kocięta i słodziutkie kociaczki łypiące wielkimi oczyma z każdego zakątka sieci. Ich wyjątkowe nagromadzenie owocuje nieznośnym stężeniem słodyczy – jakby wpakować komuś w usta chochlę lukru. Wystarczy kwadrans przeglądania takich wspaniałości, by w każdym człowieku o resztce zdrowych zmysłów rozbudziła się żywiołowa niechęć do wszystkiego co futrzane, mięciutkie i mruczy. Przypuszczam, że większość hycli poczuła powołanie właśnie po takim doświadczeniu.
Rozmowy kociarzy są nieznośne i przykre. Wystarczy, bym w towarzystwie przyznał się do posiadania kota i jestem ugotowany. Muszę wysłuchać opowieści interlokutora o jego wstrząsających podopiecznych. Dowiaduję się, jak mają na imię, skąd się wzięły, co żrą, co cieszy je albo smuci. W rewanżu wypada, bym podzielił się analogicznymi informacjami (odczuwam wówczas delikatne podekscytowanie, za którym idzie zawstydzenie). Jeśli się zagalopuję, nastąpi pouczenie. Kociarz z wprawą starego, wrednego belfra wytłumaczy mi, co robię źle. Karma nie taka. Nieodpowiednie proporcje. Nie dbam o psychikę kota i jego wewnętrzny dobrostan. Tłumaczenie, że moje koty wpieprzają wszystko jak leci i cieszą się doskonałym zdrowiem, zdaje się na nic. Jeszcze się doigram, słyszę. Jestem potworem, bo uważam, że zwierzęta nie są ważniejsze od ludzi.
Osobną, najbardziej nieznośną grupę stanowi kociarz fanatyczny. Kiedyś miał postać staruchy, wybijającej okna w piwnicach przed nadejściem zimy. Teraz wyraźnie odmłodniał i zamiast tłuc szybki, trawi swój czas wypisując długaśne posty o zwierzątkach poszukujących nowych domów:
stary, ślepy i nienawistny Mruczek stracił już nadzieję na kochającą dłoń, która podrapie go za uszkiem.
Coś wspaniałego.
Niekiedy, kociarze fanatyczni potrafią przynieść pomoc, czego sam doświadczyłem. Pod blokiem, na progu zimy znalazłem trzy świeżo narodzone kocięta. Matka poszła się szlajać. Tak długo zastanawiałem się, w jaki sposób im pomóc, że liczba kotów zredukowała się do dwóch. Zabrałem je do domu, gdzie jednak nie mogły zostać. Weterynarz pospieszył z ofertą uśpienia. Jedynym ratunkiem dla kociąt była kotka karmiąca. Tylko skąd taką wziąć? Z pomocą przyszli ludzie zgromadzeni na forum fanatycznych kociarzy. Godzinę później ponura dziewczyna z mnóstwem kolczyków w twarzy zabrała kocięta do przybranej matki. Ocalały, choć nie wiem, czy żyją do dziś i nic mnie to nie obchodzi.
Opowiadając tę historię chcę oddać kociarzom jakąś tam sprawiedliwość. Bywają potrzebni. Mam jednak żal do nich wszystkich: do ludzi wrzucających słitffocie na fejsa, do adopcyjnych fanatyków i baby wybijającej szyby w piwnicach także (tu żal jest najmniejszy, gdyż nie dysponuję piwnicą). Zdołaliście zatruć miłość człowieka do kota, tak ważną i potrzebną. Te piękne zwierzęta uczyniliście czymś wstrętnym, odpychającym. To wasza wina. I nie mówcie, że nie wiedzieliście, co robicie.
Proponuję, by koty stały się tematem tabu. Wyrugujmy je raz na zawsze z przestrzeni publicznej. Każdy, kto wrzuci zdjęcie do sieci, powinien dostać bana. Zaczniesz gadać w knajpie o swojej Psotce albo Mruczaku? Oberwiesz kuflem w łeb. Jeśli fanatyczni kociarze muszą dzielić się swoją pasją, niech czynią to na zakodowanych forach, wstydliwie skryci przez wzrokiem ludzi porządnych. Niech spotykają się w katakumbach, jak masoni albo pierwsi chrześcijanie.
To takie proste: nie mówimy o kotach. Nie słuchamy o kotach. Kotów nigdy nikomu nie pokazujemy. Niech przynależą do strefy ścisłej prywatności i poza nią nie wychodzą.
Wówczas, te zwierzęta, będzie łatwiej kochać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze