Chleb podróżnika
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuPo kilku tygodniach podróżowania rozmowy z towarzyszami wyprawy przybierają często kulinarny obrót. Co zjesz, jak wrócisz do Polski? To jedno z ulubionych pytań otwierające worek ze stołowymi marzeniami. Moje marzenie jest proste. Niczym król siedzący na złotym tronie z bajki o Jacku i Placku kradnącym księżyc, ja zawsze marzę o chlebie, naszym polskim razowcu grubo posmarowanym masłem. Chociażbym miała przed sobą talerz pełen owoców morza lub półmisek kolorowych owoców i tak zatęsknię za kromką chleba.
Po kilku tygodniach podróżowania rozmowy z towarzyszami wyprawy przybierają często kulinarny obrót. Co zjesz, jak wrócisz do Polski? To jedno z ulubionych pytań otwierające worek ze stołowymi marzeniami. Ja to bym zjadł schabowego z mizerią, mówi jeden. A ja marzę o zupie ogórkowej, odpowiada niezmiennie moja przyjaciółka, obojętnie czy siedzimy właśnie w meksykańskiej knajpie w Cancun, czy zajadamy się makaronem ryżowym w Bangkoku. Moje marzenie jest proste. Niczym król siedzący na złotym tronie z bajki o Jacku i Placku kradnącym księżyc, ja zawsze marzę o chlebie, naszym polskim razowcu grubo posmarowanym masłem. Chociażbym miała przed sobą talerz pełen owoców morza lub półmisek kolorowych owoców i tak zatęsknię za kromką chleba.
Z powodu uwielbienia pieczywa nigdy nie udało mi się przejść żadnej diety. Chleb zawsze wygrywał. To chyba jedyna rzecz (no, może poza kawą), bez której nie wyobrażam sobie życia. Kiedy więc wyruszam do Azji, w której króluje ryż lub Ameryki Południowej, w której je się słodkie ciastka zwane tam bułkami, to mój żołądek łka za żytnim chlebem.
Chleb w naszym rozumieniu, czyli bochenek z pszennej, żytniej czy orkiszowej mąki wcale nie jest na świecie oczywistością. W wielu krajach znany jest tylko chleb tostowy w postaci białych, bezsmakowych kromek naszpikowanych chemią i zapakowanych w hermetyczne opakowania. W niektórym miejscach na świecie (np. w Chinach) je się ryż lub owsiankę, w innych ryż i owoce a czasami chlebem zwie się białe bułki, kukurydziane ciastka lub placki pieczone na rozgrzanych kamieniach. Jednak chleb, obojętnie w jakiej postaci, w wielu kulturach jest czymś więcej niż tylko posiłkiem.
Wiele lat temu podczas podróży do Egiptu zostałam zaproszona do piekarni. Jeden z piekarzy chyba dostrzegł moje zaciekawienie, kiedy próbowałam przez uchylone drzwi podejrzeć, co się dzieje w sali z wielkim piecem i pokazał mi wnętrze zakładu. Uwijało się w niej kilku przyprószonych mąką młodych chłopaków. Byli uśmiechnięci i serdeczni, w końcu wypiekali Aish Baladi, co w języku arabskim oznacza życie. Na nic się zdały moje protesty, wyszłam z piekarni obdarowana drewnianą kratką, na której chłodziło się kilka chlebków. Zajadałam się nimi spacerując po oazie Dakhla.
W wielu miejscach w Egipcie napotykałam dzieci niosące na głowach tace pełne płaskich, pustych w środku chlebków zazwyczaj wypiekanych z mąki białej i z pełnego przemiału. Wystarczy machnąć ręką i przenośny stragan z pieczywem rusza w naszą stronę.
Podobny w wyglądzie, ale inny w smaku, większy i pełniejszy jest chleb marokański. Wczesnym rankiem wąskie uliczki medyny w Fezie, Marakeszu i innych miastach zapełniają się kobietami i dziećmi niosącymi na tacach blade placuszki. To chlebki przygotowane do upieczenia. Zanosi się je do piekarni z wielkim piecem i odbiera po godzinie lub wracając ze szkoły.
Marokański chleb najlepiej smakuje z miętową herbatą i oliwą z oliwek. Rwie się go palcami i odkłada na blat stołu. Jest wspólny dla wszystkich.
Takim właśnie posiłkiem zostałam poczęstowana w jednej z wsi w górach Atlas. Rodzina, która mnie spontanicznie zaprosiła, nic więcej nie miała. Dla wielu Marokańczyków chleb to podstawa pożywienia.
Nie da się tego powiedzieć o mieszkańcach Azji. W byłych koloniach francuskich, np. w Wietnamie spotyka się spuściznę piekarniczą Europejczyków w postaci bagietek. Jednak gąbczaste i wielkie buły serwowane na śniadanie w wietnamskich hostelach nijak się mają do subtelnych i lekko chrupiących paryskich bagietek. W Hanoi czuć, że bułka to twór obcy, oderwany od tutejszej tradycji kulinarnej. Może dlatego jest taka niedobra, żeby podróżnik docenił lokalne smaki i na śniadanie, tak jak inni mieszkańcy tego pięknego kraju pałaszował zupę pho?
Ameryka Południowa chleb lubi, ale w postaci słodkich wypieków. Trudno nie docenić uroczych sklepów sprzedających bułki i ciastka. Wchodzi się do takiego lokalu, bierze tacę i szczypce i ustawia się na niej przeróżnej wielkości i koloru wypieki. A to bułkę z papryką, a to z budyniem, trudno pogardzić tą z czekoladą lub z owocami. Do kasy podchodzi się zazwyczaj z pełną tacą. Po wyjściu z takiego sklepiku w Ekwadorze lub Meksyku przestają dziwić krągłe biodra kobiet.
Ileż można się zajadać ciastkami, tostami i bagietkami. Prawdziwy miłośnik razowca na dalekich wyprawach skazany jest na tęsknotę. Tym bardziej smakuje powrót do domu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze