Mikołaj w chryzantemach
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuOd dłuższego czasu ulegam złudzeniu, że święta są w tym roku wcześniej niż zwykle. Wystawy sklepowe błyszczą srebrno i złoto, półki sklepowe już dawno zapełniły się świątecznym czekoladami. Następnego dnia po Wszystkich Świętych zza ostatnich doniczek z chryzantemami wyjrzały czerwone czapki mikołajów. Wystarczało odrobinę śniegu, żeby pogubić się w czasie. Wszystko wokół wskazuje, że Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami.
Osoba, której na co dzień nie towarzyszy kalendarz, oglądając telewizyjne reklamy, mogłaby się poczuć zagubiona. Dzwonki sań brzęczą tam na potęgę, mikołaje ćwiczą na siłowni i jeżdżą ciężarówką, śnieg sypie a uśmiechnięte dzieci wypatrują pierwszej gwiazdki. Niestety te same dzieci w spotach przed ulubionymi bajkami maluchów bawią się najnowszymi lalkami, kolorowymi grami lub gumowymi niemowlakami, którym rosną zęby.
Mój trzyletni synek nie może doczekać się Mikołaja i mówi o nim od miesiąca. Dlaczego? Bo wśród dziecięcych kreskówek w telewizji czerwony, gruby dziadek z wielką brodą rozpanoszył się na dobre. Wieczorem zamiast kołysanki synek każe sobie śpiewać Jingle bells. Melodia wpadła mu w ucho, kiedy jechaliśmy samochodem słuchając radiowych reklam. Ciężko wytłumaczyć małemu dziecku, że do świąt jeszcze daleko. Przecież ono nie zna się na kalendarzu. Dla niego miesiąc, to wieczność.
Od drugiego listopada do Wigilii w polskiej rzeczywistości sklepowo-reklamowej rozpoczyna się oczekiwanie na święta. Andrzejki, inne popularne listopadowe imieniny, próbne matury nie są dobrą zachętą do zakupów, choć przecież i one znajdują się w kalendarzu i to dużo wcześniej. Gigantyczną motywacją do uruchomienia machiny promocyjno-handlowej i w konsekwencji opróżniania portfela klientów stają się dopiero święta Bożego Narodzenia. Ozdoby świąteczne można kupić wszędzie i absolutnie wszystko, oczywiście według producentów, może stać się świątecznym upominkiem. Gdyby słuchać reklam, okazałoby się, że święta nie mogą się obyć bez rzeczy. Kupowanie to obowiązek każdego obywatela, można by pomyśleć. A bez posiadania nowego, oczywiście wielkiego telewizora, supernowoczesnego telefonu, abonamentu w kablówce, skarpetek z wzorkiem w renifery, kawy w błyszczącym pudełku i na koniec świątecznego kredytu, zaciągniętego po to, by spokojnie i z poczuciem spełnionej misji zapewnić rodzinie „świąteczną” atmosferę, nie da się przeżyć Bożego Narodzenia.
Czas oczekiwania na święta wydłużył się za sprawą handlu. Wiadomo, że im wcześniej bodźce zakupowe będą atakować konsumentów, tym większa szansa, że kupią więcej. Socjologowie ubolewają jednak nad tym, że zbyt długa przedświąteczna gorączka zabije samą ideę świąt i zmęczy konsumentów. W końcu jeżeli święta są każdego dnia, to czy są jeszcze świętami?
A może to handlowcy mają rację? Przecież miło jest poczuć magię świąt w zimny, jesienny dzień. Rozsądek nakazuje też kupić prezenty wcześniej, zanim przez sklepy przewinie się świąteczny tłum tych, co zawsze robią zakupy na ostatnią chwilę. Prawdą jest też, że lubimy czekać na święta. To takie miłe oczekiwanie. Powracają wspomnienia z dzieciństwa, z czasu, kiedy Boże Narodzenie było magiczne. Przychodził gruby Mikołaj, pytał, czy jesteśmy grzeczni i wyciągał z worka wymarzoną zabawkę. Choinka wydawała się taka ogromna, pierniki pachniały intensywniej, a w łazience godzinami można było obserwować pływającego karpia. Dopiero w miarę dorastania odkrywało się, że za białą brodą z waty ukrył się pan Zdzisiek z pierwszego piętra, a karp został zamordowany przez babcię. Zaczęliśmy też zastanawiać się nad tym, czy mama zbyt nachalnie nie namawia nas do pisania listu do Świętego Mikołaja.
Do tej pory pamiętam swój smutek, związany z zebraniem dowodów, że to rodzice robią prezenty. Moje rozczarowanie wlecze się za mną od tego pamiętnego dnia, kiedy przyłapałam mamę na robieniu paczek i pogłębia się w miarę przybywania lat. Bo też w miarę starzenia się przybywa mi świątecznych obowiązków. Teraz to ja muszę dbać o to, żeby Święty Mikołaj miał worek pełen prezentów, żeby się nie spóźnił i żeby mu nos sąsiada nie wystawał zza brody. Jak co roku utknę w kolejce przy kasie w hipermarkecie i do ostatniej chwili będę się martwić, czy czerwony barszcz nie jest za kwaśny a pierogi za słone. Jak co roku będę też czekać na przyjazd rodziny.
I wiecie co mnie najbardziej zastanawia? To, że wcale nie pamiętam prezentów, które dostałam pod choinkę. Nie pamiętam też ozdób wiszących na drzewku, ani tego, czy miałam płytę z kolędami śpiewaną przez gwiazdę. Pamiętam wzruszenie na widok szczęśliwej buzi synka, kiedy zapaliły się lampki na choince. Pamiętam wspólne rodzinne porządki, radosne wyczekiwanie na gości i fałszywie, ale z sercem wyśpiewywane Lulajże Jezuniu.
Co za szczęście, że nie można tego kupić w sklepie. Nawet z wielotygodniowym wyprzedzeniem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze