Kiedy należy przestać obchodzić urodziny?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuUrodziny wymyślono po to, żeby człowiek wiedział, że się zmienia. Kiedy byłem dzieckiem, wyglądałem urodzin gdzieś tak od połowy marca (przyszedłem na świat pod koniec października). Bardzo długo urządzałem urodziny i jeszcze w tym roku zastanawiałem się, czy ich nie zrobić. Nie stałem się smutniejszy, nie czuję upływu lat, a jednak przestałem organizować urodziny. Wątpię, abym ten zwyczaj wskrzesił. Dlaczego?
Urodziny wymyślono zapewne po to, żeby człowiek wiedział, że się zmienia.
W zamierzchłych czasach, kiedy byłem dzieckiem, wyglądałem urodzin gdzieś tak od połowy marca (nieskromnie informuję, że przyszedłem na świat pod koniec października, co tłumaczy moje aktualne zainteresowanie tematem) i stawałem na głowie, aby w jakiś sposób ten dzień przyspieszyć. Rysowałem własne kalendarze z jednym tylko miesiącem, liczącym tylko jeden dzień. Przekręcałem zegarek w naiwnej wierze, że Ziemia zacznie się szybciej kręcić na skutek mej skromnej aktywności. Próbowałem ustanawiać święta zastępcze i z tego co pamiętam, tłumaczyłem rodzicom, że istnieje coś takiego jak półurodziny, ćwierćurodziny, urodziny miesiąca, wskazywałem, że do przyjętych praktyk należy obdarowywanie dzieci w każdy czwartek i zawsze, kiedy pada deszcz. Koniec końców odkryłem, że ojciec obchodzi imieniny i oświadczyłem, że też tak chcę. Rodzice odnosili się do mojej propozycji życzliwie, aż nie wyłuszczyłem w czym rzecz. Łukasza wypada bodajże cztery razy do roku, co oznaczało obsypywanie mnie prezentami, czczenie i uwielbianie przynajmniej raz na kwartał.
Zapewne gdybym teraz miał pięć, osiem lat, nie byłbym aż tak kreatywny. Obserwując mojego syna doszedłem do wniosku, że urodziny ma raz w tygodniu. Liczne ciocie i babcie znoszą mu prezenty, zabiegając w ten sposób o uwagę tego małego człowieka. Sam, gdy spędzamy razem czas, skłaniam się w stronę aktywnego wypoczynku, rozumiejąc, że skoro wszyscy go obdarowują, ja przynajmniej jakoś się wyróżniam. Oczywiście i tak łamię się przy pierwszym kiosku, sklepie z zabawkami. Atrakcyjność urodzin w czasach mojego dzieciństwa polegała na tym, że zabawek było niewiele, ewentualnie znajdowały się w Pewexie. Dzisiaj mamy ich więcej niż szczurów w porcie i w większości są tanie. Stąd ogrom szmelcu zalegający w dziecinnych pokojach.
Pytałem mamy i taty, czemu nie obchodzą hucznie urodzin, lub chociaż chciałem poznać przyczynę, dla której nie radują się, gdy nadchodzi ten dzień. Ojciec, jak się wydaje, uważał, że urodziny obchodzą dzieci, imieniny dorośli. Mama oznajmiła, że jak będę miał tyle lat co ona, też przestanę się cieszyć z tego, że mija czas.
A jednak, bardzo długo urządzałem urodziny i jeszcze w tym roku zastanawiałem się, czy ich nie zrobić. Mam wiele miłych wspomnień. Zapraszałem ludzi do knajpy, oferowałem bony na piwo i zadowolony z siebie patrzyłem na bawiące się towarzystwo rozmyślając o tym, jak wielu dobrych ziomków zdołałem zgromadzić wokół siebie. Niekiedy działy się rzeczy pocieszne. Dwóch kolegów zafascynowanych fizyką wdrapało się na antresolę w barze i stamtąd sprawdzało działanie siły Coriolisa. Czynili to plując z pięterka na stoliki. Inny spróbował ukraść łódkę, porzuconą z nieznanych mi przyczyn w sieni lokalu rozrywkowo-gastronomicznego. Umykał z nią dzielnie przed ochroną, a jego radosną minę do dziś mam przed oczyma. Inny mój przyjaciel, walnąwszy ostro w palnik chwycił skrzypki, wyskoczył na stół i zaczął wycinać przecudne oberki z Beskidów czy czegoś podobnego. Nie minęła chwila, a żeśmy wszyscy na tym stole tańcowali.
Nie chcę wyjść na malkontenta i użalać się nad sobą bardziej, niż zazwyczaj czynię to w mym kąciku kafeteryjnym. Nie stałem się smutniejszy, nie czuję upływu lat, a jednak przestałem organizować urodziny. Wątpię, abym ten zwyczaj wskrzesił. Chciałbym jednak dowiedzieć się, dlaczego doszło do tej decyzji, powiedzmy – do urodzinowego odrzucenia. Po części przyczyna leży w fakcie, że nikt mnie na urodziny nie zaprasza i to wcale nie dlatego, że moje akcje społeczne raptem poleciały na pysk. Zwyczajnie, koledzy i przyjaciele przestali takowe urządzać, z jednym tylko wyjątkiem – ten człowiek jest akurat najstarszy z nas wszystkich, w związku z czym coroczna impreza na jego cześć wiąże się z salwami barbarzyńskich żartów na temat siwizny, sztucznej szczęki, bypassów i zamierania podstawowych funkcji organów płciowych.
Być może po prostu nie ma czego świętować i rzeczywiście, podczas organizowania kolejnych urodzin znajdowałem w sobie coraz mocniejsze pokłady zażenowania. Przecież fakt, że się narodziłem, nie jest w żadnym razie moją zasługą. Gdybym jeszcze był wcześniakiem i walczył o życie w inkubatorze, gdyby ciśnięto mnie na śmietnik z jeszcze nie odciętą pępowiną, albo przynajmniej węże zdusił w kołysce, to mógłbym czuć dumę z faktu, że jednak zdołałem wytrwać na tym świecie. Narodziny są najbardziej powszechnym doświadczeniem znanym człowiekowi i nie ma czego celebrować.
A jeśli mój tato ma rację i urodziny należy pozostawić dzieciom. Znajduję w tej myśli cząstkę prawdy, którą jednak wyłuszczę nieco niżej. Powinienem więc obchodzić imieniny? Może i tak. Z urodzinami jednak coś się wiąże – dzień, w którym przyszedłem na świat – tymczasem Łukaszów mamy od groma i doprawdy trudno czuć się wyjątkowym. Jeśli wierzyć astrologom, z dniem narodzin wiąże się jakaś tajemnica, gwiazdy wyposażają mnie w pewne właściwości, kojarzone z sympatycznym znakiem Skorpiona. Imię określa mnie w daleko mniejszym stopniu, jego właściwości magiczne są właściwie żadne i proszę nie wyskakiwać mi tutaj z numerologią. Po polsku Łukasz, po angielsku Luke – w jaki sposób do tego dobrać liczby?
Niechęć do własnych urodzin pojawiła się u mnie, kiedy pojawiły się urodziny cudze, konkretnie mojego syna. I chyba to jest właściwy okres, przynajmniej gdy spoglądam po dzieciatych znajomych, to tak właśnie się dzieje. Przestajemy trwać na dole drabiny, czas przyspiesza i gorączkowo pniemy się ku górze. Optymistom pragnę przypomnieć, że drabina, o której mowa nie należy do najdłuższych. Tak jak moje, dziecinne oczekiwanie na dzień urodzin blakło przez lata, tak zupełnie straciło sens, kiedy spoglądam na dzieciaka szykującego się do tego wydarzenia. Nie istnieje sposób, aby ścigać się z jego radością, więc pozostaje odpuścić.
Co ze mną będzie? Urodziny przepadły, imieniny są głupie, mam więc resztę życia spędzić w świecie bez świętowania. Otóż, niekoniecznie. Dla nas, pierdzieli, dobry diabeł wymyślił świętowanie kolektywne, któremu towarzyszy szczeniackie wygłupianie się i wznoszenie kielichów. Takich świąt, dziwnym trafem, przybywa coraz więcej. Wymyślono je właśnie dla braci bezurodzinowej.
I pomyśleć, że napisałem tyle słów tylko po to, aby życzyć wszystkim tutaj wesołego Halloween!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze