Kto wychowa twoje dziecko?
ANNA PAŁASZ • dawno temuSzczęśliwy ten, kto nie musiał uczyć cudzych dzieci czegoś więcej poza angielskim, matematyką czy innym przedmiotem szkolnym. W dobie powszechnej popularności bezstresowego wychowywania dzieci, nauczanie młodzieży szkolnej urasta do misji i wychodzi daleko poza ramy programu.
Obcując z cudzymi dziećmi można odnieść wrażenie, że gdyby istniała aplikacja pozwalająca wychować dziecko przy minimalnym nakładzie czasu i uwagi, z pewnością wielu zaabsorbowanych karierą rodziców zainstalowałoby ją w swoim smartfonie. Ponieważ jednak takowa póki co nie istnieje, wychowaniem dziecka zwykle zajmują się wszyscy, poza osobami, którym powinno zależeć na tym najbardziej — a przynajmniej takie można odnieść wrażenie.
W pierwszej kolejności wychowują nauczyciele, a raczej wychować próbują, co z reguły jest mało skuteczne w zderzeniu z obojętnością rodziców. Dzieciak ma przynosić do domu piątki, a jak nie, to się załatwi jakiś papier, że ma dysleksję, dysgrafię czy cokolwiek, co ma w nazwie magiczne „dys-”. Jak dzieciak będzie niegrzeczny, to dorzuci się do tego zespół nadpobudliwości psychoruchowej, w skrócie ADHD. Dzieciak będzie mógł spokojnie olewać obowiązek szkolny, a rodzice — wychowawczy. Jak takie cwaniactwo nie przejdzie, to zawsze można korepetycje opłacić i za pomocą kilku stówek miesięcznie uspokoić własne sumienie. Niech się ktoś inny z dzieciakiem męczy.
Uczenie cudzych dzieci tylko z pozoru jest łatwe — przynajmniej do czasu, aż trafimy na ciężki przypadek. To i tak zaledwie ułamek tego, z czym na co dzień muszą radzić sobie nauczyciele w polskich szkołach. Ostatecznie, korepetytorowi nieszczególnie musi zależeć, żeby takie dziecko naprostować, w końcu to nie jego dziecko, a dopóki rodzice płacą, można się z takim gówniarzem przemęczyć przed tę godzinę, dwie w tygodniu. W byciu człowiekiem zapracowanym nie ma nic złego — problemem jest stawianie pracy ponad wychowaniem własnego dziecka i oczekiwanie, że ktoś zrobi to za nas.
Dzieciak otoczony gadżetami niechętnie spogląda na podręczniki. Posadzenie dzieciaka na dupsku na godzinę czy półtorej skutkuje wielkim buntem i obrazą majestatu, a interwencja u rodziców na nic się nie zda — rodziców skądinąd obwarowanych elektroniką, zajętych zarabianiem na zachcianki dziecka. Dzieciak w ogóle zapału do nauki nie ma, poza tym jest nauczony, że od wszystkiego w domu jest jakaś pani — ktoś sprząta, ktoś gotuje, ktoś wreszcie mógłby odrobić lekcje i napisać sprawdzian za stosowną opłatą. Dyscyplinowanie małego cwaniaka na niewiele się zdaje, skoro nawet do rodziców zwraca się per „ty”. Uczenie takiego dziecka nie dotyczy już tylko przedmiotów szkolnych, ale głównie uczenia jak ma się zachować — siedzieć prosto, nie mówić brzydko, nie pyskować. Skutek? Żaden. Skoro rodzice niczego od dziecka nie wymagają, jak może wymagać ktokolwiek z zewnątrz?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze