Mieszkania studenckie
NATALIA STOJAK • dawno temuPowoli zaczyna się rok akademicki i tym samym sezon dla właścicieli mieszkań do wynajęcia. Rzesze tych najbardziej zapobiegliwych studentów powoli zaczynają rozglądać się za lokum: tanim, dużym i blisko uczelni - oraz najlepiej centrum. Przed czym znawcy tematu najbardziej przestrzegają poszukiwaczy ciepłego kąta? Na co studenci mają zwracać uwagę, gdzie szukać mieszkania i czego się bać?
Ewelina - 28 lat, księgowa z Poznania:
— Podczas studiów mieszkałam w trzech miejscach, ale najbardziej pamiętam taką jedną miejscówkę w XIX — wiecznej kamienicy, znalezioną dzięki ogłoszeniu w gazecie. Z zewnątrz była śliczna, ale kompletnie niewyremontowana, przekonała mnie cena i to, że była 3 minuty od centrum, dosłownie rzut kamieniem od Rynku. Za 700 zł miałam pokój z koleżanką wielki na 30 m², nie miałam żadnych opłat, tylko że… Z wszystkich minusów tego mieszkania zdawałam sobie sprawę oczywiście od samego początku, ale przeceniłam swoją wytrzymałość.
Ale po kolei: facet z mieszkania czteropokojowego wykroił kawalerkę, którą wynajmował jakiejś pani doktor, a pozostałe trzy pokoje wynajmował zupełnie nieznającym się ludziom. Ta kobieta w kawalerce miała kuchnię, my mieliśmy łazienkę. Więc my nie mieliśmy gdzie gotować, a ona prysznic brała w klapkach, bo jakoś nie dogadaliśmy się, żeby tę łazienkę myć. Każdy jakoś zorganizował sobie palnik elektryczny, więc dało się żyć. Do zimy. Ogrzewanie mieliśmy elektryczne, takie wkłady w dawne kaflowe piece. To jest chyba najbardziej idiotyczny sposób ogrzewania, jaki może być, bo piece stoją przy wewnętrznych ścianach pokoju, a zimno jest od okien. Na dodatek taki piec chodzi tylko w nocy, bo wtedy prąd jest tańszy, więc człowiek śpi pod cienkim kocem, w temperaturze 36 stopni. Za dnia natomiast z upływem czasu ubiera na siebie coraz więcej swetrów. Pod wieczór temperatura spada do jakiś 10-ciu stopni i dopiero wtedy zaczyna się grzanie.
Raz się o mało nie zaczadziłyśmy, bo skopałam na piec koc w trakcie snu — a to był taki polarowy koc i on zaczął topić się, dymić… Obudziłam się, wpadłam w panikę, chlusnęłam w koc wodą od kwiatków i … to był błąd. Usłyszałam okropny syk, z koca uniosła się siwa chmura dymu… padłabym trupem, ale współlokatorka obudziła się, przykryła koc miednicą i wywietrzyła pokój. Cały dzień miałyśmy wtedy w pokoju cztery stopnie.
Tak więc: XIX — wieczna kamienica może być. Ale bez ogrzewania elektrycznego!
Justyna - 28 lat, asystentka kierownika działu z Nowego Jorku:
— Miałam przez studia jedno mieszkanie, w nowym budownictwie. Nie musiałam go szukać: należało do dalekiej krewnej rodziców, takiej „cioci” i mieszkałam tam z różnymi „kuzynkami”. Trzy znałam, zanim tam przyjechałam, bo mieszkały we wsi zaraz obok mojej, ale one były ode mnie starsze trzy, cztery lata, więc nie byłyśmy zaprzyjaźnione. W pokoju miałam dalszą kuzynkę, rok młodszą ode mnie, ona była z tej „miastowej” części rodziny, ale szybko się wyprowadziła. Przez te moje pozostałe trzy kuzynki. To było tak: jak Klaudia powiedziała, że chce mieszkać w tym mieszkaniu, to zarezerwowała sobie miejsce w dużym pokoju. Te trzy kuzynki zachowały się nie w porządku, bo przyjechały pierwsze i wzięły sobie ten pokój. Mnie pod moją nieobecność, (byłam u mojego wtedy chłopaka, a teraz męża) wpakowały z Klaudią do pokoju, który miał 5 m². Nie powiem, żeby mi się to podobało, ale się nie odzywałam, bo to były córki ciotki, która jest taka zajadła, a jak Klaudia przyjechała… no, ona strasznie się wkurzyła. Mieszkała pół roku i wyniosła się do akademika, te trzy kuzynki strasznie ją obsmarowały, ale Klaudia miała rację. Przecież w tym pokoju, gdy byłyśmy tam razem, to były dwa materace i meblościanka! Nawet drzwi nie dało się otworzyć. Umawiałyśmy się, że jak któraś wstaje wcześniej, to śpi na składanym materacu, żeby nie budzić drugiej, jak będzie wychodzić.
Chciałam też się wyprowadzić, ale moi rodzice nie pozwolili mi mieszkać w akademiku, bo się bali, poza tym moje kuzynki miały się mną „opiekować”. Inne mieszkania też nie wchodziły w grę: niby nie można zostawiać tak rodziny na lodzie w połowie roku, a poza tym: mam nie wydziwiać. Rok później wprowadziła się moja siostra i już do końca studiów mieszkałyśmy w tym małym pokoju, tylko miałyśmy taką rozkładaną kanapkę, na której spałyśmy razem, więc nie było klaustrofobicznie.
Podsumowujac: mieszkanie w nowym budownictwie — tak. Nawet jak ciasno. Ale nie z rodziną, bo później wszyscy wszystko wiedzą. Jak człowiek wróci o dziesiątej, to następnego dnia dzwoni ojciec i pyta się „dlaczego”.
Ewa - 21 lat, studiuje politologię w Krakowie:
— Jestem na drugim roku studiów i od samego początku mieszkam ze znajomymi z liceum. Oczywiście po pierwszym roku mieszkania razem jedna osoba wyleciała z naszej paczki, ale teraz już dogadujemy się w zupełności.
Mieszkanie znaleźliśmy przez pośrednika — tak jest najprościej i najdrożej, ale my nie mieliśmy dużo czasu, zagapiliśmy się i szukaliśmy mieszkania dopiero we wrześniu, kiedy już wszystko było przebrane.
Mamy 60 m² na dziesiątym piętrze w bloku z lat 60-tych. Widok z okna mamy fenomenalny. Z balkonu widać wszystkie kopuły i wieże starówki, a z okna w kuchni — Wisłę i Skałkę. Oczywiście coś za coś — samo mieszkanie jest w strasznym stanie technicznym. Nawet proponowaliśmy właścicielowi, że je wyremontujemy i odejmiemy sobie koszt od czynszu, ale nie chciał. No i mamy bardzo dziwne meble.Np. mamy tylko jeden stolik, który jest stolikiem do kawy, ma trzy nogi i szklany blat w kształcie jajka. Ani na tym laptopa postawić, ani jeść bo za niski… Jeśli chodzi o stan techniczny, to jest kuchenka, do której hydraulik przychodził już trzy razy, bo odpadały i blokowały się kurki. Za trzecim razem powiedział, żebyśmy nie używali równocześnie piekarnika i gazu na płycie, bo pod wpływem gorąca coś się w środku wygina i naciska na kurki i dlatego one się blokują. Jeden kolega ma psychozę z tego powodu i je tylko zupki chińskie.
Poza tym w dużym pokoju ktoś na ścianie wyżył się artystycznie: maczał prostokątną gąbkę we wściekle pomarańczowej farbie i na białej ścianie ze śladów ułożył wzorek. Kiedy siedzi się przed tym, to głowa się człowiekowi samoistnie przechyla. Mamy na ścianie dzieło popartu. Chcieliśmy zamalować, ale właściciel powiedział, że nie odliczy nam kosztów nawet tej głupiej farby, więc chłopcy się wściekli i z tym sobie mieszkają.
Lepiej sprawdzić i wypytać właściciela mieszkania, żeby przed decyzją o wynajmie wiedzieć, z kim ma się do czynienia i czy właściciel zwraca koszty malowania i drobnych napraw.
Elżbieta - 29 lat, wieczny student z Warszawy:
— W tym roku mija mi dekada studiowania. W tym czasie miałam czternaście mieszkań, współlokatorów przestałam liczyć, jak doszłam do trzydziestu. Wyprowadzałam się po prostu, jak mi coś nie pasowało. Ze znajomymi wolę nie mieszkać, kilka razy zrobiłam ten błąd i pokłóciliśmy się na śmierć i życie. Teraz mieszkam z moim facetem.
Z tych wszystkich miejscówek najbardziej pamiętam jedną — pokój w domu z lat 70-tych, właściciel mieszkał na przystosowanym strychu, a dwa piętra plus suterenę wynajmował ludziom. Był zupełnie nienormalny. Zawsze chodził w ortalionowym dresie, czapce z daszkiem i tenisówkach. Nosił na ręku takiego brudnego, białego pudla. Od nas wszystkich — a było tego ze dwadzieścia pięć osób, brał niesamowite pieniądze, a widziałam jak przeszukiwał śmietniki.
Piętro wyżej ludzie mieli w łazience parkiet — strasznie idiotyczny pomysł — a w tym parkiecie agresywne klepki. Jak człowiek wchodził, to one wyskakiwały z podłogi, rzucały się pod nogi i powalały na ziemię. Raz jeden chłopak dość niefortunnie padł i złamał sobie nos — więc poszedł i zrobił dziką awanturę właścicielowi. Następnego dnia na parkiecie pojawiło się linoleum, nawet nie przyklejone, nawet docięte do kształtu pomieszczenia, tylko tak po prostu położone i zawinięte do góry. Pośmialiśmy się trochę z tego.
Mieszkałam tam pół roku i wyprowadziłam się, bo podniósł mi czynsz w połowie miesiąca, poza tym chodził ludziom po pokojach, a ja cenię sobie prywatność.
Jeśli mam podsumowywać: w każdym miejscu, w każdych warunkach da się mieszkać, jeśli się ma własny pokój. Ważna jest: prywatność i żeby właściciel był normalny, bo po psychopatach i socjopatach to nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze