Koniec ery monogamii?
URSZULA • dawno temuDo życia seksualnego i uczuciowego Polaków wkracza modne ostatnio słowo - poliamoria. Liczbę związków poliamorycznych w Stanach Zjednoczonych ocenia się na 500 tysięcy, w trójkątach żyli Salvador Dali, Włodzimierz Lenin, George Bernard Shaw, Lord Byron i Emil Zola, a aktualnie robi to na przykład aktorka Tilda Swinton. Co sadzicie o takich związkach... Przyjmą się w Polsce?
Z życiem uczuciowym i seksualnym chyba już tak musi być, że coś, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu wydawało nam się niemoralne, nieetyczne i zwyczajnie niedopuszczalne, dzisiaj jest miłe, oswojone i nikt — poza jakimiś radykalnymi odszczepieńcami — już na to nawet nie zwraca uwagi.
Nasze babcie w swych młodzieńczych latach mdlały i dostawały globusa na samą myśl o tym, że mogłyby uprawiać seks przed ślubem, a dzisiaj jeżeli ktoś przed ślubem jest jeszcze prawiczkiem/dziewicą, to robi wszystko, żeby się to przypadkiem nie wydało. Kilkadziesiąt lat temu nikt nie śmiał nawet głośno wspomnieć o tym, że geje istnieją, a dzisiaj w niektórych krajach pary homoseksualne mogą już legalnie brać śluby i zakładać rodziny. Czas na dalsze rewolucje — oto media z radością godną lepszej sprawy ogłosiły koniec ery monogamii.
Wszystko za sprawą pewnego precedensu, który miał miejsce w Brazylii i polegał na zalegalizowaniu związku jednego mężczyzny i dwóch kobiet. Osoby te łączyła głęboka emocjonalna więź, od lat mieszkali razem, razem płacili rachunki i dzielili po równo obowiązki domowe, co okazało się być wystarczającym powodem do rejestracji związku. — Tradycyjny obraz rodziny się zmienia - powiedziała notariuszka, która dokonała rejestracji, zaznaczając równocześnie, że właściwie nie ma przecież prawnych przeciwwskazań.
No właśnie, czy model rodziny się zmienia? Każdy zna wiele przypadków, kiedy małżeństwa rozpadają się z powodu „tego trzeciego” czy „tej trzeciej”. Schemat jest zwykle podobny — on i ona poznają się, zakochują się w sobie do szaleństwa, a po paru latach seks już jakiś nie ten, on z kwiatami nie lata, ona nie smaży mielonych, więc w delegacji/w spa/w centrum handlowym wpadają niby przypadkiem na nową, początkowo tylko seksualną fascynację, ale tak to już jest na tym świecie, że fascynacja z czasem zaczyna się domagać kolacji na mieście i wspólnych wakacji. No więc płacz, histeria, trzeba się kłócić, łamać sobie serca, rozwodzić, a co z dziećmi, co z mieszkaniem, co z samochodem? Dramat, łzy i zgrzytanie zębami ciągną się przez długie miesiące. No, ale najgorsze jest to, że ta nowa osoba za jakiś czas również zacznie być jakaś taka nie za bardzo, seks już jakiś nie ten, on nie lata z kwiatami, ona…
Zdarza się, że pary, zwłaszcza te doświadczone, które przeszły już przez kilka takich życiowych zakrętów, decydują się na „związek otwarty” (który jest już w dzisiejszym świecie na tyle popularny, że doczekał się nawet swojego statusu na Facebooku, zaraz obok „To skomplikowane”), a polega na generalnym przyzwoleniu lub przymykaniu oka obu partnerów na skoki w bok. Tylko czy to jest dobre rozwiązanie? Nigdy nie wiadomo, z kim na boku zada się nasz partner, czy nie przywlecze do domu jakiejś choroby albo rozhisteryzowanej osiemnastki grożącej samobójstwem w wypadku braku pierścionka zaręczynowego.
I tu wkracza modne ostatnio słowo — poliamoria. Czy emocjonalny trójkąt, czworokąt albo inny wielokąt, nie pozwoli przerwać tego zamkniętego kręgu? Kiedy on znajdzie sobie kochankę, ona zamiast wyrzucać w histerii jego rzeczy przez okno, zaprosi nową panią do domu lub też pani za zgodą obu stron wynajmie sobie mieszkanie nieopodal i wszyscy będą sobie razem żyli zadowoleni, nie trzeba będzie dzielić mieszkania ani samochodu, a dzieciom jakoś się to wszystko wytłumaczy. Skoro i tak on już musi to robić, to niech robi to pod czujnym okiem żony, z osobą, którą żona zna, a nawet może i lubi. Przecież już w tym momencie istnieją takie małżeństwa, które nawet w przypadku zdrady nie chcą się rozstawać, więc dla ogólnego dobra oraz świętego spokoju zgadzają się na taką sytuację. Ma to już nawet swoją nazwę — taka osoba staje się wtedy „oficjalnym kochankiem/kochanką”, to zwyczaj akceptowany w wielu krajach świata. Inną kategorią jest kochanek półoficjalny, czyli taki, którego partner ani nie akceptuje, ani też jakoś szczególnie nie sprzeciwia się jego istnieniu. Czy więc legalizacja związków wieloosobowych nie będzie po prostu zwyczajnym zerwaniem z hipokryzją i nazwaniem rzeczy po imieniu?
Oczywiście jest to na swój sposób podejrzane, że zwykle słysząc o związkach trójkątach, słyszy się o konfiguracji jeden facet plus dwie kobiety, odwrotny schemat występuje zdecydowanie rzadziej. Ale niekoniecznie. Liczbę związków poliamorycznych w Stanach Zjednoczonych ocenia się na 500 tysięcy, w trójkątach żyli Salvador Dali, Włodzimierz Lenin, George Bernard Shaw, Lord Byron i Emil Zola, a aktualnie robi to na przykład aktorka Tilda Swinton, która mieszka ze swoim o 20 lat starszym partnerem w szkockim zamku — tworzą szczęśliwą rodzinę, wychowują dzieci, ale aktorka równocześnie pozostaje w związku ze sporo od siebie młodszym niemieckim malarzem.
Czy poliamoria będzie relacją przyszłości? Nakręcił już o niej film Woody Allen, który bądź co bądź wyznacza przecież trendy w naszym życiu seksualnym i uczuciowym. Mowa o Vicky Cristina Barcelona, w którym piękna Scarlett Johansson wdaje się w płomienny romans z seksowną Penelope Cruz i Javierem Bardemem. Ostatnio w kinach gościł także film Trzy, w którym para czterdziestolatków z pozornie poukładanym życiem nieoczekiwanie zakochuje się w tym samym mężczyźnie. A jednak filmy filmami, ale w Polsce wciąż nie możemy jeszcze uporać się ze społeczną akceptacją seksu przedmałżeńskiego, nie mówiąc o związkach osób homoseksualnych, więc minie jeszcze pewnie kilkadziesiąt lat, zanim ktoś się odważy opowiedzieć publicznie o tym, że żyje w trójkącie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze