Pepparkakor w Sztokholmie
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuSztokholm jako pomysł na weekendowy wypad nie jest wyborem oczywistym. Stolica Szwecji zimą kojarzy się z ciemnością i zimnem. Jednak to tu według niektórych można odnaleźć najładniejsze jarmarki bożonarodzeniowe i najpiękniej przystrojone ulice. W okresie adwentu miasto błyszczy tysiącem światełek i pachnie pepparkakor (pierniczkami). Bez wątpienia jest ładnie. A co kryje się pod światełkami i bombkami?
Jak każda europejska stolica, mimo północnej lokalizacji Sztokholm karmi się pośpiechem. Zapracowani mieszkańcy w grudniowe weekendy starają się wydawać ciężko zarobione korony, a handlowcy im to ułatwiają, kusząc rozmaitymi promocjami i wystawami. Tłok w tutejszych sklepach przypomina, że w naszej części świata „mieć” wygrywa z „być”. A Boże Narodzenie jest pretekstem, żeby sprzedać jak najwięcej niepotrzebnych rzeczy.
Zagubieni w globalnych komercyjnych błyskotkach Szwedzi, podobnie jak weekendowi turyści, poszukują prawdziwych wartości w tradycji. W niedzielny poranek w skansenie kłębi się tłum. Jakby wszyscy zatęsknili nagle za dawnymi smakami i niskimi pułapami.
Skansen zajmuje większą część wyspy Djurgården. Niskich drewniane zabudowania z każdego regionu Szwecji oświetla blade słońce. Pada na rozmiękłe od deszczu ścieżki, wiecheć owsa przywiązany do kija i krępą sylwetkę konia ciągnącego bryczkę. W tym roku śnieg się spóźnia, więc tutejszy pejzaż jako dominantę przyjął czerń. Zimową porą jedynie krzaki śnieguliczek odbijają się białymi owocami od burych drzew i zabudowań. Jasne akcenty stanowi też mech porastający dachy.
Centrum Skansenu zajęły stragany z tradycyjnym jadłem. Do miłośników pepparkakor (cienkich pierniczków) i lussekatter (bułeczek z szafranem i rodzynkami) dołączyli tutejsi rezydenci, szmaragdowe pawie. Schylają swoje królewskie głowy po każdy okruszek. Wtórują im wesołe wiewiórki. Ich rude kity ożywiają konary drzew.
W jednej z chat przy świetle świec paruje wigilijna kolacja. Jest tu lutefisk (suszona ryba moczona w wodzie z ługiem), jest szynka i klopsiki. Szwedzi niektóre potrawy jadali tylko raz w roku. Kiedyś wynikało to z biedy, dziś z innych upodobań smakowych. Obecnie największym zainteresowaniem cieszy się Glögg, czyli grzaniec z dodatkiem migdałów serwowany w miniaturowych kubeczkach.
Zmarznięte dłonie można ogrzać przy porozstawianych w skansenie koksownikach. Dym z palonego drewna wiatr niesie nad sztokholmskie wyspy. Widziane z wysokości skansenu, połyskujące świątecznie, przypominają o teraźniejszości. Podobnie jak rzęsiście oświetlone promy wycieczkowe przecinające czarną taflę wody. Trochę szkoda, że to tylko skansen.
Od stu lat w Szwecji prezenty w wigilijny wieczór przynosi Jultomten. Ten świąteczny krasnoludek w spiczastej czerwonej czapce lubił przesiadywać pod podłogą, odpowiednio karmiony odwdzięczał się podarunkami. Chyba jednak boi się tłumu gości, bo nie chce nam pokazać okrągłego nosa.
Spotkamy go za to na wielu wystawach w handlowej dzielnicy. Zabiegani Szwedzi przystają na chwilę, by popatrzeć, jak Jultomten pakuje prezenty, jak skrzaty przygotowują ucztę, a dziwna wróżka w czerwonej sukni macha różdżką. Dzieci z nosami przy szybach odkrywają magię świąt. Dla nich ruchome figurki i pobliskie lodowisko są dużo ciekawsze niż zakupy.
W Gamla Stan, najstarszej dzielnicy Sztokholmu dźwięk dzwonów wtóruje adwentowym pieśniom. W oknach restauracji palą się świece wśród świerkowych gałązek. Biesiadnicy uśmiechają się do siebie. Obrazki miłe dla oka. Podpatrzone chyłkiem a nie wystylizowane przez producenta reklamy.
W poniedziałkowy poranek lotniskowy autobus jedzie oszronioną autostradą przez przedmieścia opanowane przez fabryki i biurowce. We wszystkich oknach świecą się adwentowe świeczniki. Zwielokrotnione trójkąty. Są wszędzie. I natrętnie przypominają o tym, że Sztokholm to duże miasto. Wielojęzyczne rozmowy w autobusie, różne karnacje pasażerów podkreślają jego europejskość.
W ostatnich popołudniowych promieniach słońca błyszczy Bałtyk. Ciemne szkiery wyglądają z góry jak rozsypane nieregularne puzzle. Komercja została w dole. Dopiero w zbliżeniu pokazuje swoją globalną twarz. Za chwilę na polskim lotnisku zobaczę te same reklamy. Może w kolejny weekend ruszę do pobliskiego skansenu. Poszukać tradycji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze