Człowiek demolka
CEGŁA • dawno temuRozstałam się niedawno ze swoim narzeczonym i potrzebuję odpowiedzi na pytanie, czemu to wszystko tak się potoczyło. Odkąd wspólnie zamieszkaliśmy, popsuło się między nami. Im bardziej się starałam, tym gorzej było. Kłóciliśmy się średnio trzy razy w tygodniu. On wybuchał z błahych powodów. W ciągu zaledwie pół roku stał się psychicznym terrorystą.
Droga Cegło!
Piszę do Ciebie, bo rozstałam się niedawno ze swoim narzeczonym i potrzebuję obiektywnej oceny sytuacji, a przede wszystkim odpowiedzi na pytanie, czemu to wszystko tak się potoczyło.
Byliśmy ze sobą 10 lat, pierwsza miłość, wspólne dojrzewanie, itp. Oboje mieliśmy sporo wad, ale jakoś (po wielu burzach) nauczyliśmy się z nimi żyć. Odkąd wspólnie zamieszkaliśmy, popsuło się jednak między nami bardzo. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak: im bardziej się starałam, tym gorzej było, kłóciliśmy się średnio 3 razy w tygodniu, on wybuchał z błahych według mnie powodów, czułam się tak, jakby ktoś mnie nagle uderzył, a ja nie wiem, za co i dlaczego…
Gdy próbowałam się stawiać i również go atakowałam, kończyło się tylko większą awanturą, w której nawet mi ubliżał. W kłótniach tylko raz doszło do tego, że się na mnie rzucił i popchnął na ścianę, a tak poza tym, to wyżywał się na szczęście na przedmiotach, np. walił w stolik lub w tapczan. Zawsze mówił, że go do tego wszystkiego prowokuję, bo zamiast „się zamknąć”, dręczę go, czepiam się i nie daję mu spokoju.
W ciągu zaledwie pół roku stał się psychicznym terrorystą. Doszło do tego, że kazał MI się iść leczyć, bo stwierdził, że jestem nieobliczalna (jak już mnie skrajnie wytrącił z równowagi, to owszem, przyznaję, wpadałam w furię). Z mężczyzny, którego tak kochałam, stał się rozhisteryzowanym facetem, wyładowującym na mnie swoje frustracje (niezadowolenie z pracy, z pieniędzy, które zarabia, ze związku ze mną itp.).
Nie raz próbowałam z nim szczerze rozmawiać, ale to zazwyczaj był mój monolog, którego, on nie słuchał. Podczas ostatniej kłótni coś we mnie pękło i zerwałam z nim w strasznych nerwach. Zabrałam swoje rzeczy i się wyprowadziłam. W trakcie widziałam, że on płacze, ale palcem nie kiwnął, żeby mnie zatrzymać. Kiedy raz jeszcze próbowałam z nim porozmawiać, powiedział, że podjęłam już decyzję i on mnie nie zatrzyma. Dodatkowo wpędził mnie w poczucie winy, bo rzekomo on „tak mnie kocha, że nigdy by ze mną nie zerwał, nawet by mu to do głowy nie przyszło”, że przekreśliłam tyle lat i potraktowałam go jak śmiecia, zostawiając go z niczym (co cenniejsze rzeczy faktycznie były moje, więc je zabrałam). Nie docierało do niego w ogóle, że to jego zachowania były skrajne. Żyje w świętym przekonaniu, że to moja wina i że na pewno kogoś mam, bo przecież w innym wypadku, zamiast zrywać, mogłam po prostu zrobić „separację” i dalej z nim mieszkać. Dla mnie, skoro nie jesteśmy małżeństwem, mówienie o separacji jest bez sensu (wprawdzie żyliśmy jak małżeństwo — tylko bez papierka, bo on to odwlekał, jak tylko mógł).
Przeżywam to mocno, jednak przez tyle lat, pomimo trudnych charakterów, jakoś się dogadywaliśmy i było dużo wspaniałych chwil. Dołuję się, bo gdy czasami czytam, na jakich furiatów trafiają inne kobiety, to mam wrażenie, że nie trafię już na normalnego ciepłego, zrównoważonego faceta i zaczyna mi się wydawać, że ten mój był jakimś skarbem…
Szkoda mi tych 10 lat, nadal go kocham i pamiętam, że nie zawsze był taki nieznośny. Nie wiem, czy jest sens i czy są w ogóle szanse, żeby coś jeszcze ratować. Nie jestem zwolenniczką chodzenia na łatwiznę i zrywania przy pierwszych trudnościach. To był mój pierwszy i jedyny poważny związek i niestety moje doświadczenie z facetami jest zerowe.
Pozdrawiam,
B.
***
Droga B.!
Przyjacielskie, bezbolesne rozstania to rzadkość – opowieści o nich można zazwyczaj włożyć między bajki. Miłość to bardzo silna emocja, dlatego towarzyszące jej uczucia przeciwstawne też mają potworną siłę rażenia. A skoro Wasz związek na długo przed końcem obfitował w eksplozję, to nie dziw się – i przede wszystkim nie wyrzucaj sobie – że rozleciał się z hukiem.
Zastanawiasz się natomiast, czy rozpad ten musi być ostateczny… To delikatna kwestia. Nie wiem, ile z tych 10 lat znajomości spędziliście pod wspólnym dachem, zakładam, że minimum połowę. To kawał czasu, zważywszy, że natychmiast ujawniły się konflikty.
Inicjatorem, jak rozumiem, zawsze był on, długo zatem to wytrzymywałaś, mając przed oczami wyobraźni wspaniałego i ukochanego mężczyznę, a na własne oczy widząc, że przeistoczył się w choleryka, uciekającego się nawet do rękoczynów. Nie ma się niestety z czego cieszyć, że popchnął Cię „tylko raz” - to zawsze jest ostrzeżenie godne poważnego potraktowania (podczas gdy demolowanie mebli, choć też w jakimś sensie patologiczne, grozi jedynie dynamicznym wzrostem kosztów utrzymania domu). Nieciekawie wygląda też kwestia psychicznego terroru: przerzucania winy, ciągłych oskarżeń, obraźliwych sugestii co do stanu Twojego zdrowia psychicznego, etc. No i odwlekanie ślubu, na którym Tobie, zdaje się, zależało.
Warto by dociec, skąd u narzeczonego taka metamorfoza po tym, jak zamieszkaliście razem. Nic nie piszesz na temat tego, jak wyglądały te Wasze wcześniejsze, wspaniałe chwile, w jaki sposób niepostrzeżenie zanikły…
Podsumowując: na podstawie nikłej wiedzy, którą posiadam, mogę jedynie stwierdzić, że kontynuacja młodzieńczej miłości w „dorosłym” wydaniu rozczarowała Was oboje – ale jego bardziej. Sprawia wrażenie niegotowego na „monotonię” codziennego, prawie-małżeńskiego obcowania ze sobą, nie dojrzał do tego modelu i nie wiadomo, kiedy dojrzeje. Poza tym, jest chyba człowiekiem dość kapryśnym, chwiejnym emocjonalnie, nieprzewidywalnym. Na dodatek słabym psychicznie, łatwo ulegającym presji codziennych stresów (praca, pieniądze), ambitnym i zakompleksionym jednocześnie. Pamiętaj, że wyścig szczurów ma się dobrze, a ci spoza czołówki bardzo często czują się nieudacznikami i muszą odreagować swoje niemożności gdzie indziej – a najprościej oczywiście zrobić to w domu. Zauważ, że Twoje odejście w jakimś sensie zburzyło jego poczucie bezpieczeństwa, dawał Ci do zrozumienia, że chce, abyś została, nawet na innych warunkach. Czyli jest w tym wszystkim nieźle zagubiony.
Nie wiem, czy uda Ci się go „odczarować”, przemienić na powrót w chłopaka, którego pokochałaś i w określony sposób zapamiętałaś. A jeśli to była tylko idealizacja? Oczywiście, możesz raz jeszcze wyciągnąć rękę – zmienić decyzję, wrócić, spróbować od nowa. Sama najlepiej wiesz, z kim masz do czynienia i co jest w tym wypadku realne. Przede wszystkim — czy akceptujesz różnice pomiędzy swoimi marzeniami, a tym, co on rzeczywiście ma Ci do zaoferowania?
Jeśli zdołacie się oboje wyciszyć i nauczycie się ze sobą rozmawiać, jest szansa, że powstanie z tego nowa, dojrzalsza jakość. Jest jeden warunek: oboje musielibyście okiełznać swoje temperamenty. Kontynuacja związku w rytmie gwałtownych potyczek nie ma w Waszym wypadku sensu ani szans – walka nie działała na Was konstruktywnie czy choćby ekscytująco, tylko Was niszczyła. A zresztą – ja generalnie nie toleruję przemocy, pod żadną postacią. I pewnie zmykałabym, gdzie pieprz rośnie już po pierwszej demolce w mieszkaniu… Ty musisz zdecydować sama.
Pozdrawiam Cię cieplutko,
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze