Syndrom pijawki
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuNajpierw trochę statystyki: w swoim liście słowa „miłość” użyłaś 15 razy. Zastanawiałaś się kiedyś, co ono znaczy? Widzę pewne przebłyski: uzupełniasz miłość o zrozumienie, wsparcie, partnerstwo... z czyjej strony? U Ciebie nie widzę cienia tych wzniosłych cech. Ani mizernego cienia. Ani razu nie zastanowiłaś się, co Ty możesz dać któremuś z nich.
Droga Margolu!
Już nie wiem, co mam robić, sama siebie nie rozumiem, szczerze mówiąc, już się pogubiłam. Mam 25 lat, wiem, czuję, że to czas na podjęcie poważnych życiowych decyzji. A ja nie potrafię decydować. Jestem jak dziecko. Nie umiem wybierać. A o co konkretnie chodzi? O miłość. Być może to niemożliwe, ale ja kocham dwóch chłopaków. Dwie zupełnie różne od siebie osoby. Jestem raz z jednym, raz z drugim, na zmianę. Wiem, że obaj poza mną świata nie widzą, obaj mnie kochają, jestem dla nich tą jedyną.
Jak to jest po ślubie? Czy ta fantastyczna, bajkowa prawdziwa miłość ciągle trwa, czy realia przyziemnego życia ją tłumią?
Opiszę moją sytuację. Tych dwóch wspaniałych chłopaków to Daniel i Kamil. Z Danielem znam się od najmłodszych lat. Razem rośliśmy, pierwsza miłość itp. On ma bardzo silny charakter, jest zdecydowany, dość zaborczy i bardzo o mnie zazdrosny (i tego boję się u Niego). On nauczył mnie żyć jak księżniczka. Bez żadnych ograniczeń finansowych, spełniał każdą moją zachciankę, życzenie. Jest gotowy poświęcić dla mnie wszystko. Jest kochany. Widzi tylko mnie, ja jestem najważniejsza. Zakończyłam ten związek, kiedy poznałam Kamila. Kamil jest delikatny, romantyczny, szlachetny, honorowy, dosłownie idealny, mogę go wręcz porównać do prawdziwego rycerza. Poznałam Go na studiach, pokochałam za to, czego nie miałam od Daniela, za beztroskę, za zwykłe rzeczy, dosłownie za normalność, np. za wino na ławce w parku, za kolacje typu hot dog na stacji paliw. Za to, że kochał mnie przez trzy lata, że po cichu był gdzieś obok (ale ja wtedy nie zwracałam uwagi na takich „zwykłych” chłopaków). Prawdziwa szczera miłość, tak za nic. Taka po prostu za to, że był i że był właśnie taki. Wyrozumiały, miał do mnie pełne zaufanie, cieszył się, że ma taką fajną dziewczynę, że ma mnie, a nie był ciągle zazdrosny (to mi przede wszystkim przeszkadzało w związku z Danielem).
Ale wspólny czas na studiach się kończył, ja jeszcze zostałam, on wkroczył w dorosłe życie. Zaczął szukać pracy, nie mógł znaleźć. Wpadliśmy w monotonię. Mnie zaczęło brakować moich „luksusów”. Nie potrafiłam Go wspierać, kiedy on ciągle był w depresji, że mu się coś nie udaje, że chciałby zapewnić mi takie życie, do jakiego przywykłam, ale nie może. I ciągle było, że czegoś chce, ale nie da rady itd. Ja nie wytrzymałam tego, doszłam do wniosku, że ja nie potrafię być zaradna w życiu, że ciągle potrzebuję opieki, silnego charakteru obok mnie, bo ja go nie mam i nie potrafię być z kimś już często słabszym ode mnie. Zaczęliśmy się rzadziej widywać, bo szukał pracy za granicą. Wyjazdy na 2–3 tygodnie nie służyły naszemu związkowi, tzn. szczególnie mnie, ja się po prostu oddalałam od Niego (choć On tak się poświęcał dla mnie, żeby mi dogodzić). Zakończyłam ten związek po 2 latach.
Wróciłam do Daniela. Ciężko mu było mnie „przyjąć” ponownie, bo bardzo cierpiał, gdy Go zostawiłam. Jednak nie przestał mnie ani chwili kochać. Był szczęśliwy, że znowu jesteśmy razem. W przeciągu czterech miesięcy kupił działkę pod budowę naszego domu, wybraliśmy projekt, kupił pierścionek zaręczynowy. Cała jego rodzina przyjęła mnie z serdecznością. Znowu poczułam się jak księżniczka. Najdroższe ubrania, samochód zamówiony w salonie, coweekendowe wypady gdzie tylko sobie zażyczyłam, wczasy na Malediwach itp. Ale po pewnym czasie, kiedy poczuł, że znowu już jestem jego, wróciła chorobliwa zazdrość, np. nie mogłam sobie kupić za krótkiej spódnicy, zbyt wyzywającej bluzki itd. Mogłam mieć wszystko, ale zarazem tylko to, co jemu odpowiada. Był wręcz chory, kiedy ktoś się za mną oglądał czy nawet kiedy uśmiechnęłam się u fotografa, gdy robiłam zdjęcie. Ciągłe awantury wynikające z zazdrości. Poczułam, że zaplanował mi życie. Zostawiłam Go tydzień przed planowaną (naszą) imprezą zaręczynową. Uciekłam. Zaskoczyłam wszystkich i samą siebie. Psychicznie nie wytrzymywałam zazdrości, tego, jak mnie ograniczał, czułam się bardzo kochana, ale zarazem jak jego własność.
Po tym, gdy zostawiłam Kamila, bardzo to przeżywał, wręcz chorował. Nabawił się (ponoć przeze mnie) prawie wrzodów żołądka. Pił, nie jadł, nie wierzył w to, co się stało. Kiedy już się otrząsnął, znowu był gdzieś obok mnie. Ciągle mnie kochał. Kiedy doszło do naszego spotkania, miał zamiar mnie uwieść i zostawić, żebym ja cierpiała tak jak on poprzednio. Nie udało mu się. Miłość wygrała. To prawdziwe uczucie. Znowu jesteśmy razem, juz rok czasu. I ja znowu nie wiem, czego chcę. Znowu doskwiera mi ten sam problem, znowu nie ma Go, bo chce, żeby mi było jak najlepiej, i pracuje za granicą. Znowu mi się zaczyna nudzić, choć na początku było mi cudownie. Czułam wolność w związku, partnerstwo, wsparcie, zrozumienie. Jesteśmy razem. On się w pełni mi poświęca, a mnie czegoś znowu brakuje. To normalne życie już mi się nudzi. A Daniel dał mi znać, że mimo wszystko mam furtkę otwartą, mogę wrócić, dalej mnie kocha. Ale muszę podjąć stanowczą decyzję, tj. ślub, dziecko, niby taka gwarancja, że nie odejdę.
A teraz o mnie. Przyznaję, że jestem rozpieszczona, całe życie nigdy niczego mi nie brakowało, zawsze miałam to, czego chciałam, miałam i mam dużo miłości, wspaniałą rodzinę, przyjaciół. Kończę właśnie studia, ale nie widzę siebie w pracy. Może jakiś własny interes. Ciągle ktoś zapewnia mi ochronę „przed złem”, mam wrażenie, że nie dam rady żyć normalnie. O co mi chodzi? Trudno mi to wyjaśnić. Chciałabym mieć dziecko. Chciałabym już wydorośleć, wziąć ślub. Ale czy ta idealistyczna miłość moja i Kamila, czy ta miłość moja i Daniela ma większe szanse na przetrwanie? Tzn. czy wierzyć i mieć nadzieję, że jakoś to będzie, że damy sobie radę w życiu z Kamilem, choć boję się, że trud przetrwania w świecie i moje „zepsucie”, to nauczone już moje życie księżniczki nie przetrwa trudnych chwil. Np. kupno mieszkania, nawet nie wyobrażam sobie życia w mieszkaniu, chciałabym dom, powiem szczerze, boję się braku tej podbudowy materialnej, boję się, że ona może udusić tę miłość.
Słuchałam różnych opinii koleżanek, np. była wielka wspaniała miłość, jednak trud życia codziennego, kredyty, strach o utratę pracy itp. doprowadziły do tego, że dwie osoby oddalają się od siebie, zaczynają się kłótnie itd. Boję się słabego charakteru Kamila. Nawet widzę to, idąc na zakupy, na razie sama je robię, ale widzę strach w jego oczach, że on nie da rady mi zapewnić życia, jakim już żyję całe moje życie, do jakiego jestem przyzwyczajona. Kamil nie ma w sobie zdecydowania, choć jest wspaniały, kocham Go. Cudownie się z nim czuję, uwielbiam nasze rozmowy, nasze spacery, całym sercem czuję miłość, jednak boję się przyszłości. Tego życia codziennego. Jestem z Kamilem, ale coraz częściej myślę o Danielu. Ta miłość jest taka chyba bardziej przyziemna, też jest prawdziwa, ale inna. Boję się strasznie, żeby w tym przypadku nie być ptaszkiem, kochanym, uwielbianym, ale w złotej klatce. Ale w tym przypadku nie boję się przyszłości. Materialnie jest wszystko zagwarantowane.
Nie chcę wyjść tu na materialistkę, ja po prostu boję się tego prawdziwego, często ciężkiego życia. Jak to jest z miłością po ślubie, kiedy urodzi się dziecko? Czy wtedy ta miłość między dwojgiem ludzi w tym realnym świecie nie schodzi na drugi plan? Czy ludzie nie skupiają się na utrzymaniu rodziny? Nie potrafię jasno wyrazić swoich obaw. Konkretnie: czy idealna miłość może być przytłumiona troskami życia codziennego? Czy patrzeć na podłoże materialne? Wiem, że Daniel i Kamil mnie kochają, zawsze będą, mam taką pewność. Ale z którym ja będę potrafiła żyć? Jak to jest w życiu, tym „dorosłym”, odpowiedzialnym? Jak się życie zmienia po ślubie? Po przyjściu na świat dziecka? Czym się kierować? Jak dokonać wyboru, całkiem sercem czy bardziej racjonalnie? Pomocy!
Nie wiem, w jakim świetle w tym liście przedstawiłam samą siebie. Ale napisałam prawdę, wiem, że ta słabość tkwi we mnie, a ja nie potrafię zadecydować. Co jest w takim prawdziwym życiu ważne?
Bardzo proszę, napisz, co o tym sądzisz, proszę, nie oceniaj mnie zbyt surowo. Ja jestem zdezorientowana. Nie wiem, co robić, jak dalej żyć. Kiedy jestem z jednym, to brakuje mi drugiego. Jeden jest zaprzeczeniem drugiego, różne charaktery, różne światy, a ja obu kocham. Mam nadzieję, że uda Ci się odczytać z tego listu tę treść, którą próbuje przekazać.
Pozdrawiam,
Aneta
***
Droga Aneto,
Ustalmy jedno:
Postawiłaś przede mną bardzo trudne zadanie. Odpowiedź na Twój list przekładam z tygodnia na tydzień, bo co zaczynam, to mi się jad z kącików ust sączy. Postaram się złagodzić ton moich wypowiedzi, choć i tak pewnie będzie zbyt ostry i zrani Twoją łagodną duszę. Ale prawda ma to do siebie, że kole w oczy. No, to jadę. Jeśli masz wystarczającą odporność, by przeczytać, co myślę, to czytaj. I pamiętaj, że i tak staram się być łagodna.
Najpierw trochę statystyki: w swoim liście słowa „miłość” użyłaś 15 razy. Zastanawiałaś się kiedyś, co ono znaczy? Widzę pewne przebłyski: uzupełniasz miłość o zrozumienie, wsparcie, partnerstwo… z czyjej strony? U Ciebie nie widzę cienia tych wzniosłych cech. Ani mizernego cienia. W swoim potwornym, nieograniczonym egoizmie ani razu nie zastanowiłaś się, co Ty możesz dać któremuś z nich. Ty dajesz siebie – i to jest taki piękny dar, że czoło Kamila spływa potem od jego dźwigania. Dziewczyno, otrząśnij się! Jeśli zastanawiasz się choć przez chwilę, do którego z nich bardziej pasujesz, to od razu pokażę Ci palcem Daniela. Z jego chęcią posiadania i chorobliwą zazdrością. Też kompletnie nie liczy się z Twoimi uczuciami, tak jak Ty nie liczysz się z emocjami obu chłopaków. Daje materialne wsparcie i wymaga podporządkowania. Mężczyzna o silnym charakterze. Takiego przecież pragniesz, nieprawdaż?
Piszesz, że zamyka Cię w złotej klatce… Coś za coś, niestety. Za to masz, czego dusza (kmh…) zapragnie, luksus, dostatek i – miłość. W Twoim tego słowa rozumieniu. Bo dla mnie ktoś, kto jest chorobliwie zazdrosny, nie kocha, ale posiada. Posiada samochód z salonu, dom, posiada karnet na baseny w Egipcie i żonę posiada oraz dzieci, które też będą się podporządkowywać, bo inaczej… Oczywiście, może być też tak, że urodzą mu się córeczki jak przez kalkę z mamusi robione, wychowa je wtedy na kolejne pijawki (detronizując przy okazji mamusię, której będą musiały wystarczyć Rajeckie Teplice, co się najeździła, to jej – teraz kolej na młodsze) i jakaś inna Margola będzie się gryzła za parę lat po wargach do krwi, by nie oceniać zbyt surowo.
Zawsze też musisz liczyć się z tym, że po paru latach trzeba Cię będzie wymienić na nowszy model z salonu, bo cera ci się pomarszczy od malediwskiej opalenizny. No, chyba że to tak zwany szanowany obywatel, wtedy z żonami innych szanowanych obywateli będziesz się ścigać na futra i biżuterię, może też na wakacyjną opaleniznę – zawsze będziesz mogła się trochę podpędzić w solarium… i wszystkie będziecie się ścigać też na przymykanie oczu na mężowskie skoki w bok. Oczywiście tak tylko sobie gdybam…
Oni Cię kochają obaj i obaj zawsze będą, jak twierdzisz. Hm. No, gratuluję. Znam parę takich królewienek, które zestarzały się, dumając — ten czy ów, aż i ten, i ów trzasnął drzwiami, idąc w jakieś normalne życie, a one dumają do dziś. Żaden nie jest odpowiedni. A potem płaczą po nocach, że takie strasznie samotne. Za to mają standard, dużo zarabiają, mają swoje zadbane i wypielęgnowane do granic absurdu czterdzieści lat, mieszkanie, samochód, nie chcą kupować domu, bo tak będzie jeszcze bardziej strasznie i samotnie. Będą obaj, powiadasz. Zawsze, powiadasz. Kochają, powiadasz. No i pięknie. Szkoda, że one nie miały takiego szczęścia.
Chciałabyś mieć dom. Oczywiście, jak mniemam, ten dom masz mieć tu i teraz, na tupnięcie nogą. Tak skomplikowane rozwiązanie jak zakasanie rękawów i wzięcie się do roboty, żeby na niego pospołu z mężem zarobić, pewnie nie przyjdzie Ci do głowy. Dla Ciebie od roboty jest mąż, a Ty najwyżej możesz jakąś własną działalność… Załóż, załóż, niestety prawdopodobnie dopiero wtedy zobaczysz, co to praca. Chyba że założysz ją jako żona Daniela, wtedy będzie to niepotrzebny dodatek dla zaspokajania sumienia, mąż jakby co podrzuci parę tysiączków na te, jak im tam, podatki i ZUS. Kto by tam wpadał na pomysł, że trzeba się usamodzielniać, że trzeba stawić czoła normalnemu życiu… Na razie, jak widzę, starasz się raczej odnaleźć drogę ucieczki przed nim…
Piszesz też, że martwi Cię słaby charakter Kamila – no, gratuluję podejścia. Facet pojechał za granicę, drżąc, czy aby księżniczce zapewni odpowiedni standard życia, pewnie tam dość ciężko pracuje i odkłada każdy zarobiony grosz, zamiast pobalować z kolegami i jakąś fajną, normalną dziewczyną – a pijawka obawia się jego słabego charakteru. Cóż, gdy obok siebie nie ma czułej, wspierającej partnerki (użyłaś słowa z tej rodziny, nieprawdaż? Oraz wyrażenia „miłość moja i Kamila”. Jakoś tak użyłaś, z przyzwyczajenia), pewnie nie jest się najsilniejszym na świecie. Czasami trudno w pojedynkę borykać się z zachciankami pijawki. Zwłaszcza gdy tak otwarcie obnosi się ze swym materializmem.
Wiesz co? Rzuć Kamila. Sprzedaj się za ten Twój dom z ogródkiem i wczasy na Malediwach, odpowiednio drogo się sprzedaj, boś cenna jak klejnocik, a może dzięki temu Kamil zyska jeszcze szansę na jakieś normalne życie. Przeboleje jakoś tę stratę, odchoruje, ale może spotka kogoś, kto słowem „miłość” i pieniędzmi szastał będzie nieco mniej, a nieco bardziej czułym gestem i słowem. Wydaje mi się, że pijawki nie miewają takich odruchów, a on tego bardzo najwyraźniej potrzebuje.
Współczuję obu chłopakom. Bardzo. Tobie w sumie też, Aneto. Obyś nie wyłożyła się kiedyś w życiu na tragedii większej niż złamanie paznokcia czy rok bez wyjazdu na Malediwy.
To nie jest tak, że oceniam Cię źle. Nie mogę Cię oceniać, bo nie wiem, kim jesteś. Ale Twoje pobudki wydają się niestety bardzo płytkie, z Twoich słów wynika absolutny brak dojrzałości. Pytasz, co jest ważne w tzw. normalnym życiu… Pewien znakomity aktor trzecioplanowy Jan Adamski powtarzał mi swą – jakże trafną – tezę: „Najważniejszym słowem po kochać jest pomagać”. Miał w tym mnóstwo racji. Dla mnie najważniejsza po miłości, a właściwie z nią współistniejąca, jest przyjaźń. W związku najistotniejsze jest, by mogło się polegać na drugiej osobie. By było o czym ze sobą rozmawiać. Pieniądze zawsze można zarobić, zwłaszcza gdy się ma siłę przebicia. One się mogą także w każdej chwili skończyć i wtedy biada związkowi, który nie ma głębszego spoiwa. Widzę, że zdajesz sobie sprawę z tego, że masz wiele niedobrych cech i skłonności. Zrób z sobą coś, by nie skończyć jak bezmyślna skwarka-solarka z tipsami i brakiem głębszych aspiracji.
Głębokiego wejrzenia w siebie życzę.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze