Peerelowskie zabytki klasy 0 - przedszkola
EFKA S. • dawno temu- Przedszkole to nie przechowalnia! – krzyczy na mnie tęga kobieta w białym fartuchu, kiedy kolejny raz spóźniam się do przedszkola 15 minut. To pani przedszkolanka, która uważa, że dzieci od trzeciego roku życia należy przygotowywać do szkoły, czyli do wstawania rano. Bo tylko o to tu chodzi. O to, „żeby była dyscyplina” i żeby wiadomo było, kto tu rządzi.
Żeby zdobyć od września miejsce w przedszkolu dla dziecka, trzeba się zapisać w kolejce już w marcu. Ponieważ dużo dzieci nie wytrzymuje pierwszego tygodnia, istnieje duża szansa, nawet jeśli jesteśmy na końcu listy rezerwowej, że nasza pociecha się dostanie. To jednak nie koniec problemów.
Przedszkole nie jest dla rodziców, żeby mogli pracować, nie jest też dla dzieci, żeby mogły pobawić się z rówieśnikami. Przedszkole jest tylko po to, żeby panie przedszkolanki mogły prowadzić swoje programy dydaktyczne.To samo dzieje się w żłobkach, które przygotowują z kolei do reżimu przedszkolnego.
Panuje “prawo obiadu”. Jeżeli rodzic z kilkuminutowym opóźnieniem przyprowadzi dziecko, to panie przedszkolanki “kasują” obiad. Nie wiadomo, co się dzieje z obiadem. Po prostu — skoro dziecka nie było o godzinie 8.00, to o godzinie 8.01 należy obiad “skasować”, bo dziecko dzisiaj nie przyjdzie, a rodzic oszczędzi 3 złote. Panie przedszkolanki bardzo dbają o portfel rodzica. Wielokrotne prośby o trwałe wprowadzenie “obiadu bez kasacji” i powtarzanie, że nie muszę i chcę oszczędzać tym sposobem spotykają się z zupełnym brakiem reakcji. “Prawo obiadu” jest widać podstawowym elementem utrzymania dyscypliny wśród rodziców. Być może prawo to jest obce niektórym rodzicom, ja jednak zaobserwowałam jego ścisłe przestrzeganie w dwóch żłobkach i w jednym przedszkolu (czyli w całym dotychczasowym okresie korzystania z dobrodziejstw tychże instytucji przez mojego czterolatka) w królewskim mieście Krakowie.
To, że trzeba rano wstawać jeszcze jestem w stanie przełknąć. Wszak pięć lat (żłobek + przedszkole) cierpień mojego dziecka związanych z porannym budzeniem na pewno nie pójdą na marne. Już widzę, jak mój pierwszoklasista o szóstej rano rześko zrywa się z łóżka, myje zdrowe zęby i z wielkim uśmiechem biegnie do szkoły.
Ale w pozostałe punkty programu śmiem wątpić. Na przykład w to, że zajęcia dydaktyczne mogą się odbywać tylko rano, ponieważ o tej porze dzieci wykazują się „największą chłonnością umysłu”. To jasne, że kiedy po półgodzinnych zmaganiach moje dziecko zostaje w końcu zwleczone z łóżka i praktycznie w ostatniej fazie snu doprowadzone do przedszkola (z 15-minutowym spóźnieniem), wtedy właśnie jego mózg jest najbardziej aktywny. Po zajęciach dydaktycznych, mamy też ruchowe, które trwają do godziny 12. Podejrzewam, że w południe wszystkie dzieciaki są już obudzone i właśnie w tym momencie przeżywają ową szczytową „chłonność umysłu”. Jednak pokomunistyczne zasady nakazują, aby w tym momencie wszystkie dzieci położyć spać. Jak się to udaje paniom przedszkolankom, pozostaje ich słodką tajemnicą.
Po dwóch godzinach obowiązkowego snu (jeśli jedno się wyłamie z tego systemu, reszta się budzi),pozostały czas zajmują już luźne zabawy, aż do godziny 16.
I tu dochodzimy do największej kości niezgody między tymi instytucjami a rodzicami — dlaczego żłobki i przedszkola są otwarte od 6 rano do 16?Żeby było sprawiedliwie, niektóre do 16.30, a są nawet takie, które dopiero o 17. zamykają bramy i pozwalają przybyć na 16.30. Pomimo tej wspaniałomyślności i tak nie spełniają potrzeb rodziców, bo większość pracuje od 9. do 17. i w związku z tym trudno im zdążyć przed 16.30, która jest jedyną słuszną i ostateczną godziną odbioru dziecka. Wiadomo, że gdyby przedszkola były otwarte do 17.30 lub 18., dzieciom stałaby się krzywda. Tak twierdzą pedagodzy i inni specjaliści. Jeśli przedszkola pracują do 16., wszystko jest w porządku.
W zasadzie wszyscy się do tego przyzwyczailiśmy i każdy wypracował swój sposób na “problem godziny 16”. Niektórym nie pozostaje nic innego jak zwolnienie się wcześniej z pracy. Zapewne jest to jeden z powodów niechęci pracodawców do matek małych dzieci oraz kobiet w wieku “grożącym” macierzyństwem. Ale sądząc po średniej wieku osób odbierających dzieci, to jednak typowym rozwiązaniem “problemu godziny 16.” jest “stacjonarna babcia”. Jeżeli ktoś nie ma “stacjonarnej babci”, korzysta z rozwiązania nr 3 — wynajmuje opiekunkę do odbioru dziecka z przedszkola i opieki nad nim do momentu przybycia rodziców z pracy. Ponieważ nie mam “stacjonarnej babci”, również korzystam z tego rozwiązania wynajmując opiekunkę do spółki z sąsiadką.Jest jeszcze rozwiązanie nr 4 – przedszkole prywatne, o którym również myślałam. Niestety za tę magiczną godzinę dłużej trzeba zapłacić 4 razy więcej i to jest podstawowa wada tego rozwiązania. Oczywiście oprócz tej, że zbawienna placówka znajduje się na drugim krańcu miasta. Podobne rozwiązania “problemu godziny 16-tej” słyszałam od znajomych z Warszawy i innych miast. Wszystkim to przeszkadza, ale „nic się nie da zrobić” i każdy się na to godzi, korzystając z jednego ze sposobów.
Godziny funkcjonowania żłobków i przedszkoli ustalone za czasów poprzedniego systemu, kiedy pracowało się w fabryce od 7.00 do 15.00 nie są dopasowane do naszych czasów, ale okazały się trwałe i niepodważalne jak dogmaty wiary katolickiej.
Kiedyś zrobiłam eksperyment. Mianowicie — moje dziecko obudziło się pełne wigoru wyjątkowo o 5 rano. Korzystając więc z pokomunistycznego systemu godzin otwarcia żłobka zaprowadziłam synka na szóstą. Podejrzewałam, że codziennie ochrzaniające mnie panie wpadną w skrajny zachwyt. Jednak nie – w żłobku nikogo nie było, żadnej pani przedszkolanki. Przerażona sprzątaczka powiedziała mi, że pierwsze dziecko przychodzi na siódmą, bo mama ma daleko do pracy, a reszta dzieci „spóźnia się na ósmą”, jak moje. Więc jaki jest sens katowania rodziców i dzieci, trwania przy tych peerelowskich zasadach? Czyżby przestarzały status quo służył tylko paniom przedszkolankom, które dzięki temu mają krótszy czas pracy?!
Po wielkich bojach w Łodzi powstało pierwsze przedszkole czynne do 21.00. Na bieżąco o walkach donosiła łódzka Gazeta Wyborcza. Nazwano je pierwszym przedszkolem „przyjaznym rodzicom”. Podobno rodzice cieszą się, że nie trzeba rezygnować z pracy dla macierzyństwa i na odwrót, natomiast „specjaliści” już złorzeczą, że będzie to miało zły wpływ na dzieci. A ja chciałabym zauważyć pozytywne aspekty. Być może to, że przedszkole trwa dłużej, zmusi do modyfikacji musztry porannej i innych „dydaktycznych” zasad, o których pisałam wyżej. Zapewne niektórzy pracoholicy będą wykorzystywać ten fakt, pozostawiając dziecko do oporu w przedszkolu. Ale z drugiej strony, tak czy siak, robią to i tak oddając je nianiom w godzinach, kiedy przedszkola już nie pracują Myślę nawet, że lepiej jest, gdy dziecko jest w przedszkolu, w grupie rówieśników, niż z coraz to nowszą nianią. Do każdej przecież musi się przyzwyczaić, a jak wiadomo dzieci lubią powtarzające się rytuały. Dodam, że dzieci w wieku przedszkolnym potrzebują rówieśników, a przecież w obecnych czasach mało kogo stać na gromadkę. Przede wszystkim przedszkole czynne do 21. powinno dać większą możliwość wyboru. Może przedstawiciele wolnych zawodów będą mogli swe wyspane dzieci zaprowadzać na 11., bez obawy o kasację obiadu? A zabierać niekoniecznie o 21., ale wtedy, kiedy uda im się zakończyć dzień pracy?
Dlaczego tak się uwzięłam i dlaczego tak ważne są godziny pracy placówek opiekuńczo — wychowawczych?
Politycy prześcigają się w pomysłach, co by tu zrobić, żeby te Polki w końcu zechciały rodzić więcej obywateli. Szkoda tylko, że jedynym pomysłem na wzrost demograficzny jest zakaz aborcji. Matka znajduje się w kręgu zainteresowań Kościoła, polityków i szerokich ruchów społecznych, takich jak Młodzież Wszechpolska tylko wtedy, kiedy jest w ciąży. Później, jak już dziecko się urodzi, może się z nią dziać co chce. Nikt nie chce zauważyć takich prostych, małych rzeczy, które nas matek pozbawiłyby odrobiny codziennego znoju i pozwoliły się tym macierzyństwem cieszyć. Zdajemy sobie przecież sprawę z tego, że przeciętne zarobki mężczyzny nie wystarczają na utrzymanie rodziny na godnym poziomie. Wiemy, że co 6. matka jest samotna. Zasiłek wychowawczy to śmieszna kwota, która mobilizuje tylko do szybkiego powrotu do pracy. Dlaczego matka w Polsce musi być taką zarobioną, zagonioną kombinatorką?
Oczywiście głównym hamulcem przyrostu naturalnego jest ZUS i nikt mu nie odbierze tego honoru. Jednak warto się pochylić nad tym z pozoru błahym “problemem godziny 16”. Zacznijmy walczyć o „przyjazne przedszkola” w swoich miastach. Skoro w Łodzi się udało, to widocznie jest to możliwe.
Władze miast, zauważcie, że tamten system już przeminął. Basta!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze