Na głupiego gaijina
URSZULA • dawno temuWśród turystów z Zachodu panuje przekonanie, że kraje arabskie są niebezpieczne, dlatego że wszyscy na każdym kroku starają się nas oszukać i trzeba ciągle uważać. Należy jednak zadać sobie pytanie, co zrobilibyśmy w odwrotnej sytuacji – w kraju, w którym to my - obcokrajowcy możemy oszukiwać do woli, gdzie przy minimalnym wysiłku i odrobinie zdolności aktorskich możemy pozwolić sobie niemal na wszystko?
Pamiętam, jak w jednym z pierwszych tygodni mojego pobytu w Japonii, siedząc w jakiejś knajpie i topiąc resztki szoku kulturowego w drinku, wdałam się w rozmowę z facetem siedzącym przy barze, który wyglądał, jakby był tam od zawsze. Gdy tak narzekałam na potworne przeszkody, które piętrzą się przed gaijinem torującym sobie drogę przez życie codzienne w kraju azjatyckim, facet ów niczym postać z jakiegoś filmu wypowiedział bardzo tajemnicze zdanie:„Japonia to najwspanialsze miejsce na świecie. Ale tylko dla obcokrajowców. Obcokrajowiec może sobie tu pozwolić na wszystko, w przeciwieństwie do Japończyków”.
Zdanie to wydawało mi się wówczas zupełnie bez sensu, ponieważ właśnie próbowałam przyzwyczaić się do tego, że w Japonii zasad łamać się po prostu nie da i nikt tego nie robi, co po całym życiu spędzonym w Polsce wydawało mi się nieprawdopodobne. Teraz, po tych kilku miesiącach w Tokio, zaczęłam dostrzegać, co mój rozmówca miał na myśli.
Język japoński jest trudny dla gaijinów, a język angielski dla Japończyków. Japończycy heroicznie starają się nauczyć angielskiego, często potrafią świetnie czytać i wszystko rozumieją. Jednak nie wiadomo czy z winy kulawego systemu edukacji, przynajmniej w dziedzinie języków obcych, czy z powodu wrodzonej nieśmiałości i różnic w wymowie, raczej źle sobie radzą w rozmowie po angielsku. Są oczywiście wyjątki. Natomiast wśród mieszkających w Tokio obcokrajowców są tacy, którzy po kilku latach pobytu opanowali japoński do perfekcji, oraz tacy, którzy święcie przekonani o wyższości angielskiego całkowicie pogardzają tym językiem „egzotycznych krzaczków” i wcale nie mają zamiaru się go uczyć. I jakoś mam wrażenie, że tych drugich jest zdecydowanie więcej.
W takiej sytuacji nietrudno wyobrazić sobie, dlaczego komunikacja między obiema stronami jest co najmniej utrudniona.Z tego powodu stosunki japońsko-gaijińskie zależą w dużym stopniu od nastawienia obu stron. Z moich obserwacji wynika, iż zdarza się, że gaijini często po prostu wykorzystują nieśmiałość Japończyków i ich niechęć do nietypowych sytuacji, by robić w Japonii, co im się żywnie podoba.Przekonałam się o tym dobitnie parę tygodni temu.
Siedziałam w kafejce, sącząc kawę i starając się nie myśleć o tym, że za parę godzin, w klubie parę ulic dalej wystąpi mój absolutnie ulubiony zespół. Ponieważ nie jest to tylko mój ulubiony zespół, ceny biletów sięgały 7000 jenów (co odpowiada jakimś 210 złotym), a na taki wydatek w tym czasie absolutnie nie było mnie stać. Z apatii wyrwał mnie dzwonek telefonu. Dzwonił mój uniwersytecki, amerykański blond kolega Kevin, który, jak przystało na Amerykanina, zawsze jest w niczym nieuzasadnionym dobrym humorze i emanuje aurą niezwykłej skuteczności. Spytał, czy wybieram się na koncert, i kiedy wyjęczałam, że nie, bo tkwię w finansowym dole, powiedział, że nie ma co się przejmować i żebym z nim poszła. Kiedy spytałam go, jak to sobie wyobraża, odpowiedział: „To proste. Wejdziemy na głupiego gaijina”.
Nie bardzo wiedziałam, co ma na myśli, i mimo iż wietrzyłam jakiś podstęp, chęć zobaczenia zespołu zwyciężyła i po chwili znalazłam się przed klubem w towarzystwie skutecznego blond Amerykanina. Kiedy weszliśmy do klubu, Kevin na pytanie o bilety odpowiedział niezwykle szybko i niewyraźnie, że jesteśmy na liście gości. Kiedy okazało się, że pani bileterka nie zrozumiała, przybrał zirytowany wyraz twarzy i zaczął głośno i dobitnie powtarzać słowa: „lista” i „gości”.
Skonsternowana Japonka wyjęła odpowiedni kawałek papieru i słabiutkim głosikiem wyjąkała: „Imię?”. „John” – powiedział Kevin, z miną sugerującą pani bileterce, że sytuacja coraz bardziej działa mu na nerwy. Pani, co pięć sekund powtarzając „przepraszam”, długo przypatrywała się liście gości. Po minucie, podczas której „John” wygłaszał głośno uwagi na temat stanu znajomości angielskiego u Japończyków, drżącą ręką podała nam ową listę, dając do zrozumienia, że nie ma na niej żadnego Johna.
Wtedy nastąpiła Wielka Improwizacja wygłoszona przez Kevina tak szybko i bełkotliwie, że nawet ja nic nie zrozumiałam, w wyniku której pani bileterka robiła się na przemian biała i czerwona, powtarzając w kółko swoje „przepraszam” i w rezultacie wpuściła nas do klubu. Kiedy byliśmy wystarczająco daleko, Kevin mrugnął do mnie i spytał: „No i jak?”, a ja czułam się jak bohaterka jakiegoś amerykańskiego serialu dla młodzieży, która stoi przed wielkim moralnym wyborem, czy starać się być cool, czy wytłumaczyć złemu koledze, że zszedł ze ścieżki dobra i prawdy.
Ponieważ życie to nie amerykański film, na koncercie zostałam, ale w drodze powrotnej przemyślałam całą sytuację i zaczęły mi się przypominać różne zasłyszane historie. Tu ktoś pojechał gdzieś bez biletu, tam ktoś nie zapłacił w restauracji, ten mimo że mieszka w Tokio od kilku lat, nie ustawia się w kolejkę do metra, tylko pcha się pierwszy (wiadomo, gaijin, na pewno turysta i nie zna zasad), tamten nie zapłacił ubezpieczenia, udając, że nie rozumie, co jest napisane w listach, które do niego przychodziły. Z Japończykami jak z dziećmi – oni jak ognia unikają niewygodnych sytuacji i 90% z nich ulegnie żądaniom gaijina, jeżeli będą wygłoszone z wystarczającą pewnością siebie, zamiast starać się przeforsować swoje zdanie w języku, którym nie posługują się zbyt dobrze.
Wśród turystów z Zachodu panuje przekonanie, że kraje arabskie są niebezpieczne, dlatego że wszyscy na każdym kroku starają się nas oszukać i trzeba ciągle uważać. Należy jednak zadać sobie pytanie, co zrobilibyśmy w odwrotnej sytuacji – w kraju, w którym my możemy oszukiwać do woli, gdzie przy minimalnym wysiłku i odrobinie zdolności aktorskich możemy pozwolić sobie niemal na wszystko.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze