Emocjonalny areszt
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuTrzeba będzie długich lat, zanim rodzice pojmą (o ile w ogóle), że masz swoje życie, swoje emocje, że nie jesteś już ich częścią, tylko świata. Mam wrażenie, że trzeba ich nakłonić, żeby złapali trochę własnego życia i nie żyli wyłącznie Twoim. To niestety częsta przypadłość rodziców, którzy spełnienie znaleźli tylko w dzieciach.
Droga Margolu!
Mój problem może się wydawać odległy, ale mnie on męczy i myślę, że potrzebuję już teraz jakiejś rady, aby go rozwiązać i się uwolnić. Problem dotyczy moich rodziców. Jestem jedynaczką bardzo związaną z rodzicami. Teraz mieszkam poza domem, bo nie ma mnie w Polsce, ale codziennie jestem z nimi w kontakcie.
Mojej mamie jest ciężko, bo jestem poza domem, jej jedyna córka. Dziękuje jej za to, że mimo tak silnej miłości do mnie pozwoliła mi rozłożyć skrzydła. Jestem w innym kraju, uczę się tutaj i pracuję, uczę się życia i jestem szczęśliwa, mimo że czasami jest mi ciężko i jeśli tak jest, to zawsze dzwonię do niej. Moje zmartwienie polega na tym, że rodzice widzą swoje życie obok mnie, to znaczy w tym samym domu co ja — z moim przyszłym ukochanym, którego zamierzam znaleźć, i z moimi dziećmi, czyli z moją rodziną. Ja tego tak nie widzę. Chcę sama tworzyć mój dom, chcę mieć swoją prywatność, po prostu swoją twierdzę.
Rodzice tego nie rozumieją. Już wielokrotnie miałam na ten temat rozmowę z nimi i nieraz mama mi wykrzyczała, że mnie wychowała źle, że chcę ich odsunąć i zwracać się do nich, kiedy mi się zechce. Powiedziałam im, że chciałabym, żeby byli blisko, ale nie na tyle, aby tworzyć razem dom. Wiem, że nie mogą się doczekać wnuków i chcębardzo, aby właśnie moi rodzice się opiekowali moimi dziećmi, ale nie mieszkając w tym samym domu.
Wizja moich rodziców to wspólny ogromny dom, mama w kuchni, a tata z wnukami. Brzmi pięknie, ale mnie to przeraża. A co zrobię, jeśli mój wybranek nie zechce z nimi zamieszkać? Czy to znaczy, że będzie złym materiałem na męża? Tak chyba będą myśleć. Sądzę, że wiedzą, iż stresuje mnie ten pomysł mieszkania razem, więc wpadli ostatnio na pomysł dwóch mieszkań ze sobą połączonych — jakiś bliźniak.
Boję się rozmawiać z nimi na ten temat, bo ani nie mam wybranka, ani dzieci. Boję się o mamę, bo mnie nie rozumie, uważa, że jej nie kocham, mówiąc, że nie chcę wspólnego życia. Jestem wtedy bardzo złą, niewdzięczną córką, egoistką, która nie rozumie dobrego serca rodziców. Przecież ja taka nie jestem! Kocham ich bardzo mocno, ale czy to znaczy, że nie mam prawa do swojego zdania?
Zależy mi na Twojej odpowiedzi i pomocy.
Pozdrawiam,
Aga
***
Droga Ago,
Ustalmy jedno: miłość silna to taka, która pozwala się rozwijać, która nie dusi i nie zaciska pętli na skrzydłach. Dobra miłość rodzicielska nie traktuje dzieci jako inwestycji, która ma się zwrócić.
Wiesz, Ago, bywają rodzice, z którymi można zamieszkać przez ścianę, a nawet – znam takich! – w jednym domu. Ale to specjalny rodzaj rodziców: są nieinwazyjni. Nawet jeśli usłyszą sprzeczkę w rodzinie swojego dziecka – nie interweniują, nie komentują tego później, nie wtrącają się w życie młodych, bo mają własne życie, własne sprawy, własnych przyjaciół. Rozumieją, że każda para potrzebuje dużo czasu, żeby odnaleźć wspólny rytm na nowej drodze życia. Tacy rodzice nie proponują młodym wspólnego zamieszkania, a już na pewno nie wymuszają go określeniami typu: egoista, niewdzięcznik.
Taki rodzaj manipulacji uczuciami własnego dziecka jakoś kłóci mi się z deklaracją silnej miłości. To nie jest silna miłość, tylko silna, krępująca więź, która nie przyjmuje do wiadomości, że jedyna ukochana córka oraz matka to dwa odrębne istnienia, z własną drogą przez życie. Znam matki, od których dzieci pouciekały za granicę, nie widząc dla siebie perspektyw w toksycznym oparze wszechmiłości matczynej. Znam na szczęście też takie, które trwają w cichym pogotowiu, wiedząc, kiedy zaoferować pomoc, kiedy udzielić reprymendy, kiedy pozwolić odejść we własne życie. Oczywiście, uważam, że obowiązkiem dorosłych dzieci jest nie sprowadzić rodziców do roli podręcznego żłobka, banku i dostawców usług – powinni dbać jeszcze o więź podpartą wizytami, rozmową, wzajemnym towarzystwem. Ale akurat w twoim przypadku, Ago, jestem o to spokojna – o ile oczywiście rodzice nie nacisną Cię tak, że zostaniesz z dala od Polski i zdystansujesz się od nich emocjonalnie dla zachowania własnej tożsamości.
Niestety, czeka Cię droga przez mękę. Obrona tej własnej twierdzy, jak widzisz, zaczyna się już teraz, od obrony terytorium. Pozostaje Ci się „zaciąć” w argumentach, powtarzać jak mantrę, że nie zamieszkasz z nimi i że to nie może być miarą Twojej miłości do nich, nazywać wprost wszystkie próby manipulacji (albo się z nimi zgadzać: dobrze, jestem niewdzięczna, nie sądziłam, że jestem inwestycją, która ma się zwrócić, kiedy zacznę dobrze zarabiać, postaram się wam odpłacić – wiem, że to wręcz niewyobrażalne, żeby tak „odpyskować” rodzicom, ale jeśli wyczerpiesz możliwości delikatnej perswazji, cóż Ci pozostanie?). Trzeba będzie długich lat, zanim pojmą (o ile w ogóle), że masz swoje życie, swoje emocje, że nie jesteś już ich częścią, tylko świata. Mam wrażenie, że trzeba ich nakłonić, żeby złapali trochę własnego życia i nie żyli wyłącznie Twoim. To niestety częsta przypadłość rodziców, którzy spełnienie znaleźli tylko w dzieciach, czekają teraz na rodzaj „emocjonalnej emerytury”, tak jakby całe życie gromadzili składki na tę chwilę, gdy im „wypłacisz”. To straszne, prawda?
Walcz nieustępliwie, ale też nie agresywnie (tak długo, jak to możliwe) o swoje terytorium. Przygotowuj ich na to, że nie zamieszkasz z nimi, miej świadomość, że naprawdę nie jesteś im tego winna, że masz prawo do własnego życia z miejscem na rodziców, ale przede wszystkim na rodzinę, którą założysz. Nie znam małżeństwa, które – przymuszone warunkami do mieszkania z rodzicami, którzy nie przyjęli do wiadomości, że dzieci dorosły i stały się pełnoprawnymi uczestnikami życia – przetrwało bez szwanku ten przymusowy emocjonalny areszt. Niechaj Ci to przyświeca, bo coś mi mówi, że to wspólne zamieszkanie utwierdzi ich w przekonaniu, że będą mogli kształtować Twoje życie tak, jak im się podoba – i że będą się wtrącać, oczywiście z dobrego serca, we wszystkie wasze sprawy, przypadkowo podczytywać korespondencję, wchodzić do Waszej części jak do swoich pokoi. Zapomnisz szybko, co to intymność we dwoje, wspólny spokojny wieczór we dwoje (mama ugotuje pyszną kolację, tata zwoła na nalewkę z tarniny… no jakże tu nie pójść?).
Ostatecznie zawsze możesz testowo przywieźć kogoś o zupełnie odmiennej kulturze (muzułmanina, Araba, ciemnoskórego trenera chearleaderek) i sprawdzić poziom ich tolerancji na odmienność. To powinno wywołać mały szok, bo z pewnością odbiega od dawno ukutego planu Twojego życia – i może da im do myślenia, że dokonujesz własnych wyborów… Nie śmiem Ci zaproponować testu na pomysł zamieszkania z nimi i, nazwijmy to, przyjaciółką. Tego mogliby nie przetrzymać. Dla jasności, nie chodzi mi tutaj o poziom mojej, Twojej czy ich tolerancji – chodzi o wybicie ich z gładkiego rytmu, jaki sobie wyobrazili. Mały zgrzyt na styku z rzeczywistością może ich nieco otrzeźwić.
No, czeka Cię parę trudnych lat. Nie zazdroszczę… Kto by chciał, żeby ci, których kocha, mieli zupełnie odwrotne wrażenie? Ale pamiętaj, masz prawo do własnej drogi, jesteś już osobna. Osobno od nich pójdziesz przez życie.
Wytrwania życzę,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze