I jeszcze jedno: ma pani raka
URSZULA • dawno temuNigdy nie lubiłam lekarzy i odwiedzałam ich tylko w sytuacjach, kiedy nic już mi nie pomagało. Jednak i tak zdecydowana większość specjalistów, do których się udawałam, tylko pogarszała sprawę. Nigdy nie miałam im tego za złe. Myślałam sobie, że przecież to tylko ludzie, oni mają tak mało czasu w trakcie wizyty na rozpoznanie choroby, nic więc dziwnego, że czasem pomylą się w diagnozie.
Nigdy nie lubiłam lekarzy i odwiedzałam ich tylko w sytuacjach, kiedy nic już mi nie pomagało. Jednak i tak zdecydowana większość specjalistów, do których się udawałam, tylko pogarszała sprawę. Nigdy nie miałam im tego za złe. Myślałam sobie, że przecież to tylko ludzie, oni siedzą po co najmniej osiem godzin w pracy i przychodzą do nich dziesiątki osób jęczących i zawracających głowę byle czym, a oni mają tak mało czasu na rozpoznanie choroby, nic więc dziwnego, że czasem pomylą się w diagnozie. A poza tym w każdym zawodzie zdarzają się jednostki nieco mniej inteligentne i niedouczone, nie można uogólniać, że jest to domeną lekarzy. Ciężką mają pracę w końcu i kiepsko płatną.
Tak właśnie tłumaczyłam sobie to wszystko i dzielnie znosiłam kolejne przykre sytuacje. Raz poszłam do jakiejś sympatycznej pani doktor pierwszego kontaktu, ponieważ miałam bardzo powiększone migdałki i nie przechodziło mi to od wielu tygodni.
— O, stan zapalny! — ucieszyła się pani. — Trzeba wziąć antybiotyk.
— Widzę, że to stan zapalny — powiedziałam zaniepokojona jej entuzjazmem. — Ale chyba trzeba stwierdzić przyczynę?
— A po co? Weźmie pani antybiotyk i będzie po sprawie — obruszyła się lekarka.
Miałam wiele wątpliwości co do tej diagnozy, ale posłusznie łyknęłam lekarstwo. Okazało się, że niestety nie pomogło. Pani doktor przy kolejnej mojej u niej wizycie powiedziała:
— Hm, to dziwne, chyba trzeba zapisać inny.
I tak grzecznie połykałam te przepisywane mi antybiotyki, jeden za drugim, ale żaden nie pomógł na moje powiększone migdałki. W końcu od tych lekarstw nabawiłam się grzybicy gardła i poprzysięgłam sobie, że nawet jeśli będę umierać na zapalenie płuc, nie wezmę więcej tego świństwa, jakim są antybiotyki. A przy najbliższej wizycie u dentysty okazało się, że moje ósemki nieprawidłowo wyrosły i stąd ten stan zapalny. Wyrwano mi zęby i migdałki natychmiast wróciły do normy.
Innym razem jesienną porą zaczęły wypadać mi włosy. Rozumiem, że włosy wypadają wszystkim ludziom na tej planecie i nie ma w tym nic dziwnego, ale wypadały mi tak, że na głowie zaczęły mi się pojawiać łyse placki. Dręczona wizją całkowicie łysej głowy w te pędy poleciałam do dermatologa, który przepisał mi niezwykle drogi lek. Zażywać go miałam przez następne trzy miesiące. Powlokłam się do apteki i wydałam jedną czwartą mojej pensji na trzy opakowania tabletek. Kiedy wróciłam do domu, zadzwonił telefon. Był to pan dermatolog.
- Przepraszam, czy kupiła pani już te lekarstwa?
— Tak… - odpowiedziałam, już czując, że coś tu nie gra.
— Och, bo przez pomyłkę zapisałem pani zły lek, no, rozumie pani, te nazwy są takie do siebie podobne… To znaczy ten, co pani kupiła, też trochę pomoże, ale tamten inny byłby o wiele skuteczniejszy…
Wściekła rzuciłam słuchawką. „To może pan mi zafunduje ten inny lek” - pomyślałam. Na szczęście stan moich włosów poprawił się i po tym gorszym lekarstwie, ale sami rozumiecie, że takie rzeczy mogą zdenerwować nawet najbardziej spokojną osobę, a ja niestety do takich nie należę.
Ale to wszystko nic przy tym, co przytrafiło mi się ostatnio. Otóż moja sytuacja życiowa spowodowała, że musiałam zmienić przychodnię, do której chodziłam od dawna. Niby nic takiego, ale główną zaletą tamtej przychodni była bardzo sympatyczna pani ginekolog, pod której opieką byłam od wielu lat. Tym razem musiałam pójść do całkiem obcej osoby. Nieco speszona weszłam do gabinetu, a sympatyczna starsza pani zaczęła mi zadawać różne rutynowe pytania.
— Biorę tabletki antykoncepcyjne — powiedziałam w końcu. - I potrzebuję recepty.
— A od ilu lat pani je przyjmuje? — spytała pani doktor.
— Od dziesięciu. Ale regularnie co cztery lata robię sobie roczną przerwę — odpowiedziałam, ponieważ taką właśnie strategię opracowałyśmy z moją dawną panią ginekolog. Jednak moja rozmówczyni zamarła.
— A wie pani, że prawdopodobnie nie może pani mieć już dzieci? — stwierdziła grobowym tonem. Kompletnie mnie zamurowało.
— Eee, moja poprzednia pani ginekolog mówiła co innego, poza tym kiedy nie brałam tabletek, miałam normalnie okres… - zaczęłam tłumaczyć się mętnie.
— No, to ładnie panią lekarze traktują. Powinna pani jak najszybciej odstawić tabletki i w ogóle to już najwyższy czas zacząć starać się o dziecko.
Na te słowa zaczęła wzbierać we mnie złość. Nie będzie mi jakaś nieznajoma baba mówić, co mam robić w życiu! No i może trochę niepotrzebnie wdałam się z panią doktor w długą dyskusję światopoglądową, podczas której tłumaczyłam jej, że mam na razie jeszcze inne rzeczy do zrobienia i raczej wolałabym tego dziecka teraz nie mieć, a ona mi na to, że pracować to powinien mój mąż. No to ja, że nie mam męża, tylko chłopaka, a ona z kolei, że powinnam natychmiast za niego wyjść i czy nie widzę tego, że on mnie wykorzystuje.
Przerwałam w końcu tę idiotyczną rozmowę, bo byłam bliska rzucenia się babie do gardła.
— Czy mogę prosić o moją receptę? — spytałam.
- Najpierw panią zbadam — powiedziała baba.
Zbadała mnie i oświadczyła:
— Ma pani wielką torbiel na prawym jajniku. Takie rzeczy przy zażywaniu antykoncepcji nie powinny mieć miejsca. To bardzo dziwne, w ogóle mam nie najlepsze przeczucia. Oto skierowanie na USG. Na razie proszę nie brać tabletek.
Kiedy usłyszałam te słowa, zupełnie zdrętwiałam. Wróciłam do domu z płaczem. To nie mogło być nic dobrego. Wzięłam dwa dni urlopu z pracy i siedziałam przy komputerze, dyskutując zawzięcie na forach internetowych dla osób z podobnym problemem. Dowiedziałam się, że szanse, iż moja narośl jest złośliwa, są bardzo niewielkie, że torbiele raczej same znikają, trzeba je mieć tylko pod obserwacją, a w najgorszym razie wyciąć, czasem z kawałkiem jajnika, niestety. Pomyślałam: „Dobrze, najwyżej mi wytną te jajniki. Jeżeli nie będę mogła mieć dzieci, to adoptuję jak Angelina Jolie”. I pocieszona wizją siebie adoptującej śliczną dziewczynkę z Azji powlokłam się smętnie na to USG.
Leżałam zdrętwiała na kozetce i czekałam na wyrok.
— To dziwne — powiedziała pani, która mnie badała. — Ma pani w karcie napisane: torbiel, a ja tu szukam i szukam i nic nie widzę…
I naprawdę, mimo najszczerszych chęci, nie byłam już w stanie sobie wytłumaczyć, że to była przypadkowa pomyłka i że lekarz też człowiek i błędy popełnia. Teraz jestem pewna: są lekarze, którzy uwielbiają robić swoim pacjentom świństwa. Trzeba mieć się na baczności na każdym kroku.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze