Znów zostałam porzucona
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuPrzytrafiło się to prawie każdej z nas, a niektórym nawet wielokrotnie. Cudowny związek, miłość rozkwita, mężczyzna wydaje się prawie ideałem, zaczynamy myśleć o nim jak o drugiej połowie i nagle: TRACH! On odchodzi, tłumacząc to po swojemu: muszę się zastanowić, to wszystko dzieje się zbyt szybko; jadę w Alpy; nie miałem odwagi ci o tym powiedzieć, ale właśnie poznałem kogoś nowego
; jesteś cudowna, ale wracam do mojej byłej; żona się o nas dowiedziała – nie mówiłem ci, że mam rodzinę w Poznaniu?; nie pasujemy do siebie, ty jesteś delikatną, fantastyczną dziewczyną, a ja cię skrzywdzę – nie zasłużyłem na ciebie; zrozumiałem, że nie dojrzałem do poważnego związku, itd…
Łzy, wściekłość, poczucie osamotnienia i beznadziei — każda z nas reaguje podobnie: wisi na słuchawce, dzwoniąc do koleżanek i opowiadając o tym, jak ją skrzywdził; kupuje sobie piękną bieliznę, choć ta na razie do niczego się nie przyda; kupuje nowe perfumy; idzie do fryzjera i puszcza wodze fantazji, a potem chlipie gdzieś w kącie mieszkania; czyta „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus”; idzie samotnie na seans do kina; umawia się na kawę z przyjaciółką i zastanawia nad sensem życia; nie może zasnąć; je lody i popija je gorącą czekoladą; pociesza sie, ze chociaż chudnie od stresu. Każdy sposób na odreagowanie jest dobry. Dziewczyny, z którymi rozmawiałam, opracowały własny, niezawodny patent na pozwiązkową chandrę. Polecam.
Magda (25 lat, Toruń): Skoczyłam z 1000 m na spadochronie
— Skończyłam studia, pomyślnie obroniłam pracę magisterską. Byliśmy ze sobą już 6 lat. Najwyższy czas na poważne decyzje – myślałam. Małżeństwo, własna kawalerka, potem dziecko. Niestety mój chłopak nie był tak zdecydowany. Myśl o wspólnym życiu tak go przeraziła, że wyjechał na mecz rugby z kolegami. Wrócił po tygodniu, ale nie sam. Płakałam bardzo długo, chodziłam nieprzytomna do pracy, łykałam proszki uspokajające. Nie pomagało. Podczas rozmów z koleżankami wracały tylko wspomnienia. Straciłam 6 lat, zabrał mi najpiękniejszy okres życia. I wtedy zrobiłam coś, co nie tylko postawiło mnie na nogi i pozwoliło zapomnieć, ale nadało mojemu życiu nowego sensu. Na ulotce reklamowej, która znalazła się w mojej skrzynce na listy, przeczytałam o ofercie jednej z firm propagujących sporty ekstremalne. Pomyślałam — to przygoda w sam raz dla mnie. I pojechałam na skoki spadochronowe. Zrobiłam wszystkie wymagane badania lekarskie i ukończyłam krótki kurs teoretyczny. Wykonałam trzy skoki ze spadochronem. Poznałam cudownych ludzi. Atmosferę, która tam panowała pamiętam do dziś. Strach miał wielkie oczy, ale było warto. O łzach i straconych latach zapomniałam już po pierwszym skoku. Słoneczne niebo, kolorowa od pól i łąk ziemia i przestraszone twarze skoczków. Potem był już tylko śmiech, ognisko, pieczenie kiełbasy i opowiadanie wrażeń. A tych nikt mi nie odbierze. Poczułam, że twardo stoję na ziemi, przełamałam strach i nieśmiałość. Stałam się inną osobą. Na swoim koncie mam już 47 skoków, w tym 25 z 4 000 metrów.
Donata (29 lat, Kraków): Wzięłam kredyt i kupiłam przytulne mieszkanie
— Nasz romans trwał zaledwie 3 miesiące, ale był to najbardziej fascynujący okres w moim życiu. Wspólne rozmowy i potyczki słowne trwały do rana. Seks był totalnym szaleństwem. To był prawdziwy związek dwóch dusz i dwóch ciał. Tak mi się przynajmniej wydawało. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego mnie zostawił – byliśmy dla siebie stworzeni. On zrażony odległością, która nas dzieliła, wybrał stabilizację, czyli swoja byłą – ona była na miejscu, pod ręką. Rozpaczałam, nie rozumiałam… Po takiej dawce szaleństwa brakowało mi stabilizacji i spokoju. Postanowiłam rozejrzeć się na rynku wtórnym, znaleźć niedrogie i niewielkie mieszkanie i postarać się o kredyt. Udało mi się w półtora miesiąca. Zajmowałam się właściwie wyłącznie szukaniem idealnych ofert. Nie da się opisać szczęścia, gdy człowiek pierwszy raz wprowadza się do własnego mieszkania. Koniec tułaczki i wynajmowanych z koleżankami mieszkań! Szczęście z posiadanego kąta, a potem z kupowania mebli, drobiazgów, wyposażania i dekorowania wnętrza pozwolił mi otrząsnąć się i zapomnieć.
Ela (24 lata, Gdańsk): Ruszyłam w rejs na statku
— Dwa lata związku i ani razu nie usłyszałam słów: Kocham cię. Nie był wylewny, nie miał zbyt wiele czasu dla mnie. Praca, koledzy, wyjazd, kursy spychały mnie na drugi plan. Byłam w nim zakochana, więc znosiłam to dzielnie, mając wciąż nadzieję na zmianę. Wreszcie nie wytrzymałam, czułam, że zasługuję na bardziej czułe traktowanie. Doprowadziłam do konfrontacji na temat naszej przyszłości. Ta rozmowa okazała się naszą ostatnią. Rozstaliśmy się. Bardzo to przeżyłam. Było mi ciężko odzwyczaić się od niego. Kilka miesięcy rozmów z koleżankami wypełniły pustkę. Nie mogłam jednak poradzić sobie z poczuciem osamotnienia. W jednym z pubów poznałam ludzi, którzy żeglują po morzach za granicą. Namówili mnie na taką wyprawę. By tam pojechać, musiałam poprosić szefa o pożyczkę. Wyjechałam na rejs do Monako. Pływałam po oceanie, zwiedziłam Lazurowe Wybrzeże. Chwil, które tam przeżyłam, nie da się opisać. Było ciężko — choroba morska, gotowanie dla kilkunastu osób, mycie kajut i łazienek. Jednak widoki, błękit wody, fale, bryza, wschody i zachody słońca, gwieździste niebo i wspaniała, koleżeńska atmosfera rekompensowały wszystkie trudy. Zaszczepili mi bakcyla. Zaraz po przyjeździe zrobiłam kurs żeglarza, a potem sternika. Wyjeżdżam z nimi dwa razy w roku. A najważniejsze, że już na drugim takim rejsie poznałam Roberta, z którym szczęśliwie jestem od roku. Jest dla mnie czuły, bardzo mnie kocha, a czasu poświęca mi tyle, że zdarza się, że mam ochotę po prostu pobyć sama.
Kasia (30 lat, Biała Podlaska): Opalałam się na plaży nudystów
— Natychmiast po rozstaniu spakowałam plecak, wsiadłam w samochód, zabrałam dwie koleżanki i pojechałyśmy nad morze. Byłam wściekła i chciałam odreagować. W samochodzie ustaliłyśmy, że zrobimy to, czego nigdy jeszcze nie robiłyśmy, będziemy opalać się nago. Wybrałyśmy się na plażę nudystów. Kupiłyśmy czerwone, wytrawne wino, które zabrałyśmy ze sobą. Najpierw bardzo się wstydziłyśmy, ale jakoś udało nam się wyluzować. Za chwilę smażyłyśmy się w słońcu jak nas Bóg stworzył! Byłyśmy dobrze przygotowane do tej wyprawy – zabrałyśmy lornetkę. Obserwowałyśmy pięknie zbudowanego, wysportowanego chłopaka, który nie krył, że bardzo mu się to podoba i prężył w naszą stronę swe muskularne ciało. Było bardzo wesoło, szczególnie, gdy kilkakrotnie nad nami kołował policyjny helikopter i bynajmniej nie po to, żeby wlepić nam mandat za publiczne obnażanie… Najtrudniej było kąpać się w morzu, bo z głębi plaży, gdzie położyłyśmy koc, musiałyśmy dojść do wody, ku uciesze podstarzałych panów. Najgorsze, że nie znalazłyśmy kwater do spania i musiałyśmy nocować w samochodzie. To był spontaniczny wyjazd, który poprawił mi humor. Zamiast zadręczać się w domu, spędziłam cudowny i bardzo wesoły weekend.
Marta (22 lata, Warszawa): Strzelałam do nagiego żigolo
— Moje przyjaciółki, zmartwione moim stanem ducha i smutnym nastrojem po rozstaniu z — wydawałoby się — miłością mojego życia, zorganizowały mi najdziwniejszą imprezę, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłam. Zabrały do lasu, gdzie czekał grill, beczka piwa, firma organizująca paintball i kilku striptizerów. Założyłyśmy mundury amerykańskiej armii, naładowałyśmy broń i okopałyśmy się w lesie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że naszym celem są trzej pięknie zbudowani i przystojni bruneci, biegający po lesie w samych szortach. Najpierw zanosiłam się od śmiechu i w ogóle nie mogłam żadnego trafić. Nagrodą miał być taniec erotyczny trafionego. Było mi ich żal, choć chowali się i robili uniki przez piętnaście minut, w końcu udało nam się ich ustrzelić. Pomogła liczebna przewaga – kilkanaście napalonych bab! Chłopcy w kolorowej farbie na opalonych torsach wyglądali bardzo podniecająco. Gdy zmyli farbę, na ich ciele pojawiły się siniaki od kul, ale nie byli przez to mniej seksowni. Potem odtańczyli dla mnie taniec z użyciem krzeseł i białych ręczników. Powiem krótko – było na co popatrzeć. Polecam szczególnie na wieczór panieński. Bawiłyśmy się do rana. Tańczyłyśmy z nimi przy ognisku, jadłyśmy kiełbaski i piliśmy piwo. Czy po takiej imprezie można się jeszcze smucić i martwić?
Monika (40 lat, Warszawa): Pojechałam sama nad morze
— Do ślubu zostało kilka miesięcy. Tyle załatwiania na marne. Pojechał do Anglii zarobić na wesele, ale zamiast pieniędzy przywiózł sobie nową kandydatkę na żonę. Zapakowałam swoje rzeczy do malucha, wzięłam psa i wynajęłam sobie kawalerkę na Powiślu. Pierwsze noce były straszne – płakałam w poduszkę i przytulałam Reksa. Potrzebowałam zmiany klimatu, ciszy, powietrza. Zabrałam psa i pojechałam nad morze. Znalazłam pensjonat, w którym można mieszkać ze zwierzętami. Był luty. Na ulicach pustki. Spacerowałam samotnie po plaży, próbując sobie wmówić, że to dobrze, że zdradził mnie przed ślubem, a nie po nim, bo wtedy byłoby mi jeszcze trudniej. Nie wiem czy to morskie powietrze czy te piękne zachody słońca sprawiły, że mój humor się polepszył. Spędziłam tam tydzień i wróciłam do Warszawy z nowymi pomysłami na życie. Wypoczęta, natchniona i naładowana pozytywną energią. To był dobry pomysł.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze